Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
DWIE WALKI W GÓRACH ŚWIĘTOKRZYSKICH W lasach starachowickich dołączył Bem. Okazało się, że zaspał w sto- dole. Śladami kopyt końskich oddziału przemachał sześćdziesiąt kilo- metrów. Krążą po lasach starachowickich, ubezpieczeni siecią służby leśne), oddanej całą duszą oddziałowi. Już nowa walcząca Polska się budzi, już poczyna krzepnąć, już ludzie znają drogę dla siebie, bez oglądania się na państwo. Ciasno się robi, trzeba się podać ku lasom suchedniowskim. Dążą do nich nocą. Jest pierwsza połowa października - cały czas leje deszcz. Wodze rozmiękły jak flaki, skręcone. Ręce białe, zmurszałe, w czerwo- ne kropki. Wichry przejmujące. Mundury całkiem przemoknięte. Gdy nogę podejmowało się w siodle, woda wylewała się z cholewy. 2 desz- czem zmieszany przychodzi śnieg. Za krótko okazało się tej nocy na przemknięcie z lasów starachowic- kich do suchedniowskich. Brzask ich zastał jeszcze w polach otwartych i zasiąpionych. Kłusowali szerokim błotnistym traktem trójkami. Hubal przodem, mały, w półkożuszku, obwieszony granatami, z harapem w ręku. Groź- na pionowa zmarszczka między wesołymi oczami. Pod nim niósł się Hetmański. Cętkowany jak pantera, delikatny jak dziewczyna. Nie poz- nać po nim nocnego marszu. Na blady poranek parskał, zad podbierał, a przednie nogi zmieniał, a rozdymał różowe nozdrza, a boczył się i uaawał, że się trwoży. Butrym prowadził zaraz za Hubalem białego Groma, luzem jak zwykle, sam siedząc na ogromnym wałachu. Szedł Tatar pod Leśnia- kiem - krechowiecki wyga od militari, i Bucefał pod Olendzkim, nieco krótki i gruby, ale żelazny w marszu, i pałąkowaty Szerszeń pod Skro- mnym, obaj specjaliści od trzymania drogi w ciemnościach. Szedł Jastrząb pod Lisem, a Wilk pod Sępem - jakieżby inne brali ludzie i zwierzęta imiona? Najwięcej było drapieżców - Orłów, Soko- łów, Rysiów i Żbików. Był też, oczywiście, Bohun i Kmicic. A czym większy dzieciuch, tym straszliwsze brał imię. Więc Azja i Pożoga, Zemsta i dwu Jurandów, i Scyzoryk, i czterech Jaremów, bo wszyscy rodzeni bracia i prawie równolatki. 332 Wszyscy ci chłopcy szli w nieznane. Wszystkim nijako się robiło w otwartych polach, kiedy dzień nadszedł. Byle do lasu, byle już do lasu... Nagle, gdy już zabłękitniały lasy suchedniowskie, ze wsi przed nimi wyjeżdża dwu kawalerzystów niemieckich. Rotmistrz Sołtykiewicz wypiera do czoła: - Panie majorze, cofamy się. Hubal spojrzał zimno: - Panie rotmistrzu, na swoje miejsce! Niemcy na widok oddziału zawrócili. Hubal rzucił okiem w bok - jechali już groblą, mając po bokach bagno. Wziął dzianeta w kłus. Od- dział się poderwał, ludzi objęło podniecenie. - Do cholery, nie najeżdżać! - obejrzał się Hubal do tyłu. Wpadają w wieś - pustą. Przecwałowują wieś, biorą za nią wskos przez majdan do młyna. Zebrani przy młynie chłopi wrzeszczą: - Dlaboga! Niemcy w krzakach!... Kule już gwiżdżą. - Harcownikami ku rzece!... Już bród. Grząsko. Podporucznikowi S.., w cywilu aspirantowi po- licji, przekręca się siodło z torbami tak wyładowanymi złotem, zagra- bionym w jakimś banku, że je czterech ludzi na konia ładowało. Niesz- częsny chciwiec nie może sobie z nim dać rady. Przelatujący mimo chcą go wziąć na swoje siodło, ale nie jest w stanie oderwać się od skarbu i tak zostaje. Oddział już dostaje się do zbawczego lasu. Lasy suchedniowskie są jednak tylko pomostem łączącym z lasami świętokrzyskimi. Tam dąży Hubal - w dzikie górzyste zalesione ostę- py. Tam będzie bezpieczniej, niż w tych przerzedzonych lasach, które są jak wyliniała, zjedzona przez mole, ongiś wspaniała szata, a przez te wyłysienia coraz to przebłyskuje pole uprawne i wieś, a we wsi- zor- ganizowane i posłuszne życie i Niemcy. Jeszcze się z tymi wsiami nie obyli, jeszcze sądzili, że wszystko jest przeciw nim. Posyłali po paru ludzi pod opłotki zakupić żywności, jaja jedli na surowo, konie prowadzili w marszu z karmnikami na pyskach. Niemcy po odbiciu przez Hubala stadniny janowskiej, po wybiciu oddziału łączności, szli już tropem, już zacieśniali. Mieli wieści o kie- runku ruchu oddziału, potwierdzone ostatnio na styku z Niemcami przy przejściu brodu. Stach Jurand, wracający z podsłuchu, meldował, że ruch samocho- dowy na szosie wzmógł się znacznie. Brat jego Józek słyszał w nocy przemarsz oddziału wojska przesieką H-4. Oceniał go najmniej na kom- 333 panie. Pomian, zastępca Hubala (kapitan piechoty Grabowski, który odszedł następnie do wywiadu AK w Piotrkowie), przyjął kolejno mel- dunki Jurandów i każdemu odpowiedział to samo: "Dureń jesteś". A jednak nawet zimnokrwisty Bem chodził stale w pasie z ładownicami na płaszczu, a chłopcy, mimo iż nie było żadnych rozkazów, przestali się na noc rozbierać, rzędy były potroczone i rzemyki poskręcane w ślima- ki