ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Schował więc list w bezpieczne miejsce, zgasił świecę i zakopał się z powrotem w poduszki. „Ciekaw jestem, czy przodkowi wolno brać udział w tych przyjęciach - myślał posępnie. - Obojętne zresztą. Ja i tak spędziłem bardzo przyjemny dzień. Mój całkiem własny dzień”. Homek Toft leżał w schowku na poddaszu i czytał swoją książkę. W tym dużym, obcym domu światło wokół niego tworzyło mały, bezpieczny krąg. Jak już wspominaliśmy poprzednio - czytał Homek - ów ciekawy gatunek czerpał energię z wyładowań elektrycznych, powstających regularnie w wąskich dolinach i oświetlających noc białym i fioletowym światłem. Możemy sobie wyobrazić, jak ten ostatni z wygasających gatunków Nummulitów zbliża się powoli do powierzchni, jak szuka drogi do bezkresnych moczarów w lasach przesiąkniętych deszczami, gdzie błyskawice odbijają się w pęcherzykach na powierzchni bagien, i jak opuszcza ostatecznie swój pierwotny żywioł. „Musiał być bardzo samotny - myślał Toft. - Był inny od reszty i jego rodzina nie dbała o niego, dlatego odszedł. Ciekaw jestem, gdzie teraz jest i czy kiedykolwiek go spotkam. Może się pokaże, jeżeli potrafię opowiedzieć sobie o nim dość jasno”. Homek Toft rzekł: - Koniec rozdziału. I zgasił światło. 10 Podczas gdy szarzał leniwy świt i noc listopadowa przeobrażała się w ranek, znad morza nadciągnęła mgła. Uniosła się zboczami gór i po drugiej ich stronie spłynęła w doliny wypełniając je po brzegi. Włóczykij postanowił wcześnie się obudzić, bo chciał mieć kilka godzin dla siebie. Ognisko dawno już wygasło, ale nie czuł zimna. Miał tę prostą, lecz rzadką umiejętność zachowywania własnego ciepła, gromadził je przy sobie i leżał całkiem nieruchomo, pilnując się, żeby nie śnić. Mgła przyniosła absolutną ciszę, dolina tkwiła w bezruchu. Włóczykij obudził się szybko, tak jak to robią zwierzęta, od razu całkiem przytomny. Pięć taktów, na które czekał, trochę się przybliżyło. „Dobrze - pomyślał. - Filiżanka czarnej kawy i będę je miał”. (Powinien był zrezygnować z kawy). Poranny ogień zatlił się i rozpalił. Włóczykij napełnił dzbanek do kawy wodą z rzeki, postawił go na ogniu i - robiąc krok w tył - przewrócił się na grabiach Paszczaka. Rondelek ze straszliwym hałasem stoczył się po pochyłym brzegu do rzeki, a Paszczak wystawił z namiotu swój wielki nos i powiedział: - Hej! - Hej, hej! - odparł Włóczykij. Paszczak przyczołgał się do ogniska ze śpiworem na głowie, zmarznięty i zaspany, lecz z silnym postanowieniem, że będzie miły. - Życie na łonie natury! - odezwał się. Włóczykij pilnował kawy. - Pomyśl tylko - mówił dalej Paszczak. - Móc słyszeć wszystkie tajemnicze, nocne odgłosy z wnętrza prawdziwego namiotu! Nie masz czegoś, co pomaga, jak ci zawieje uszy? Co? - Nie - odparł Włóczykij. - Z cukrem czy bez? - Z cukrem, najlepiej cztery kawałki - odpowiedział Paszczak. Zrobiło mu się ciepło z przodu i plecy trochę przestały boleć. Kawa była bardzo gorąca. - Wiesz - zwierzył się Włóczykijowi - takie to jest miłe, jeśli chodzi o ciebie, że mało mówisz. Wydajesz się niesłychanie mądry, dlatego że się nie odzywasz. To mnie zachęca do opowiedzenia ci o mojej łodzi. Mgła powoli podniosła się. Wokół nich, także przy butach Paszczaka, zaczęła się wyłaniać mokra, czarna ziemia, ale głowę Paszczak miał jeszcze ciągle we mgle. Poza uszami nic mu właściwie nie dokuczało, kawa rozgrzała go i nagle poczuł się beztroski i wesoły. - Wiesz co - powiedział - my się rozumiemy, ty i ja. Łódka Tatusia jest przy kabinie kąpielowej, prawda? Przypomnieli sobie wąski, samotny pomost, wsparty niepewnie na sczerniałych słupach, i kabinę kąpielową na jego końcu, ze spiczastym dachem, z czerwonymi i zielonymi szybkami w oknach i małymi, stromymi schodkami schodzącymi do wody. - Wątpię, żeby łódka jeszcze tam była - powiedział Włóczykij odstawiając kubek. A w duchu pomyślał: „Oni odpłynęli. Nie mam ochoty rozmawiać o nich z tym całym Paszczakiem”. Ale Paszczak pochylił się ku niemu i powiedział poważnie: - Musimy pójść zobaczyć. Tylko ty i ja, tak będzie przyjemniej. Wyruszyli. Mgła podnosiła się i rozpraszała, w lesie powstawał z niej biały pułap podtrzymywany przez czarne słupy pni - wyniosły, uroczysty krajobraz stworzony dla ciszy. Paszczak myślał o swojej łodzi, ale nie odzywał się. Szedł cały czas za Włóczykijem, aż do brzegu morza, i nareszcie wszystko znowu zrobiło się proste i miało sens. Pomost kąpielowy stał tak samo jak zawsze. Żaglówki nie było. Drewniana kładka i kosz na ryby znajdowały się powyżej górnego poziomu wody w czasie przypływu, jolka leżała wyciągnięta wysoko, aż na skraj lasu. Mgła słała się nad wodą, wszystko było łagodne i szare, brzeg, powietrze, cisza. - Wiesz, jak ja się czuję? - zawołał Paszczak. - Czuję się całkiem - całkiem nadzwyczajnie! Uszy przestały mnie boleć. Ogarnęła go nagła potrzeba zwierzenia się, opowiedzenia o swoich usiłowaniach, by wszystko urządzić tak, żeby innym też było dobrze, ale był zanadto nieśmiały i nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Włóczykij szedł dalej. Wzdłuż całego wybrzeża, jak okiem sięgnąć, ciągnął się ciemny wał wszystkiego tego, co zostało naniesione podczas przypływów i sztormów: różne wyrzucone i zapomniane rzeczy, splątane pod wodorostami i trzcinami, sczerniałe i nasiąknięte wodą