Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Pomiędzy tym pełnym grozy wspomnieniem wynurzała się co chwila postać Old Firehanda i jeszcze w ostatniej chwili przed ostatecznym zaśnięciem brzmiały mi w uszach słowa: ,,Zaśnijcie tylko! Wyście dosyć dla mnie uczynili! Obudziwszy się nazajutrz, zobaczyłem, że jestem sam przy ognisku. Obaj moi towarzysze musieli jednak być niedaleko, gdyż mały blaszany kocioł wisiał nad ogniem z wrzącą wodą, a obok kawałka mięsa, pozostałego z wczorajszego wieczora, stał jeszcze otwarty worek z mąką. Odwinąłem koc i poszedłem nad wodę, aby się umyć. Tam zastałem towarzyszy, a wrażenie, jakie wywołał mój widok, dowodziło, że byłem przedmiotem ich rozmowy. Wkrótce potem byliśmy gotowi do drogi i ruszyliśmy w kierunku, który w odległości dwudziestu mil od Missouri prowadził równolegle z rzeką do doliny Mankicity. Dzień był chłodny. Konie nasze były dobre, a ponieważ oszczędzaliśmy ich poprzednio i pielęgnowaliśmy porządnie, przeto odwaliły tęgi kawał drogi przez ten zielony kraj. Osobliwa wydała mi się zmiana w postępowaniu obydwóch towarzyszy w stosunku do mnie, co zauważyłem od razu rano. Jakaś większa życzliwość czy szacunek przebijały w całym ich zachowaniu. Doznawałem wrażenia, jak gdyby spojrzenie Old Firehanda, którym mnie co pewien czas obrzucał, wyrażało jakąś cichą, przeznaczoną tylko dla mnie, pieszczotę. Zastanawiała mnie także przychylność i oddanie, z jakim odnosili się do siebie wzajemnie Winnetou i Old Firehand. Dwaj bracia, złączeni z sobą węzłami krwi, całą swoją istotą poczuwający się do wspólnoty, nie mogliby sobie okazywać większej serdeczności. Dotąd zdawało mi się, że troskliwość mego czerwonoskórego brata skupia się na mojej osobie. Winnetou odnosił się jednak do Old Firehanda z jeszcze większą przyjaźnią niż do mnie, tak że ogarniała mnie prawie zazdrość. Na szczęście nie leżało to w moim charakterze ani rozum mój na to nie pozwalał. Kiedy zatrzymaliśmy się około południa, Old Firehand się oddalił, aby zbadać otoczenie obozu, a ja zacząłem wyjmować zapasy żywności. Winnetou wyciągnął się obok mnie i rzekł: Ś Mój brat jest odważny jak wielki leśny kot, a niemy jak usta skały. Nie odpowiedziałem .nic na ten szczególny wstęp. Ś Jechał przez płomienie oleju ziemnego, a nie wspomniał o tym nic swemu przyjacielowi, Winnetou. Ś Język mężczyzny Ś odrzekłem Ś jest jako nóż w pochwie. Jest ostry i spiczasty i nie nadaje się do igraszki. Ś Mój brat jest mądry i ma słuszność, ale Winnetou sprawia to smutek, kiedy serce jego młodego przyjaciela zamyka się przed nim jak kamień, w którego łonie kryją się ziarnka złota. Ś Czy serce Winnetou było otwarte dla ucha jego przyjaciela? Ś Czy Winnetou nie wyjawił mu wszystkich tajemnic prerii? Czy nie pokazał mu i nie nauczył go, jak się czyta tropy, rzuca lassem, ucina skalpy i robi to wszystko, co musi znać wielki wojownik? Ś Winnetou to uczynił, ale czy powiedział coś swemu bratu o Old Firehandzie, który posiada jego serce, i o kobiecie, której pamięć nie umarła w jego myśli? Ś Winnetou ją kochał, a miłość nie mieszka w ustach. Ale czemu brat mój zamilczał o chłopcu, którego Swallow przeniósł przez ogień? Ś Gdyż brzmiałoby to jak samochwalstwo. Czy znasz tego chłopaka? Ś Nosiłem go na rękach, pokazywałem mu kwiaty na polu i drzewa w lesie, ryby w wodzie i gwiazdy na niebie. Uczyłem go wypuszczać strzałę z cięciwy i dosiadać dzikiego konia. Obdarzyłem go językami czerwonych mężów, a w końcu dałem mu strzelbę ognistą, której kula zabiła Ribannę, córę Assineboinów. Spojrzałem nań zdumiony. Budziło się we mnie przeczucie, któremu zaledwie ośmieliłem się nadać szatę słów, a jednak byłbym to może teraz uczynił, gdyby w tej chwili nie powrócił Old Firehand i nie skierował naszej uwagi na jedzenie. Ustawicznie jednak myślałem nad słowami Winnetou, gdyż z tych słów i z tego, co słyszałem od Harry'ego, wynikało, że Old Firehand był jego ojcem. Jego wczorajsze zachowanie podczas mojego opowiadania potwierdzało ten domysł. Harry mówił jednak o ojcu jak o kimś obcym i nie zdradził się niczym, co mogłoby mnie upewnić w moich przypuszczeniach. Po parogodzinnej przerwie ruszyliśmy znowu dalej. Konie, jak gdyby wiedząc, że czeka je kilkudniowy wypoczynek, kłusowały raźno, dzięki czemu przejechaliśmy dużą część drogi. O zmierzchu łańcuch wzgórz, za którym leży dolina Mankicity, zbliżył się do nas znacznie, grunt zaczął się wznosić i wjechaliśmy w parów prowadzący, jak się zdawało, prostopadle ku rzece. Ś Stać! Ś zabrzmiało nagle z rosnących po bokach krzaków, a równocześnie ukazała się między gałęziami lufa wymierzonej do nas strzelby