Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Tak właśnie krety szły przez ciemność. Nie widziały światła, gdy wreszcie zapłonęło przed nimi, nie słyszały rozlegających się wkoło dźwięków. Nie zauważyły, iż są obserwowane. Nie wyczuły innych, śledzących je kretów, dziwnych, zerkających zza rogów starożytnych korytarzy stworzeń, kretów, które szeptały i prowadziły dysputy, starożytnych kretów, z szarobiałym futrem i pomarszczoną skórą, kretów, które się bały. Kretów mruczących w języku, który znał jedynie Tryfan. Języku starym, języku znanym tylko skrybokretom, języku martwym. Był dziwny w brzmieniu, ale piękny, nie tak twardy jak ten z Siabod, ale nie był też miękki; był silny i stanowczy, składał się z dobrych słów, oznaczających świętość i niosących w sobie ducha Kamienia. W końcu więc, nic o tym nie wiedząc, Tryfan przybył w tajemne serce, otoczone tajemnicą i strzeżone przez Wole od wieków. Wówczas ze starego, oświetlonego styczniowym blaskiem korytarza podszedł ku niemu pewien kret i powitał go załamującym się ze starości i zdumienia głosem: - Skądżeśkolwiek przybył, jakakolwiek by cię gnębiła słabota, gdziebyśkolwiek... Kamń tu jezd! I wtedy oczy starożytnych kretów wbiły się w nich i ujrzały, iż zmierza ku nim nie wróg, a ktoś chory, cierpiący i bliski śmierci. Jeden po drugim wyszły z ukrycia i odważyły się ich dotknąć. Nawet jeśli kompani Tryfana nie pojęli ich pierwszych słów, bez wątpienia zrozumieli następne. Owe krety bowiem powiodły ich na powierzchnię, w magiczne, jak im się wtedy zdawało, miejsce, leżące ponad rykiem sów i hukiem łap dwunogów. Tam szarobiałe krety ich witały, dotykały i szeptały słowa, zrozumiałe dla wszystkich kretów, obojętnie czy wypowiada się je w staro-, czy w nowokrecim języku: - Witajcież nam! Witajcie! I odtańczyły rytualny taniec powitania, godny i pełen majestatu niczym stary las w złotej jesieni wieku. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY CZYŻ NIE MA TU UZDROWICIELA? - odezwała się Szpaczka poirytowanym tonem, w którym oprócz zniecierpliwienia wyczuwało się żałość. Jednak krety w tej dziwnej komnacie wydawały się nieskore do rozmowy. Mruczały coś do siebie, rzucały chytre spojrzenia, lecz żaden nawet nie ośmielił się zerknąć w jej stronę. Czyż nie widzicie, że on umiera? A wy tylko szepczecie i szepczecie, zanosicie modły i... Starożytni i wątli Panowie, usychające Damy, moja przyjaciółka i towarzyszka podróży, zgryźliwa Pani, wielce się smuci i boleje z powodu choroby Tryfana, więc przebaczcie jej pro... - zaczął Psi Rumianek, próbując zjednać zgromadzenie kretów. Lecz Szpaczka wcale nie miała takiego zamiaru. Cóż! Założę się, że gdybyście tylko przerwali te prastare, przydługie obrzędy i uświadomili sobie, że Tryfan z Duncton kona, znalazłby się tu gdzieś jakiś uzdrowiciel - warknęła, lekceważąc mowę Psiego Rumianka i spędzając z jego pyszczka wymuszony uśmiech. - Mam go sama poszukać, skoro żaden inny kret nie chce tego zrobić? Wyrzekłszy te słowa, wypadła z komnaty na powierzchnię i nie wiedząc, gdzie się ma udać, popędziła korytarzem na zachód. Przystanęła dopiero wtedy, gdy usłyszała za sobą odgłos czyichś łap. Jeden ze starożytnych kretów zrównał się z nią i z trudem łapiąc oddech, powiedział: Pódź za mnom bystrze, a powiedę cię ku mej córze. Pódź, idźmy tam wespół! Wreszcie jakiś rozsądny kret! - odetchnęła Szpaczka i pozwoliła się poprowadzić gdzieś, gdzie, jak przypuszczała z tych paru słów, jakie zdołała zrozumieć, miała zastać jego córkę. Była to dla niej wspaniała wiadomość, jako iż zaczynała już podejrzewać, że w całym tym miejscu nie ma czegoś takiego jak młody kret... PO WSTĘPNYCH POWITANIACH zatroszczono się o nich dość dobrze i przez kilka pierwszych dni nie ruszali się z wielkiej, wygodnej nory, do której zabrano ich, aby przyszli do siebie po trudnej i niebezpiecznej podróży. Tryfanowi odstąpiono osobne pomieszczenie. Stan skryby był tak poważny, że umieszczono go w pojedynczej, mniejszej norze, gdzie dbano o to, aby było mu ciepło, i doglądano go troskliwie. Wydawało się, że jak na razie nie można dla niego nic więcej zrobić. Ile czasu upłynęło od chwili, gdy opuścili Korytarze Wrzośca? Tego żadne z nich nie było w stanie dokładnie określić, ale co najmniej kreto-miesiąc, a zapewne więcej. Teraz mieli już styczeń i na powierzchni na zewnątrz leżał śnieg. Gdy zaczęli odzyskiwać siły, dowiedzieli się coś niecoś o systemie, do którego przybyli, jednak tak naprawdę mogli się porozumieć ze swoimi gospodarzami dopiero wtedy, gdy Wrzecian ozdrowiał i odzyskał dawną krzepkość, albowiem dzięki naukom, które pobierał w Świętych Leżach, łatwiej pojmował ich język. W istocie jest to jeden z najszczęśliwszych trafów w najnowszej historii kreciości: fakt, że Kleryk Wrzecian był jednym z tych, którzy spenetrowali Wole i dotarli do jego żyjących od dawna w odosobnieniu mieszkańców. Opisał on bowiem wszystko, co widział i poznał, nim uległo to rozproszeniu i przepadło na zawsze (Patrz: Niezwykłe odkrycie i historia Wola z appendixem tyczącym proroctw Dunbara. Spisane przez Wrzeciana z Siedmiu Pagórków). Póki co, dość stwierdzić, iż krety z systemu, który odkrył na nowo Tryfan, były potomkami niewielkiej grupy przybyszów, którą przed wiekami przyprowadził tam nie kto inny, jak sam Dunbar, co nastąpiło po słynnej schizmie i odejściu jego samego oraz Scyrpiusza z Uffington. Dunbar, biorąc bunt Scyrpiusza za początek oddalania się kreciości od wiary w Kamień i ufając, że jedynie Kret Kamienia może przywrócić pokój i wiarę, postanowił zachować stare wierzenia w tym systemie, którego krety Słowa (a sądził, iż pewnego dnia zawładną one całą kreciością) nie będą w stanie nigdy zdobyć. Założył tę wspólnotę i osiedlił się nie opodal samego serca Wola, na wzgórzu wychodzącym na jego środkową, pozbawioną robaków część. W czasach gdy tam przybył, owo wzgórze od południa graniczyło z Wolem, ale od północy przylegały doń otwarte pola, więc zdawało się być miejscem równie dobrym, jak wszystkie inne, jeśli nawet nie lepszym. Przed swoją śmiercią Dunbar poczynił pewną liczbę proroctw dotyczących przyszłości. Spisał je i pozostawił jako teksty, które jego zwolennicy mieli przechowywać