ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Wszyscy są w tym sensie amatorami, a „zawodowy filozof" to wizytówka pretensjonalna. Z drugiej strony, jest rzeczywiście różnica między takimi, co mają przyzwoite jakieś historyczne i logiczne przygotowanie, wiedzą, co umieją, a czego nie, a takimi, co granic własnej wiedzy i własnej ignorancji nieświadomi, budują z ułamków pojęć gdzieś zasłyszanych a źle strawionych filozoficzne zamki na lodzie i rozstrzygają bez wątpliwości wszystkie zagadki istnienia. Takich nazywa się amatorami w pejoratywnym słowa znaczeniu i każdy, kto się po akademicku filozofią para, miał sposobność wiele ich elaboratów oglądać; wystarczy raz postukać, to jest jedną stroniczkę przeczytać, by wiedzieć na pewno, czy rzecz z kruszcu szlachetnego urobiona, czy marna imitacja. „Amator" w trzecim jeszcze znaczeniu to taki, co po akademicku filozofii nie uprawia i zna ją głównie z samouctwa, ale na serio nad różnymi pytaniami filozoficznymi się namyślając, umie wyróżnić, co ważne, wie, dlaczego ważne, nikogo nie usiłuje naśladować, ale już to prawdy dociec, już to zrozumieć powody, dla których takie dociekanie powodzenia nie wróży. Takim amatorem - w szlachetnym i dobrym słowa sensie - zdaje się pan Ficowski. Zaczyna swoje 156 Wstęp do Wielkiej Ameby Tadeusza Ficowskiego rozważania nie od pracowicie skonstruowanych a mglistych abstrakcji, ale od jakiegokolwiek drobnego spostrzeżenia - latającej pszczoły albo ptaszka - i przekonuje się, że we wszystkim można znaleźć okazję do namysłu nad czymś ważnym (z naturą jest, jak widać, zaprzyjaźniony, co w Polsce najczęściej widać u ludzi z Kresów pochodzących). Tak w rzeczy samej filozofowie nieraz czynią: nie ma zdarzeń ani rzeczy tak błahych i tak powszednich, by nie mogły być surowcem dla wytężonej pracy myślowej, która gdzieś daleko prowadzi. Ale pan Ficowski nie łudzi się, że może w swoim rozmyślaniu znaleźć w końcu satysfakcję, jaką daje niewzruszona pewność. Próbuje raczej myśl ciągnąć, jak daleko można, ale zatrzymuje się tam, gdzie widzi, że grozi mu pokusa stanowczego rozstrzygnięcia wielkich zagadek. Jest więc sceptykiem, ale nie nihili-stą, czyli mądrym człowiekiem. Przekona się o tym, kto przeczyta. [19937 ZACHĘTA DO CZYTANIA ROZPRAW BARBARY SKARGI Mamy tu dwadzieścia kilka esejów (artykułów? rozpraw? wykładów? referatów? rozmów?), które, jak to zwykle w takich zbiorach bywa, pisane były niezależnie od siebie i nie układają się w ogniwa naturalnego łańcucha, tak iż czytelnik może je w dowolnej kolejności pożywać*. Rychło jednak spostrzeże, że są to teksty wyraźnie, bez wątpliwości nie tylko z jednego ducha poczęte, ale właściwie, mimo bogactwa i rozmaitości przedmiotów, wokół jednej sprawy rozkręcone. Jak tę sprawę nazwać? O czymkolwiek mowa w tych rozprawach - a zawsze dotyczą one czegoś bardzo ważnego dla naszej kultury - autorka dostrzega trudności, o jakie się potykamy, gdy usiłujemy określić ściśle granicę między zjawiskami, z których jedno jest dobre, a drugie złe, a które albo z tego samego źródła wypływają, albo do tych samych motywacji ludzkich się odwołują czy też mogą * Barbara Skarga, O filozofię bać się nie musimy. Szkice z różnych lat, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 1999. 158 Zachęta do czytania rozpraw Barbary Skargi uchodzić za odmiany tej samej natury. A przecież, chociaż trudno te granice zdefiniować i czasem, gdy nie chodzi o wypadki skrajne, możemy się wahać, jak rzecz daną i doświadczaną osądzić - odróżnienie dobra od zła nie zanika, nie może być nigdy unieważnione. Wiemy, że cnoty mogą przez nadmierną konsekwen-cję w antycnoty, w zło się obracać. Wierność jest cnotą, a ileż zbrodni w jej imieniu popełniono. Przywiązanie do własnego narodu nie jest złem, przeciwnie, jest godziwe i zalecone; jak zdefiniować miejsce, w którym przeobraża się w nienawistny, złowrogi szowinizm? A czy można twierdzić, gdy widzimy codziennie okropności morderczych nacjonalizmów, że w tych wybrykach demonicznych nic nie zostało już z owego godziwego przywiązania? Pewnie zostało coś, choć na złe użyte. I cóż jest złego w naturalnym bodaj pragnieniu „jedności"? I jak nietrudno wysublimować to pragnienie do pochwały totalitaryzmu z wszystkimi jego okrucieństwami. Rzecz więc w tym, że nie tylko to, co „samo w sobie" godziwe i dobre, może złu służyć, ale również to, co rozpoznajemy od razu, bez wątpliwości jako zło, ma często (a może zawsze?) jakieś uczestnictwo w dobrym, jakieś powinowactwo, jakiś korzeń wspólny, choćby odległy. Czyż cynizm nie ma jakiejś strony, co go spokrewnią z wolą prawdy? Czy komunizm z wszystkimi jego okropnościami nie nosi jakiegoś zaćmionego śladu swego pochodzenia w pragnieniu powszechnego braterstwa? Tak jest ze wszystkim, co złe i co dobre. A mimo to z uporem trzeba powtarzać, że różnica między dobrem a złem nie znika, nie może być nigdy unieważniona. Zachęta do czytania rozpraw Barbary Skargi 159 Coś analogicznego widzimy tam, gdzie nie chodzi właściwie o moralne jakości, o zło i dobro, ale o cnoty i przeciwcnoty intelektualne