ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Ponadto — jeżeli śmiałość moja wprawi Pana w gniew — mam pokrzepiającą świadomość, że koszula gotowa jest przemówić za mnie, gdy sama nie zdołam Pana przekonać. To jest powód drugi. Jeżeli obydwa powody nie natchną mnie dostatecznym hartem, aby znieść Pańską oziębłość, na tym będzie koniec moich wysiłków — i koniec mojego życia. Tak, jeżeli nie uda mi się skorzystać z następnej sposobności—jeżeli będzie Pan równie okrutny jak dotychczas, a ja równie dotkliwie jak dotychczas to odczuję — żegnaj świecie, któryś mi odmawiał szczęścia, rozdawanego hojnie innym. Żegnaj, życie, które jedynie odrobina Pańskiej dobroci może znów uczynić dla mnie znośnym. Niech Pan sobie nie robi wyrzutów, jeżeli tak się to wszystko skończy. Ale proszę, proszę, niech Pan poczuje dla mnie odrobinę wyrozumienia i współczucia! Postaram się, żeby się Pan dowiedział, co dla Niego zrobiłam, kiedy sama już nie będę mogła Mu o tym donieść. Czy powie Pan wówczas o mnie coś dobrego — tym samym serdecznym tonem, jakim zwraca się Pan do panny Racheli? Jeżeli tak i jeżeli duchy istnieją, sądzę, że duch mój usłyszy te słowa i zadrży z radosnego uniesienia. Czas już kończyć. Doprowadziłam się tym listem do płaczu. Jakże trafię do upatrzonego miejsca, jeżeli pozwolę, aby te próżne łzy mnie oślepiły? Zresztą, czemu mam patrzeć tak czarno na rzeczy? Czemu nie mam wierzyć, dopóki jestem do tego zdolna, że wszystko jeszcze skończy się dobrze? Może trafię dziś wieczorem na Pański dobry humor — a jeśli nie, to może jutro powiedzie mi się lepiej? Nie przysporzę sobie urody, jeżeli będę się zamartwiała, nieprawdaż? Kto wie, może niepotrzebnie zapisałam te niezliczone karty papieru? Gwoli bezpieczeństwa (mniejsza już teraz o inne powody) ukryję je w schowku wraz z koszulą. Napisanie tego listu było ciężką, bardzo ciężką pracą. O z jakąż radością podrę go na strzępy, jeśli tylko w końcu dojdzie między nami do porozumienia! Mam zaszczyt pozostać Pańską szczerze kochającą i uniżoną sługą Rosanna Spearman Betteredge w milczeniu zakończył czytanie listu. Złożył go starannie, schował do koperty i siedział z pochyloną głową wpatrując się w podłogę. — Betteredge — spytałem — czy na końcu listu jest jakaś wskazówka, którą moglibyśmy się kierować? Podniósł wolno oczy i westchnął ciężko. — Nic tam nie ma, panie Franklinie— odparł. — Jeżeli zechce pan usłuchać mojej rady, zachowa pan ten list gdzieś pod kluczem, dopóki kłopoty pańskie nie dobiegną końca. Kiedykolwiek go pan przeczyta, będzie to dla pana ciężkim przejściem. Proszę go teraz nie czytać. Schowałem list do portfela. Rzut oka na szesnasty i siedemnasty rozdział relacji Betteredge'a przekona czytelnika, że istniały rzeczywiście powody, abym się oszczędzał w owej chwili, gdy mój hart ducha był i tak już wystawiony na bardzo ciężką próbę. Biedna kobieta dwukrotnie czyniła ostatecznie próby porozmawiania ze mną, nieszczęście zaś chciało, że ja (Bóg widzi, jak bardzo niewinnie) próby te odtrącałem. W piątek wieczorem, jak zgodnie z prawdą opisuje Betteredge, zastała mnie samego przy bilardzie. Zachowanie jej i słowa nasunęły mi myśl— jak zresztą nasunęłyby każdemu w tych warunkach — zechce mi coś wyznać w związku z zaginięciem diamentu. Dla jej własnego dobra postarałem się nie zdradzać zainteresowania tym, co mam usłyszeć, dla jej własnego dobra patrzałem rozmyślnie na kule bilardowe zamiast na nią — i jakiż był tego wynik? Odepchnąłem ją, raniąc w samo serce! W sobotę — w dniu, gdy po tym, co jej powiedziała Penelopa, musiała domyślać się, że chwila mojego odjazdu jest bliska, prześladowała nas ta sama fatalność. Rosanna jeszcze raz próbowała znaleźć mnie w moim ulubionym miejscu spacerów i zastała mnie tam w towarzystwie Betteredge'a i sierżanta Cuffa. Słyszała, jak sierżant — mając w tym swój cel — zaapelował do mojego zainteresowania Rosanną. I znów dla dobra nieszczęsnej dziewczyny oparłem się zakusom sierżanta i oświadczyłem — głośno, tak aby ona również to słyszała — że „Rosanna Spearman nie interesuje mnie ani trochę”. Na te słowa, którymi chciałem ją tylko ostrzec, by nie próbowała teraz ze mną mówić, Rosanna odwróciła się i odeszła zrozumiawszy ostrzeżenie — jak sądziłem wówczas, a skazując się dobrowolnie na zagładę — jak to wiem teraz. Opisałem już następne wypadki, które doprowadziły mnie do zdumiewającego odkrycia, dokonanego na ruchomych piaskach. Retrospektywne odtworzenie faktów jest już zupełne. Pozostawiam teraz tragiczną historię Rosanny Spearman — o której nawet po tak długim czasie nie mogę myśleć bez bólu — aby czytelnicy dopowiedzieli sobie sami to wszystko, co tu umyślnie pominięto. Przejdę od jej samobójstwa w Drżących Piaskach, które w sposób tak niesamowity i posępny odbiło się na mojej ówczesnej pozycji i na moich przyszłych perspektywach, do spraw ludzi żyjących i do wydarzeń, które w owej chwili torowały mi już drogę w mej powolnej i uciążliwej wędrówce od ciemności ku światłu. ROZDZIAŁ VI Poszedłem na stację kolejową, odprowadzany — zbyteczne chyba nadmieniać— przez Gabriela Betteredge'a. W kieszeni miałem list, w podręcznej torbie koszulę nocną, aby jeszcze tego samego wieczora poddać obydwie te rzeczy inspekcji pana Bruffa. Opuściliśmy dom w milczeniu. Stary Betteredge po raz pierwszy, odkąd go znałem, nie miał mi nic do powiedzenia. Ja wszakże rozpocząłem rozmowę, ledwie wyszliśmy za bramę parku