Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- A wy co macie takie miny, jakbyście wpadli na jakiś trop? - zapytał nieoczekiwanie magister Rzepka przyglądając się nam uważnie. - My? - Zośka udała zdziwioną. - I gdzie tak chodzicie nieustannie? - Na lody - odparła. - Uwielbiamy lody. - Lody - mruknął niezadowolony magister Rzepka łypiąc na nas podejrzliwym wzrokiem. - I kto w to uwierzy? - Przepraszam, o czym państwo rozmawiają? - spytała pani Iwona. - Magister Rzepka uważa, że się lenimy, kiedy inni w pocie czoła pracują nad wrakiem - odezwałem się. - I ma rację. - Teraz na mnie kolej - oświadczył magister i wstał. - Idę. Zawiązał buty i zrobił pierwszy krok w stronę miasta. - Dokąd to? - zapytał Paweł. - Na lody - odpowiedział z przekąsem i odwrócił się do nas plecami. Popatrzyliśmy na siebie z uśmiechem. - Zazdrość nie radość - rzekłem. - Nie może nasz magister po prostu sprowadzić tej swojej Ewy do Fromborka? - zauważyła Zośka odprowadzając Rzepkę wzrokiem. - Semestr się skończył, więc nie ma już zajęć na uczelni. - To fakt - mruknąłem i zerknąłem na wschodnie nabrzeże. Zza rogu budynku bosmanatu od strony katedry wyskoczyła Karen. - Tomasz! - krzyknęła i zaczęła iść szybkim, nerwowym krokiem w naszą stronę. We trójkę wyszliśmy Dunce na spotkanie opuszczając studiującą podwodne zdjęcia i dokumentację panią Iwonę. Spotkaliśmy się przed budynkiem bosmanatu. - Tomasz! - cała się trzęsła. - Dzwonili porywacze! Jakiś jegomość zadzwonił do bosmanatu i mówił po angielsku. - Ale to nie był Anglik? - zapytałem. - Taki sam syn Albionu jak ty i ja! - prychnęła. - Mówił słabo po angielsku, a jego akcent zdradzał, że mógł to być twój rodak. Spojrzeliśmy po sobie wymownie: Batura? - Ale pewności nie mam! - dorzuciła. - A my wiemy, gdzie porywacze mogą trzymać Stefana! - Doprawdy? - zignorowała tę wiadomość. - Prawdopodobnie przetrzymują go w jakimś domku nad brzegiem morza. Podejrzewamy, że muszą mieć kryjówkę gdzieś na Mierzei Wiślanej: - Dużo jest takich domków na polskim wybrzeżu? - zakpiła i zaraz spojrzała na moich współpracowników podejrzliwie. - Czy możemy pogadać na osobności? - Wybacz, Karen, ale nie mogę mieć tajemnic przed moją ekipą - zaprotestowałem. - Działamy razem i jeśli chcesz z nami współpracować, musisz zaufać całej naszej trójce. - No dobra - rzekła podnieconym głosem. - Porywacze żądają okupu! Dziś w nocy. A to oznacza, że już niedługo ujrzę Stefana. Lepiej przystać na ich warunki i dać spokój poszukiwaniom na własną rękę. Poza tym gdzie chcesz go znaleźć? Nie zamierzasz chyba przeszukać każdego domu na Mierzei Wiślanej? Pokręciłem z niezadowoleniem głową. - Pamiętaj, że nie popieram układania się z bandytami - rzekłem surowo. - Sierżant Janiak ostrzegał cię, abyś trzymała się od nich z daleka. - Mam czekać, aż coś zrobią Stefanowi? - krzyknęła. - Oszalałeś?! Po prostu pojedziemy do najbliższego banku i pobierzemy dziesięć tysięcy dolarów, a potem odbierzemy chłopaka. - Nie podoba mi się to, Karen. Powinniśmy udać się na policję. - Akurat! - żachnęła się. - Zrobię dokładnie co innego. Za piętnaście minut mam zadzwonić pod wskazany przez porywaczy numer po kolejne instrukcje. Niestety, ten automat na tyłach bosmanatu jest nieczynny. - Zadzwoń z bosmanatu. - Oszalałeś? A jeśli ktoś nas podsłucha? Ten bosman i jego pracownicy wciąż węszą i podsłuchują. Czuje, że mnie nie lubią. Poza tym bandyci nie żartowali ostrzegając, aby nikogo nie wtajemniczać w ich plany. W przeciwnym razie stanie się coś złego Stefanowi. - A ja? - zrobiłem wielkie oczy. - A właściwie my? Nas wtajemniczyłaś. - Wy to co innego - machnęła ręką. - Tylko do was mam zaufanie. Westchnąwszy ciężko zapaliłem papierosa nie wiedząc, co począć. - Musimy zadzwonić z miasta - rzekła podenerwowana bierną postawą. - Poczekaj - przypomniałem sobie. - Paweł ma telefon komórkowy. - Mam, ale nie działa - wtrącił oschle. - Trzeba zadzwonić z rynku. - Więc popierasz zamiary Karen? - zdziwiłem się. - Pieniądze trzeba pobrać, aby uśpić czujność porywaczy, a potem znając instrukcje wymyślimy, jak zastawić pułapkę. Już miałem odejść, kiedy ręka Pawła spoczęła na moim ramieniu. - Jeszcze jedno, szefie - zaczął tajemniczo. - Jeśli magister Rzepka opuścił w nocy jacht, aby zadzwonić do swojej narzeczonej, to nie mógł tak szybko wrócić z tej eskapady. - A czemu to? - Bo telefon na tyłach bosmanatu jest przecież uszkodzony, a najbliższy działający automat znajduje się dopiero na rynku. To odkrycie odebrało nam na chwilę mowę. - Przechadzka na rynek i z powrotem zajęłaby mu przynajmniej piętnaście minut. A magister wrócił po niecałych dziesięciu. - Wniosek? - Nie dzwonił z automatu. - Sugerujesz, że w ogóle nie dzwonił? - zadałem to pytanie wiedząc już, o co Pawłowi chodziło. - A może używa telefonu komórkowego? - krzyknęła Zośka. Ten podniecony głos Zośki na chwilę zwrócił na nas uwagę pani Iwony. Również Karen wydawała się poirytowana przedłużającą się rozmową konspiratorów, za jakich pewnie nas uważała. - Porozmawiamy o tym później - rzuciłem w stronę współpracowników i ciągnąc Karen w stronę katedry ruszyłem dziarskim krokiem. - Musimy się śpieszyć! Z telefonu komórkowego Pawła nici, ale na rynku jest czynny automat. Po dziesięciu minutach byliśmy już na rynku i weszliśmy do restauracji nieopodal kina Fregata. Jakiś młody człowiek ubrany w wytarte dżinsy i czarną skórzaną kurtkę rozmawiał namiętnie i zanosiło się, że pogawędka potrwa jeszcze co najmniej kwadrans. Prawdopodobnie gaworzył ze swoją ukochaną nie licząc się z czasem i z innymi ludźmi. Ale my nie mieliśmy czasu. Do wyznaczonej godziny telefonu zostało nam bowiem półtorej minuty