ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Leżeli, czterej, nad rowem równiutko na czaprakach położeni. Już się nad nimi uwijał pan Ratke, chirurg jegomości i dwaj jego pomocnicy, raz po raz z puzdra otwartego biorąc, to bandaże, to szarpie albo jakieś instrumenta. Łukasz patrzył ze zgrozą na twarze tych chłopców żółtoszare z bólu, na wargi bez kropli krwi. Nie skarżyli się nawet, ale to ich milczenie gorzej za serce szarpało, niż gdyby krzyczeli. Suliszowski popędzał. Czterech pacholików, pod snopami się uginając, biegiem do wozów słomę świeżą przywlokło. Zaraz je wymoszczono i ostrożniutko zaczęto przenosić rannych. Wreszcie tabor ruszył. Skądś, z daleka, doleciał nagle huk dział, aż ziemia zdawała się stękać głucho. Las i jar, przez który jechali, widocznie pogłos tłumił. Tyburcy zaczął mruczeć, że to Halicz armatami gada. Wlali się widać Tatarowie w kraje Rzeczypospolitej jak woda, co tamę przerwie w czas powodzi. Ale hetman drugą im tamę stawia i widać nawet, jak ta tama rośnie niby wielkie kolisko - od Zadarowa, przez Zawałów, Szumlany, Szwistelniki na Sarnki chyba i Martynów, bo inaczej nie sposób. Niczego innego zrobić nie można, bo ludzi mało. Dziwne, że ani panowie ani szlachta z pocztami do wojska nie łączą. Zupełnie widać od wojaczki się odzwyczaili, kury macając, albo Tatarów się boją. Wszystko by tylko na tego biednego żołdata spychali. Ty Tatarów w stepie znaleź, ty ich siłę wymiarkuj, ludzi ostrzeż i wygnaj jeszcze z kraju w proporciej jak jeden do dziesięć. A tu "nec Hercules contra plures", czyli "I Herkules d..., gdy Tatarów kupa". Dalsze pogwarki trzeba było przerwać, bo tabor wydostał się już z lasów i przez bagna Koropca przeprawił na otwarte błonia. Ruszono zatem kłusem na Podhajce. Słońce zaszło i zapadała szybka, czerwcowa noc. Suliszowski wzdłuż wozów cwałował i krzykiem popędzał woźniców. Ale nawet ciężkie frezy, ogiery odpasione, ustawały. Łukasz swojego siwka także to ostrogą, to harapem, musiał popędzać. Tymczasem zrobiło się zupełnie ciemno. Z przodu gorzały tylko światłami Podhajce, a z tyłu las gadał potyczką. Żadnych jednak łun od pożarów nie było widać. Snadź rabunku Tatarzy jeszcze nie zaczęli. Dalej szukali wolnej drogi w głąb Rzeczypospolitej. Mimo pośpiechu - nie było taborowi pisane, że na wezwanie hetmańskie nadąży. Gdy ledwie Podhajce minąwszy, w lasy wjechali, zaczęły się psuć wozy piechotne Sieniawskich. Poczwórne i poszóstne - okazały się zbyt wielkie i zbyt ciężkie, jak na wąskie leśne drożyny. A tu zepchnąć ich nie było gdzie. Toteż kozacy i husarze, raz po raz zatrzymywani, w ciemnościach się kłębiąc, klęli strasznie, aż dziw, że niebo im na głowy nie spadło. Tymczasem źli na wszystko, do ostatka zmordowani hajducy, łuczywami sobie przyświecając, konie katując, na własnych niemalże plecach rozbite woziska na napotkane przesieki spychali. Wojsko przy tym warczało, że już nie pierwszy raz panowie wolontariusze, chcąc zawsze coś lepiej zrobić, niż żołnierz doświadczony, kłopotów tylko przysparzają. Wozy skarbne, zwyczajne, zdały już im się za małe, kolubryny na Tatarów chcieliby z sobą wozić. Wśród takich kłótni i przygód, wszyscy niemal w błocie utytłani, przez bagna Złotej Lipy na suche łąki ledwie przebić się zdołali, gdy już prawie na szarówkę się miało. Gdzież jeszcze stąd było do Bołszowca! Ale kawałek jeno przez las po drugiej stronie rzeki uszli, gdy już ich kozacy z latarniami zapalonymi stojący na drodze, zatrzymali i zaledwie po dwa, trzy wozy kolejno zabierając, do Szumlan prowadzili. Opowiadali przy tym, że straszna wczoraj pod tymi Szumlanami była bitwa. Jak zaczęło się gdzieś o trzeciej po południu, to dopiero późno w noc się skończyło. Tatarzy pierwsi tu byli, mostki na Bybełce pozrywali i na wielkim, płaskim bezleśnym wzgórzu uszykowani, wojskom Rzeczypospolitej nawet dobrze wyjść z lasów nie dozwalali, każdą chorągiew, co wyskoczyć na nich zdołała, chmurą strzał zasypując i z miejsca przeciwuderzeniem znosząc. A równocześnie drugie ich chmury z flanki, od Bokowa, żołnierzy jegomości macały, że ani głowy z lasu nie wychylisz. Tylko taborek strzelbą gęstą mógłby ich odpędzić, ale tego nie było. Tak więc hetman dalej, na Bołszowiec, ciągnąć nie mógł. Tutaj z wojskiem całym utknął i nocuje. Wozy pozabierawszy, chorągiew Suliszowskiego ci sami kozacy później gdzieś w ciemnościach duktami przeprowadzili i z latarniami pogaszonymi - na jakimś przestronnym miejscu ustawiali. Łukasz za panem Tyburcym, który w ciemnościach ledwie przed nim majaczył, swoje miejsce w szyku zajął. Sam przy tym sobie się dziwował, że z taką trwogą świtu czeka. Aż dreszcze nim trzęsły, a myśli dziwne po głowie chodziły. Oto równo ze słońcem miał pierwszy raz w życiu Tatarów zobaczyć i pójść z nimi w śmiertelny taniec. A może to będzie w jego życiu widok ostatni? Żal mu będzie pod końskimi kopytami umierać... Wprawdzie był zdrów, silny, nikt go w zapasach ani w palcatach nigdy nie zmógł. Nawet Wojtek, ba! nawet sam rodzic tak dobrze, jak on, w siodle nie siedział. Ale Tatarowie ponoć okropni mocarze... Zaczynało świtać! Z przodu wyraźnie wyłonił się z mroku pan Tyburcy, a z prawej Wojtek, z twarzą jakoś dziwnie skupioną, jakby do skoku się szykował. Łukasz aż poweselał trochę na ten widok, ale jednocześnie w dołku go coś łaskotało, że to już, że za chwilę bitwa. * Wtem ktoś krzyknął, że Tatarów na wzgórzu nie ma. Zaczął się rwetes nie do opisania. Raz po raz słychać było komendy. I natychmiast wszystkie sześć chorągwi, co tam były, wraz z ludźmi Sieniawskich, z lasu na wzgórze wypadło. Jegomość hetman wśród nich cwałował i część zaraz drogą do Halicza posłał; chorągiew Suliszowskiego w tył do taboru zawrócił a sam, z większą częścią na Bursztyn popędził. Tymczasem pod Szumlanami obóz już zatoczono i piechota w pogotowiu stała. Lecz koni z wozów nie wyprzężono