ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Masz być... jak to powiedzieć... posłużyć się niekonwencjonalnymi metodami. - Przemyt? Lehrer rozluźnił palcem kołnierzyk koszuli. - Będziesz potrzebował informacji o posunięciach konkurencji. Trzeba trzymać ludzi w pogotowiu, uaktywnić zagranicznych agentów. - A ten portugalski fuhrer - Salazar - czy on nie...? - Salazar balansuje na cienkiej linie. Ideologicznie jest bez zarzutu, ale oni mają tam w Portugalii długą tradycję współpracy z Brytyjczykami i podchodzą do nich w białych rękawiczkach. Nie możemy zbytnio go naciskać. - Kiedy wyjeżdżam do Portugalii? - Nie musisz, przynajmniej na razie. Najpierw Szwajcaria. Jeszcze tego popołudnia. -Już? A co z fabryką? Nie zdążyłem wydać ani jednej dyspozycji. Nie ma mowy, żebym się stąd ruszył, dopóki nie przekażę spraw! - To rozkaz, hauptsturmfuhrer - stwierdził zimno Lehrer. - Nie ma rozkazu, którego nie można by wypełnić. Samochód podjedzie po pana o pierwszej. Proszę się nie spóźnić. Felsen wyszedł przed dom dokładnie z wybiciem pierwszej. Miał na sobie mundur, lecz założył swoje palto. Z ponurą miną patrzył, jak robotnik w kombinezonie przykleja na ścianie apteki naprzeciwko wielki, czarno-czerwony plakat z hasłem „Dziękujemy ci, fuhrerze!". Dzwonił do Ewy przez cały ranek, lecz nikt nie podnosił słuchawki. Kiedy skończył się pakować i przekazał ustne dyspozycje Wencdtowi, pobiegł do jej domu, aby znów dzwonić do drzwi, nawoływać pod oknami i znów zostać obruganym przez tego samego sąsiada, którego obudził w nocy. Kiedy mężczyzna dostrzegł mundur SS pod płaszczem, stał się nagle niezwykle uprzejmy. Kwiecistym, służalczym stylem poinformował hauptsturmfiihrera, że pani Ewa Briicke wyjechała wczoraj rano, bo widział, jak wsiadała z walizkami do taksówki. Starsza kobieta mozolnie brnęła zaśnieżonym chodnikiem Niirnbergerstrasse. Kiedy zrównała się z Felsenem, dostrzegła jego zaciętą minę i wzrok, z jakim patrzył na plakat. Przystanęła i chyłkiem, jak to czyniło wielu berlińczyków, rozejrzała się wokół. - Za co mamy mu dziękować? - zapytała, pokazując laską Wodza i z każdym słowem wypuszczając z ust kłęby pary. -Za narodowosocjalistyczny erzac kawy? Niech powie, jak mam piec ciasto bez jajek? Jedyne, co mamy dzięki niemu, to ta szmata „Vólkischer Beobachter"... lepiej się nadaje do klozetu niż narodowosocjalistyczny papier klozetowy. Nagle urwała, jakby ktoś wbił jej nóż w gardło. Wiatr rozchylił poły płaszcza Felsena i zobaczyła pod nim mundur. W panice rzuciła się do ucieczki. Nogi, tak dotąd niepewne, niosły ją po oblodzonym chodniku w łyżwiarskim tempie. Podjechał mercedes z szoferem. Kierowca załadował rzeczy Felsena do bagażnika. Po drodze minęli starszą panią, która nie zwalniając tempa spieszyła ku Hohenzollern-damm. Felsen opowiedział zdarzenie. - Miała szczęście, że nie trafiła na kogoś bardziej surowego - skomentował Lehrer, pocierając dłonie w rękawiczkach. - Być może powinieneś być bardziej surowy. Musisz... - Nie wobec starych kobiet na ulicy. - Selektywna surowość osłabia działanie - odparł jego zwierzchnik, przecierając oszronioną szybę palcem opiętym gładką, czarną skórą rękawiczki. Wyjechali z Berlina, kierując się na Lipsk i przecinając okryte śniegiem pola, przez, Weimar i Eisenach podążali w stronę Frankfurtu. Lehrer otworzył teczkę i przez całą drogę przeglądał papiery, nanosząc na nich uwagi pajęczym, niemożliwym do odczytania pismem. Felsen miał czas, aby myśleć o