ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Jak dotąd współpracuje z nami. Jak długo nie zmieni nastawienia, powinniśmy korzystać z jego pomocy. Kaldaq wiedział, że S’vanowie są wystarczająco utalentowanymi mówcami, aby przekonać dowolne forum. Gdyby krajowiec zaczął sprawiać kłopoty, T’var uporałby się z nim. – Złożone eksperymenty wymagać będą zgody tubylca. – Oczywiście. – T’var spojrzał na kapitana. – Co można było zrobić tu, na dole, to już zrobiliśmy. Teraz trzeba przenieść badania na pokład statku. Will usiadł na platformie i opuścił nogi na podłogę. Wydało mu się, że lądownik zadrżał. Otaczająca go grupa naukowców ani na chwilę nie przerwała pracy. – Coś się dzieje? Chyba się poruszamy. – Prawda – odpowiedział za pośrednictwem translatora medyk. – Koniecznym okazał się powrót na nasz statek. – Chwila, moment! – Will zeskoczył z podwyższenia, odepchnął dwóch O’o’yanów i sięgnął po swoje kąpielówki. – Zgodziłem się pomagać wam tu, na miejscu. Nie było mowy o żadnej podróży. Wais zgrabnie wsunęła się pomiędzy tubylca i protestujących Hivistahmów. – Nieporozumienie semantyczne – powiedziała. – Dla nas statek jest jednością niezależnie od tego, na ile komponentów się dzieli. – Zatem odnotujcie proszę, że zgodziłem się jedynie odwiedzić „komponent” – rzucił Will, zmagając się z kąpielówkami. – Czyżbyś nie chciał zobaczyć całego statku? – spytał T’var, włączając się do konwersacji. – Nie chcesz spojrzeć z góry na cały twój świat? Will rzucił okiem na przysadzistego humanoida. Spośród wszystkich obcych S’vanowie najbardziej przypominali mu ludzi. – Jasne, to musi być genialny widok. Ale nikt nie uprzedzał, że polecimy w kosmos. Porywacie mnie, czy co? – Porywamy? Tym razem translator nie podołał. T’var spojrzał na tłumaczkę, ale ona tylko kłapnęła dziobem sygnalizując, że też się zgubiła. – Zabieracie mnie gdzieś wbrew mojej woli. – To jakaś obsesja – mruknął T’var. – Równie osobliwa, jak bezwłosa skóra. Czemu mielibyśmy to robić? – Aby wyciągnąć ode mnie wszystko, czego chcecie. – Jeśli czegoś chcemy, to przede wszystkim twojej pomocy. Sam zgodziłeś się z nami współpracować, zatem użycie siły nic by nie dało, a co najwyżej zaszkodziło. Czyżbyś wciąż nie pojął jeszcze zasad właściwych naszej społeczności? – Zwrócił się do techników. – Zaczynam współczuć tym biednym istotom – powiedział po hivistahmsku. – Możliwe, że nie są wcale cywilizowane. – Ostrzegałem przed taką możliwością – syknął zastępca. – Zachowują się w sposób kompletnie nieprzewidywalny. – Zapewniam cię, że nie zrobimy niczego wbrew twojej woli – rzekł T’var do krajowca. – Jeśli pragniesz wrócić w tej chwili na dół, to proszę bardzo. Will przyjrzał mu się. S’van poczuł się dziwnie, patrząc w te z rzadka mrugające oczy. Leparowie czy Massudzi nigdy nie peszyli T’vara, podczas gdy towarzystwo tego krajowca trudne było do zniesienia. Czemu? Przecież nieustannie zapewniał o swym pokojowym nastawieniu... – Znaczy, że w każdej chwili mogę wrócić na moją łódź? – Oczywiście – powiedział T’var. – W ten sposób ominie cię atrakcyjna wycieczka, ale masz prawo wyboru. Bez wątpienia znajdziemy kogoś na twoje miejsce, może nawet okazałby się bardziej skłonny do pomocy. – S’van chciał wzbudzić ciekawość tubylca i miał nadzieję, że translator odda nie tylko treść, ale i podtekst emocjonalny. Krajowiec zawahał się. Potem uśmiechnął. Co