ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

– A droga ładu? – nie ustępowałem. – To o wiele bardziej skomplikowane... Pokiwałem głową. Wszystko, co wymagało ładu, było bardziej skomplikowane. – Światło nie biegnie prosto jak strzała, ale raczej jak fala na powierzchni oceanu. Światło można tkać umysłem, chociaż wymaga to praktyki. Tkasz je wokół siebie tak, aby cię nie dotykało. To łatwe ćwiczenie ale wykorzystanie go może być bardzo niebezpieczne, dopóki nie rozwiniesz w sobie pozawzrokowego odbioru. – Pozawzrokowego odbioru? – A już prawie rozumiałem. – Ty nazywasz to wyczuwaniem rzeczy... – Och... ale dlaczego? Justen pokręcił głową, mamrocząc coś o podstawach fizjologii i teorii fal. W końcu, kiedy wspięliśmy się na łagodne zbocze, z którego rozciągał się widok na teren przypominający park, niepodobny do kilometrów wieśniaczych pól, pastwisk i chat, które mijaliśmy do tej pory, powtórzyłem pytanie. – Lerris, dlaczego nie użyjesz szarych komórek? Wiesz, że mózg przeznaczony jest do myślenia. Czekałem. – Jeśli odetniesz się od światła, twoje oczy również przestają pracować. Koniec z łatwymi odpowiedziami. Wolisz pytać, zamiast sam próbować, a potem nic nie pamiętasz. Jechaliśmy więc dalej, a ja próbowałem nie zwracać uwagi na coraz głośniejsze burczenie w brzuchu. XXXIV. Jellico... Czym różniło się od Freetown, Hrisbargu, Howlett czy innych wsi i miast, które udawały ważne miejsca? Nie byłem najlepszy w ocenie ludzi ani miast (co boleśnie zaczynałem sobie uświadamiać), zauważyłem jednak, że w przeciwieństwie do Hrisbargu, Howlett czy Weevett, Jellico otoczone było murami. Wyrastały w górę na ponad trzydzieści cubitów, bliskie doskonałości, a potężne, stalowe zawiasy wschodniej bramy były naoliwione i czyste. Trzpienie przytrzymujące bramy i kamień, w którym je wyryto, były idealnie gładkie. Szwadron ludzi – dwunastu albo i więcej, w szarych mundurach – patrolował bramy, sprawdzając każdego Wchodzącego podróżnego i każdego wychodzącego mieszkańca czy rzemieślnika. – Znowu zawitałeś w nasze strony, panie magu? - Głos sierżanta był mocny, pełen szacunku, ale nie uniżony. Szary materiał jego kurty i spodni był w doskonałym gatunku, a buty wypucowane do połysku. Nieco dalej dwaj żołnierze przesuwali bele sukna i kosze na wozie ciągniętym przez jednego osła, podczas gdy trzeci trzymał uzdę. Inny obserwował, jak wędrowny handlarz wykłada zawartość swojego plecaka na zniszczony sosnowy stół ustawiony przy skraju bramy. Na murze przed nami, ledwie widoczni zza parapetów, dwaj kusznicy przemierzali wyłożony kamieniami chodnik przy zewnętrznym murze, gdzie odbywało się sprawdzanie. – Magowie dużo podróżują – odparł Justen. – A ten młodzieniec? – zapytał sierżant, wskazując ku mnie głową. – Służy jako mój uczeń, przynajmniej w tej chwili. – Pewnie nie przypadkowo, panie magu? Justen zwrócił ku niemu twarz. Zmęczone, starcze spojrzenie mówiło o doświadczeniach, których nigdy nie chciałby powtórzyć. To właśnie ujrzałem. Sierżant cofnął się i skinął głową. – Wybaczcie, że was niepokoję, panowie. – Twarz miał bladą. Kiedy uniosłem wodze, pogłaskałem dłonią niewidoczną laskę. Podziwiając swoją dopiero co rozbudowaną zdolność do ukrywania niedużych przedmiotów poprzez otaczanie ich światłem, strzepnąłem wodzami i Gairloch poniósł mnie w stronę wieśniaczego wozu. Jeden z żołnierzy rozdarł siedzisko wozu i wyjmował z wąskiej szczeliny nieduże pakuneczki. Młody woźnica z jasną brodą drżał, trzymany mocno przez drugiego żołnierza. Odwróciłem się do Justena. – Konopie. – Głos miał bezbarwny, obojętny. – Nie! – krzyknął mężczyzna. Jeden ze strażników spojrzał na mnie i ponownie potrząsnąłem wodzami, pozwalając Gairlochowi wnieść się za mury Jellica, a potem zwolniłem, czekając, aż Justen się ze mną zrówna. – Skażą go? – zapytałem. Justen poprowadził Różyczkę wąską, boczną uliczką w lewo od głównego traktu przy bramie. – Nie. Na każdym kroku widać było, że w Jellicu sprawuje kontrolę wicehrabia. Żadnych ulicznych handlarzy, żadnych żebraków, żadnych śmieci, żadnych odpadków. Brukowane ulice były równe i gładkie, nawet najmniejsze i najwęższe boczne uliczki, którymi jechaliśmy. – Co się z nim stanie? Z tym wieśniakiem? – To nie wieśniak, tylko młody idiota wynajęty do przeprowadzenia wozu. Wypalą mu X na czole. Strażnicy nie wpuszczają napiętnowanych za bramy; jeśli znajdą go kiedyś w Jellicu, zostanie ścięty na głównym placu. – Tylko za przemyt? Justen powoli pokręcił głową. – Gospoda już niedaleko. – Ale dlaczego? – Za nieposłuszeństwo wicehrabiemu. Używki są zabronione, poza piwem i winem. Tak samo jak praktykowanie magii bez pisemnej zgody wicehrabiego. Tak jak żebractwo i nierząd czy sprzedawanie towarów bez licencji. Spojrzałem w miejsce, gdzie z pewnym wysiłkiem mogłem dojrzeć laskę, której nie mógł dostrzec nikt poza mną i jakimś dobrym magiem. Zadrżałem. – Najpierw zadbamy o stajnię dla Gairlocha i Różyczki. „Gospoda w Jellicu” – niezbyt oryginalna nazwa, ale zdaje się, że Jellico nie słynie z oryginalności. – Na jaki rodzaj magii pozwala wicehrabia? – Najchętniej na żaden. Pozwolenie dostają głównie uzdrawiacze posługujący się ładem. – A istnieją biali uzdrawiacze? Uzdrawiacze posługujący się chaosem? Jak to możliwe? Justen potrząsnął głową i zawtórowała mu nawet Różyczka. – Uzdrawianie przybiera dwie formy, Lerris. Jedna to pomoc w odbudowaniu ładu ciała, zawiązywanie ran i kości, wykorzystywanie ładu do tworzenia naturalnych leków i łubków, czy wzmacnianie odporności ciała na zakażenia. Wszystko to opiera się na ładzie. Zasadniczo to właśnie robiliśmy z owcami. Taki sam proces, tyle że bardziej skomplikowany, przebiega u ludzi. Niektóre zakażenia mogą być leczone poprzez niszczenie maleńkich stworzeń wywołujących infekcję. To opiera się na chaosie i może być bardzo ryzykowne, jeżeli nie wiesz, jak pokierować destrukcją. Poczytaj swoją książkę. Jest tam cała teoria, a ja nie powinienem ci w ogóle tego mówić. Pamiętaj, Lerris, że nie masz licencji wicehrabiego. Cokolwiek się stanie, postaraj się o tym nie zapominać