Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Rachaela nie mogła na to dłużej patrzeć. Pytała ich, tych Scarabaidów, na których się natknęła, gdzie znajdzie Camilla. Wierzyła w senną przepowiednię. Camillo pokaże jej drogę do wieży. Wówczas będzie się mogła włamać do Adamusa tak, jak on do niej. Nie odważyła się myśleć, co będzie dalej. Narastało w niej uczucie bezsilności, którego nie lubiła. Poszła do kuchni. Miała zamiar przepytać Chetę, Carla, Michaela, Marię. Nikogo tam nie było. Oni także zniknęli. Domyślała się, gdzie się pochowali - w jaskiniach trudnych do zlokalizowania sypialń albo w wąskich celach, gdzie stali sztywno w ciemnościach oparci o ściany. Dom był grobowcem. Te lękające się światła stwory nie musiały nocą wpełzać do trumien. Chroniły ich podwójne drzwi i cukierkowe okna. Na nowo odnalazła korytarz z dzieckiem tonącym pośród trzcin i wypchanym koniem. Camillo nie zostawił żadnych śladów. Nawet zbroi. Znowu minęła malowane lustro. Pojawiło się na nim więcej wzgórz. Koza w brzuchu kobiety była w rzeczywistości rezultatem nakładania się jednego rysunku na drugi. W pokoju muzycznym, gdzie stał zakurzony fortepian i nie nastrojona harfa, ktoś powiesił na kołku żółtą gitarę. Okno, którego nie oglądała wcześniej, przedstawiało orkiestrę zwierząt: tygrysy grające na fletach, słonia przy organach, krokodyla z wiolonczelą. Mimo że okno miało prowokować do śmiechu, było zdecydowanie przerażające, jak dziecięca halucynacja. Gdzieś widać było arkę Noego unoszącą się na fali powodzi i dwa złociste jednorożce. Ale lew i owca były wytworem fantazji. Może był to jakiś trop, który podsuwał jej uśpiony umysł? Wujek Camillo nie znał drogi do wieży, zapomniał albo nie chciał powiedzieć. Lew pożerający owieczkę... Wilk będzie leżał z barankiem... A młody lew z cielątkiem?... Takie okno to do nich podobne... A dziecię je poprowadzi. Dziecko. Gdzie jest dziecko? Rachaela podniosła głowę. Niegrzeczne dziecko - Camillo - zapewne bawi się w pokoju na strychu. Musi tu być taki pokój. Kurz i pajęczyny. I stare zabawki Scarabaidów z czasów, gdy byli dziećmi, wieki temu. Nie widziała niczego, co mogłoby być drogą na strych. Nie chciała tam iść. Jeżeli rzeczywiście był tam wujek Camillo ze swoimi zabawkami i kluczami do domu, do wieży - nie można go niepokoić. Rachaela czekała w swoim pokoju, dopóki nie doszła do wniosku, że nadeszła pora lunchu. Wówczas zeszła na dół do jadalni. To, co zobaczyła otwierając drzwi, jakoś wcale jej nie zdziwiło. Stół otoczony był wianuszkiem Scarabaidów. Ile tu było miejsc? Z pewnością szesnaście. Stała w progu licząc głośno. Podnieśli swoje stare głowy z włosami podobnymi do srebrnego i białego drutu, i patrzyli na nią oczami podobnymi do dziur po pociskach. Rachaela podeszła do głównego miejsca, pustego, stanęła tam i wymieniła ich imiona, wszystkie, które słyszała, które mogła przywołać, na chybił trafił, jak nauczycielka sprawdzająca listę: - Anna, Stephan, Peter, Dorian, Sylvian, Alice, Unice, Miriam, Sasha, Eric, George, Miranda, Livia... A kiedy skończyła, troje grzecznych dzieci, o których zapomniała, dodało drżącymi głosami: - Teresa. - Jack. - Anita. Po pokoju kręciło się też czworo pozostałych: Michael, Cheta, Carlo i Maria. Obie kobiety serwowały