za osobliwa, bogata mimika, pomyślał Tvar. – Do diabła, i tak już w tym siedzę. Jeden z moich starych nauczycieli kompozycji mawiał, że inspiracją może być każda przeżyta chwila. Dobra, lecę z wami. Ale obiecajcie, że potem, po wszystkim, odstawicie mnie na moją łódź. – Obiecujemy – powiedział T’var. Zupełnie, jakby ktokolwiek mógł sądzić inaczej, pomyślał. Poza tubylcem, oczywiście. Czy to jego cecha osobnicza, czy ogólnogatunkowe szaleństwo? Naprawdę trzeba to zbadać. Wnętrze statku wyraźnie zdumiało gościa, jednak bez przesady. Dziwne jak na rasę, która sama nie podróżuje między gwiazdami, pomyślał Kaldaq. Przybysz zachował się tak, jakby sam fakt istnienia pojazdu kosmicznego był dla niego czymś oczywistym, intrygujące były tylko szczegóły. Jeszcze jedna ciekawostka do zanotowania pod hasłem „Ludzie”. Cała załoga zbiegła się ujrzeć obcego, gdy prowadzono go do ośrodka badań w centralnej części statku. Will został usadzony na niskiej, ale wygodnej kanapie. Oczekiwał kolejnej leżanki, ale miękkie poduszki podobały mu się o wiele bardziej. – Mam się znowu rozebrać? – spytał. – To nie będzie konieczne – powiedział Hivistahm będący szefem działu medycznego, sądząc po tonie osobnik przywykły do wydawania poleceń. Will uśmiechnął się. W porównaniu z laboratorium na wahadłowcu, to wnętrze było wręcz komfortowe. Na kanapie zmieściłyby się bez trudu dwie osoby. Założył ręce za głowę i spróbował się odprężyć. Z’mam zabrał się do dzieła, Kaldaq, Soliwik i T’var przyłączyli się do reszty widzów stojących w przyległym pomieszczeniu. Soliwik nie mogła powstrzymać komentarzy. – Ale cudak. Chociaż... wcale nie dziwniejszy od S’vanów. – Dziękuję bardzo – powiedział chłodno T’var. – Patrzcie tylko! Absurdalna kępka włosów na głowie i prawie żadnej sierści gdzie indziej. Małe oczy, zupełnie jak u Leparów. Płaska twarz, zęby marne. Owszem, mięśnie niczego sobie, ale reszta do luftu. – Zwróciła się do Kaldaqa. – Domyślasz się, jak może zareagować na skanning? – Pojęcia nie mam. – Kapitan przysunął się do szyby oddzielającej oba pomieszczenia. – Szefowa medyków uznała, że lepiej będzie nie uprzedzać faktów. Niezbyt się z tym zgadzam, ale nie chciałem się spierać. Wolę unikać pchania nosa w cudze sprawy, a na medycynie w ogóle się nie znam. Dziwne jednak, że ona też jakby się wahała, chociaż nie chciała sprecyzować swoich obaw. Skanning kory mózgowej był metodą analogiczną do tego, co Ampliturowie stosowali wobec swoich niewolników. Uznawano go za triumf technologii Gromady, szczególnie że w całej historii wojny zdołano pojmać żywcem ledwie kilku Ampliturów, a ich badanie było skrajnie niebezpieczne i musiało odbywać się na odległość, poza zasięgiem telepatycznego oddziaływania jeńców. Wiele informacji uzyskano też od tych przedstawicieli Gromady, którzy sami byli jeńcami wroga. Mimo setek lat badań nie znaleziono sposobu, aby obronić się przed wpływem Ampliturów (przed ich, jak sami to nazywali, sposobem komunikowania się). Prace jednak trwały nadal, mimo braku postępów naukowcy nie tracili nadziei. Gdyby skonstruowano wreszcie coś takiego, byłby to zwrotny moment wojny. – Zaczynają – powiedziała Soliwik, wskazując na laboratorium. – Tubylec chyba zaczyna się niecierpliwić. Rzeczywiście, było słychać jak osobnik protestuje przeciwko działaniom dwóch techników, którzy próbowali założyć mu siatkę na głowę