Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
To nie jest temat do żartów powiedział. Rzeczywiście. Jenna nie żyje. Ponad setka ulicznych wojowników, którzy nie boją się śmierci, ma ze mną do pogadania. To nie jest temat do żartów. Jutro jestem umówiony na lunch z Mulkernem i jego drużyną. Jestem pijany. Może to tylko moje wrażenie, ale ten Letterman zaczyna się robić czerstwy. Jenna nie żyje. Curtis Moore nie ma stopy. Jestem pijany. W ciemnym kącie za telewizorem czai się duch w strażackim mundurze. Coraz trudniej było mi się skupić na telewizji. Chyba przydałoby się dostroić wizję. Butelka była pusta. Bohater wbił mi w głowę swój strażacki topór i natychmiast usiadłem sztywno wyprostowany. Ekran telewizora pokrywał śnieg. Skoncentrowałem rozmazany wzrok na zegarku: czwarta piętnaście. Tuż za moim mostkiem zapłonął żywy ogień. Dały też znać o sobie wszystkie nerwy czaszkowe obnażone przez cios topora. Wstałem i ledwo zdążyłem do łazienki, zanim wyrzygałem glenlivet. Spuściłem wodę i położyłem się na chłodnej posadzce. W łazience śmierdziało szkocką, strachem i śmiercią. Zwymiotowałem już drugi raz w ciągu trzech dni. Może to początki bulimii? Podźwignąłem się w końcu i przez następne pół godziny myłem zęby. Wszedłem pod prysznic, puściłem wodę. Wyszedłem, zdjąłem ubranie i wróciłem. Gdy skończyłem, już prawie świtało. Jeszcze trzy tabletki paracetamolu i zwaliłem się na łóżko z nadzieją, że w moich rzygowinach znalazło się wszystko to, przez co bałem się zasnąć. Przez następne trzy godziny wiele razy zasypiałem, budziłem się i znów zasypiałem, i na szczęście nikt mnie nie odwiedził. Ani Jenna, ani Bohater, ani stopa Curtisa Moorea. Zdarzają się w życiu chwile wytchnienia. Nienawidzę tego powiedziała Angie. Nienawidzę. W dodatku wyglądasz jak ósme dziecko stróża dorzuciłem. Posłała mi to swoje spojrzenie i podjęła wściekłą walkę z rąbkiem spódnicy. Angie nosi spódnice chyba nie częściej, niż gotuje, ale za to zawsze z dobrym skutkiem. I mimo całego tego jazgotu nie sądzę, żeby było to dla niej tak bolesne, jak udaje. Jej strój był tak przemyślany, że rezultat mógł być tylko olśniewający. Włożyła ciemnoczerwoną bluzkę bez ramiączek z jedwabnej krepy i czarną zamszową spódnicę. Długie włosy miała zaczesane do tyłu i podpięte nad lewym uchem, a z prawej strony puszczone luźno, nieco spadające na oko. Gdy spojrzała na mnie spod długich rzęs, poczułem ból. Jej spódnica była tak obcisła, jakby została namalowana, i Angie, wiercąc się męczeńsko na tylnym siedzeniu taksówki, nieustannie próbowała ją obciągnąć. Reasumując, widok nie był szczególnie przykry. Ja miałem na sobie szary dwurzędowy garnitur w dyskretną jodełkę. Marynarka obejmowała moje biodra nieco za ciasno jak na wielkomiejski szyk, ale dla mężczyzn moda jest łaskawsza wystarczyło ją rozpiąć. No dobrze, wyglądasz fajnie. Wiem, że wyglądam fajnie odparła pochmurnie. Ale chciałabym spotkać tego faceta, który zaprojektował tę spódnicę, bo wiem, że to był facet, i wsadzić mu ją w dupę. Założę się, że cienko by śpiewał. Taksówka zatrzymała się na rogu naprzeciwko Trinity Church. Odźwierny otworzył nam drzwi ze swoim Witamy w hotelu Copley Plaza i weszliśmy. Copley jest pod wieloma względami podobny do Ritza: oba stały na swoich miejscach na długo przed moim urodzeniem i będą tam stać długo po mojej śmierci. A jeśli personel Copleya wydaje się odrobinę mniej entuzjastyczny niż w Ritzu, to zapewne dlatego, że nie ma się znowu czym aż tak entuzjazmować. Copley wciąż stara się odbić od swojego statusu najbardziej zaniedbanego hotelu w Bostonie. Trzeba jeszcze wiele czasu, by remont, który pochłonął wiele milionów dolarów, zatarł w ludzkiej świadomości niedawne wspomnienie ciemnych korytarzy i śmiertelnie posępnej atmosfery. Zaczęli od baru i to im się naprawdę udało. Zamiast Georgea Reevesa i Bogeya zawsze spodziewam się zobaczyć przy stoliku Burta Lancastera w roli J.J. Hunseckera, otoczonego wielbicielami, i Tonyego Curtisa u jego stóp. Po drodze powiedziałem to Angie. Burt Lancaster? W czym? Sweet Smell of Success. A co to takiego? Profanka rzuciłem. Jim Vurnan tym razem nie wstał na mój widok. Obaj ze Sterlingiem Mulkernem siedzieli w dębowym cieniu, osłonięci przed marnością zewnętrznego świata ciemnobrązowymi żaluzjami. Przez listewki w oknach zerkały wprawdzie do środka fragmenty hotelu Westin, ale jeśli ktoś specjalnie się za nimi nie rozgląda, może ich w ogóle nie zauważyć. I to chyba dobrze, bo w tym mieście jedyny hotel brzydszy niż Westin to Lafayette, a jedyny hotel brzydszy niż Lafayette nie został jeszcze zbudowany. Zauważyli nas dopiero, gdy podchodziliśmy do ich boksu. Jim zaczął się podnosić, ale powstrzymałem go ruchem ręki, więc tylko przesunął się, żeby zrobić mi miejsce. Gdybyż tak psy i żony były równie układne i lojalne jak członkowie parlamentu! Znasz Angie, Jim. Panie senatorze, to moja wspólniczka, Angiela Gennaro. Angie wyciągnęła rękę. Miło mi pana poznać, panie senatorze. Mulkern ujął jej dłoń, ucałował palce i nie wypuszczając ze swojej ręki, przesunął się na siedzeniu. Cała przyjemność po mojej stronie, szanowna pani. Bawidamek. Angie usiadła obok niego. Dopiero wtedy puścił jej rękę. Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. Wspólniczka? Zachichotał. Jim także zachichotał. Pomyślałem, że zasłużył sobie na lekki uśmieszek. Usiadłem obok Jima. A gdzie senator Paulson? spytałem. Mulkern uśmiechał się do Angie. Niestety, dziś nie mógł ani na chwilę oderwać się od biurka. W sobotę? Mulkern upił łyk ze swojej szklanki. Proszę mi powiedzieć zwrócił się do Angie gdzie to Pat panią ukrywa? Angie zaprezentowała mu wszystkie zęby w olśniewającym uśmiechu. W szufladzie. Och, czyżby? powiedział Mulkern. Znowu się napił. Ona mi się podoba, Pat. Podoba mi się. Jak większości mężczyzn, panie senatorze. Przyszedł kelner, przyjął zamówienie i oddalił się bezszelestnie po grubym dywanie. Mulkern mówił o lunchu, ale na stoliku nie dostrzegłem nic prócz szklanek. Może oferowali tu dietę płynną