omlety serowe, Carlo pilnował ognia, Michael podawał sałatki. Ściągnęli do tego miejsca jak insekty. Nie zjawił się Camillo, jedyny, na którym jej zależało. Camillo i Adamus, stary i młody. Dla nich Adamus był dzieckiem, a ona - niemowlęciem. Maria już była przy niej i zaczęła układać dodatkowe sztućce tam, gdzie Rachaela stanęła. Rachaela usiadła w milczeniu i zjadła to, co jej podano. Scarabaidzi zaczęli rozmawiać. Ćwierkali i świergotali między sobą jak w gnieździe pełnym małych, wrzaskliwych, niebezpiecznych ptaszków o ostrych jak brzytwa dziobach. Zamieszanie było tak wielkie, że słyszała tylko pojedyncze słowa: koronka, omlet, kawałek sera. Anna, rodzinny mówca, raz czy dwa obdarzyła Rachaelę bezlitosnym uśmiechem, który mówił: widzisz, jacy potrafimy być? Wolisz to? Pokój trzaskał i wibrował na granicy szaleństwa. Rachaela siedziała zahipnotyzowana, zafascynowana. Czuła się jak we wnętrzu zepsutej pozytywki. Czy ucichliby, gdyby przekręcić kluczyk? Ale gdzie on jest? Talerze zostały wymiecione do czysta, pochłonięto owoce podawane sobie z rąk do rąk, i zjawiły się imbryki z herbatą. Tym razem trzy. Rachaela siedziała w tej ptaszarni. Piła herbatę. Alice i Sasha wstały pierwsze. Rachaela podniosła się także i podeszła do nich. Rozpoznała Alice, która miała na sobie zrobiony na drutach śliwkowy sweter i długi sznur karminowych korali. - Alice, opowiedz mi o strychu. - Och, o strychu - odparła Alice natychmiast, jak nakręcona. - Jest pełen drobiazgów. Suknia mojej matki na manekinie, stary koń na biegunach, pamiętasz, Sasha? - Jak można się dostać na strych? - zapytała Rachaela. - Schodami - odrzekła Alice. - Pokażemy ci. Inni patrzyli, jak wychodziły z pokoju. Hałas nie ustawał. Weszły na półpiętro i skręciły w lewo. Korytarz wyginał się jak robak, rozgałęział. Przeszły obok miejsca, gdzie Salome tańczyła z głową Jana - tak Rachaela zinterpretowała scenę na szafranowo-wiśniowym szkle. Dalej były gołe deski podłogi, zamknięte drzwi, wąskie schody wiodące w dół i inne prowadzące w górę, nie okryte chodnikiem. Rachaela nigdy tędy nie chodziła. Przejście było mroczne, oświetlone ponurymi błyskami, które rzucała Salome - spatynowaną czerwienią umierającego słońca na obłażącej z farby ścianie. - Trzeba iść na górę - powiedziała Alice. - Teraz już wiesz. - Poszukaj wujka Camillo - powiedziała Sasha. - Przechowuje wino na strychu. - Och, tak! - zawołała Alice. - Zrobił go już bardzo dużo. Zupełnie okropne, kwaśne jak ocet. Nie do picia. Ale powiedział, że lubi robić wino. W kuchni ciągle wyskakiwały korki z butelek. Więc teraz przechowuje je tutaj. Kiedy Rachaela weszła na stopień, Alicja pomachała jej na do widzenia, jak gdyby odprowadzała ją do pociągu. Drzwi na strych były pozbawione pajęczyn, widocznie używane. Miały zamek, ale stały uchylone. Pchnęła je. Obie kobiety oddaliły się. Sam strych był długi i wysoki, zawalony bezładnie przedmiotami. Zobaczyła komody, stare szafy, wypchane ptaki. Rzeczywiście - szkarłatna spleśniała suknia wisiała na manekinie, koń na biegunach wyglądał jak zawieszony na słonecznym promieniu. Na końcu ściany znajdowało się okno, okrągłe i podzielone szprychami jak koło. Szkło, zakurzone i zielonkawe, było przezroczyste. Okno ze snu, tyle że w złym miejscu