ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Gdybyśmy byli zanurzeni płycej, oddychalibyśmy sprężo- nym zwykłym powietrzem i reakcje chemiczne zachodziłyby normalnie. Nie da się jednak przewidzieć ich przebiegu w mieszance helu z tlenem. Jeśli nie wyj- dzie, cóż... - Wzruszył ramionami. - I co mam teraz zrobić? - spytała. - Dać z siebie wszystko - poradził Barnes. - Tak samo jak i my. - Cóż, będę mogła dokonywać jedynie ogólnych analiz anatomicznych. Cała ta półka jest bezużyteczna. - Proszę więc robić ogólne sekcje. - Żałuję tylko, że laboratorium nie jest większe... - Jest takie, jakie jest - rzekł Barnes. - Proszę się z tym pogodzić i kontynuować. Do środka wszedł Ted. - Ludzie, wyjrzyjcie lepiej na zewnątrz - powiedział, wykonując gest w stro- nę iluminatorów. - Mamy nowych gości. Kałamarnice zniknęły. Przez chwilę Norman nie dostrzegł niczego prócz wody i zawieszonego w niej białego wzburzonego osadu. - Niżej, na dnie. Morskie dno żyło. Dosłownie; żywe istoty pełzały i wiły się tak daleko, jak tylko można było dojrzeć. - Co to jest? - Krewetki - stwierdziła Beth. - Niesamowite mnóstwo krewetek. - Rzuciła się po siatkę na okazy. - No, to jest coś, co powinniśmy zjeść - oblizał się Ted. - Uwielbiam krewetki. Wygląda na to, że są idealnej wielkości, odrobinę mniejsze od raków. Przypominam sobie, jak kiedyś w Portugalii z moją drugą żoną jedliśmy najbajeczniejsze raki... Norman czuł nieokreślony niepokój. - Co one tu robią? - Nie wiem. Zresztą co w ogóle robią krewetki? Migrują? - Nie mam zielonego pojęcia - odparł Barnes. - Zawsze kupuję je mrożone. Moja żona nie znosi ich obierać. Norman nadal odczuwał niepokój, choć nie potrafił określić dlaczego. Teraz wyraźnie widział, że całe dno jest usłane krewetkami; były dosłownie wszędzie. Dlaczego miałby się nimi przejmować? Odszedł od okna, mając nadzieję, że poczucie niepokoju minie, gdy zajmie się czymś innym. Nie opuściło go jednak, lecz zostało, dając wrażenie ucisku w dołku. Wcale mu się to nie podobało. 128 HARRY - Harry? - O, cześć, Norman. Słyszałem, jak się podnieciliście. Na zewnątrz jest kupa krewetek, tak? Harry siedział na swej koi z komputerowym wydrukiem na kolanach. W dło- niach trzymał ołówek i notes, którego kartki były pokryte pokreślonymi oblicze- niami, wykresami, symbolami i strzałkami. - Harry, co tu się dzieje? - spytał Norman. - Sam chciałbym wiedzieć. - Zastanawiam się, dlaczego nagle pojawiło się pełno zwierząt - kałamarnic, krewetek - choć przedtem świeciło to pustką. - Ach, to. Myślę, że to całkowicie oczywiste. - Tak? Jaka jest różnica między teraz a przedtem? - Pewnie byłeś wewnątrz kuli. - Nie, nie. Chodzi mi o to, co się zmieniło w otoczeniu? Norman zmarszczył czoło. Nie pojmował, do czego Harry zmierza. - Cóż, wyjrzyj na zewnątrz - wyjaśnił Harry. - Czego teraz nie widzisz, co widać było tu przedtem? - Rusztowania? - Yhm. Rusztowania i nurkowie. Dużo się tu działo - płynęło mnóstwo prądu elektrycznego. Sądzę, że to przepłoszyło normalną faunę tego terenu. To Pacyfik południowy, sam rozumiesz; tu powinno roić się od żywych stworzeń. - Wróciły po zniknięciu nurków? - Tak myślę. - I to wszystko? - powątpiewał Norman, marszcząc brwi. - Dlaczego mnie pytasz? - rzekł Harry. - Zwróć sięz tym do Beth; ona udzieli ci definitywnej odpowiedzi. Wiem tyle, żezwierzęta są wrażliwe na całe mnóstwo bodź- ców, na które nie zwracamy uwagi. Nie można puścić podwodnymi kablami Bóg wie ilu woltów, oświetlić półmilowe rusztowania w środowisku, które nigdy nie widziało światła, i spodziewać się, że nie będzie to miało na nie żadnego wpływu. Coś w tej argumentacji nie dawało Normanowi spokoju. Wiedział o czymś istotnym, co się do niej odnosiło, ale nie potrafił tego określić. - Harry... - Tak, Norman? Wyglądasz na trochę zmęczonego. Wiesz, ten kod to naprawdę cholernie ciężki orzech do zgryzienia. Powiem ci szczerze, nie wiem, czy sobie z nim poradzę. Widzisz, problem polega na tym, iż - jeśli rzeczywiście kod jest oparty na podstawieniu liczb w miejsce liter - do opisania części liter potrzeba dwóch cyfr, ponieważ w alfabecie jest dwadzieścia sześć liter, nie licząc znaków przestanko- wych - które równie dobrze mogą być także uwzględnione. Nie wiem, czy mam tu do czynienia z cyfrą trzy następującą po cyfrze dwa, czy też liczbą dwadzieścia trzy. Analiza permutacji zabiera mi mnóstwo czasu. Wiesz, o co mi chodzi? - Harry... 129 9- Kula - Tak, Norman? - Co się zdarzyło w kuli? - To tym się przejmujesz? - spytał Harry. - Dlaczego myślisz, że się czymkolwiek przejmuję? - odpowiedział pyta- niem Norman. - Poznaję to po twojej twarzy - odrzekł Harry. - Właśnie po niej. - Może i się przejmuję - przyznał Norman. - Wracając jednak do kuli... - Wiesz, wiele o tym myślałem. - I...? - To zdumiewające, ale tak naprawdę nie pamiętam, co się w niej stało. - Harry... - Czuję się świetnie- z każdą chwilą coraz lepiej, przysięgam na Boga, wra- cają mi siły, przeszedł ból głowy - ale wcześniej pamiętałem wszystko o kuli i o tym, co się w niej stało. Z każdą jednak mijającą minutą to mi umyka. Wiesz, tak jak człowiekowi umyka sen. Pamięta się go po przebudzeniu, a w godzinę później za- nic nie można go sobie przypomnieć. - Harry... - Pamiętam, że było cudownie, pięknie. Przypominam sobie światełka, ja- kieś wirujące światełka. Ale to wszystko. - Jak ci się udało otworzyć wejście? - Ach, to. Wtedy wydawało mi się to bardzo proste; pamiętam, że to rozmon- towałem, że dokładnie wiedziałem, co trzeba zrobić. - Co zrobiłeś? - Nie wiem, czy zdołam to sobie przypomnieć. - Nie pamiętasz, jak otworzyłeś wejście? - Nie. Przypominam sobie jedynie nagłe olśnienie, pewność, że wiem, w jaki sposób to trzeba zrobić. Nie pamiętam jednak szczegółów. A co, czy ktoś jeszcze chce tam wejść? Pewnie Ted