Ewie, lecz nie potrafił znaleźć spójnego wątku w tej znajomości, będącej jednym pasmem długich nocy spędzanych na piciu, śmiechu i słuchaniu jazzu w przerwach między scenami miłosnymi albo gwałtownymi kłótniami, które wybuchały zawsze z jednego powodu. Żądał jej dla siebie coraz więcej, lecz nie chciała mu tego dać. Napięcie wyładowywało się, kiedy zaczynała rzucać w niego czym popadnie, przeważnie butami. Nawet w największym szale nie tykała jednak porcelany, choć spotykali się w jego mieszkaniu, gdzie stały piękne okazy z Miśni. Nie było nic... może poza incydentem z dwoma Żydówkami. Długo po tym, kiedy dowiedziała się o ich losie, wyglądała jak człowiek, który przeżył jakąś katastrofę - blada, z nieobecnym spojrzeniem, rozkojarzona. W końcu jednak jej przeszło. Zresztą owo zdarzenie nie miało nic wspólnego ani z nią, ani z nimi. Klaus zerknął na Lehrera, który nucił sobie coś pod nosem, po czym wbił wzrok w okno. Kiedy za Karlsruhe zaczęło zmierzchać, zajechali do przydrożnego gościńca na nocleg. Felsen położył się w swoim pokoju, zaś Lehrer zajął kantor gospodarza i stamtąd wydzwaniał przez dobrą godzinę. Na kolacji byli jedynymi gośćmi. Lehrer konwersował z roztargnieniem, aż wreszcie wezwano go do telefonu. Wrócił w znakomitym nastroju i zażądał, aby podano brandy przy kominku. - I kawę! - krzyknął za odchodzącym kelnerem. - Tylko prawdziwą, a nie tę szczynę czarnuchów. Stanął przy ogniu i swoim zwyczajem grzał sobie tyłek, z upodobaniem oglądając ludowe wnętrze, jakby od dawna nie był w prostym, wiejskim zajeździe. - Nigdy nie widziałem pana w .Rotę Katze - Felsen zaryzykował wypad na nieznany grunt. - A ja cię widziałem - stwierdził Lehrer. - Od dawna zna pan Ewę? - Czemu pytasz? - Zastanawiałem się, skąd pan wie o moich dawnych sympatiach. To ona poznała mnie z nimi wszystkimi... nie wyłączając pokerzystki. - Jak się nazywała? - Sally Parker. - Nie wspominała o niej. - Gdyby to zrobiła, nie zaprosiłby mnie pan do gry. - Słusznie. Tak, znam Ewę od dosyć dawna, a konkretnie od czasu, kiedy prowadziła swój pierwszy klub, Der Blaue Affe, „Niebieską Małpę". Ciekawe, czy jeszcze działa? - Nie znam takiego. - To było w latach dwudziestych. Felsen przecząco pokręcił głową. - Nieważne. W każdym razie padło twoje nazwisko i skojarzyłem, o kim mowa. Ewa wyrażała się o tobie w samych superlatywach, choć dobrze wiedziała, że nie o to mi chodzi. Chwali się jej tak daleko posunięta dyskrecja, lecz zapomniała, że ma do czynienia z gruppenfuhrerem S S i... no właśnie -zakończył, sięgając po kieliszek z tacy, podsuniętej przez kelnera. - Chyba nie jesteś... - Słucham? - Mam nadzieję, że Fraulein Brucke nie była jedną z przyczyn, dla których nie chciałeś się ruszyć z Berlina? - Nie, absolutnie nie - zaprzeczył Felsen, wściekły na siebie, że sprowokował rozmowę na ten temat. - Chciałem powiedzieć, że... Mokre polano zasyczało przeraźliwie. Lehrer położył sobie dłonie na pośladkach, aby także je ogrzać. - Co takiego chciał pan powiedzieć? - Felsen nie mógł się powstrzymać. - Cóż, można się domyślić - berlińskie kluby... kobiety... to nie... - Ewa nie jest dziwką- rzekł Felsen, powstrzymując gniew. - Tego nie powiedziałem, ale... chodzi o pewną kulturę, klimat... który nie sprzyja... - zawiesił głos, czekając, aż Felsen sam wpadnie na właściwe słowo, lecz odpowiedziało mu milczenie. - Nie sprzyja życiowej stabilizacji - dokończył sam. - Jest artystowski, łatwy. Stałe związki są rzadkością w tym nocnym światku