Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
.. Mnożenia na papierze zgadzały się z pamięciowymi i Wokulski odetchnął. Jeszcze nie straciłem rozumu! - pomyślał z radością. Zaczął wyobrażać sobie rozkład własnego mieszkania, ulice Warszawy, Paryż... Otucha rosła; spostrzegł bowiem, że nie tylko dokładnie pamięta, ale że jeszcze ćwiczenia te przynoszą mu pewien rodzaj ulgi. Im więcej myślał o Paryżu, im żywiej przedstawiały mu się tamtejszy ruch, budowle, targi, muzea, tym mocniej zacierała się sylwetka kobiety spoczywającej w objęciach mężczyzny... Już zaczął spacerować po mieszkaniu i oczy jego przypadkowo zatrzymały się na stosie ilustracji. Były tam kopie z galerii drezdeńskiej i monachijskiej, Don Quichotz rysunkami Dorégo, Hogart... Przypomniał sobie, że skazani na gilotynę najznośniej przepędzają czas oglądając rysunki... I odtąd całe dnie schodziły mu na przeglądaniu rysunków. Skończywszy jedną książkę, brał się do drugiej, trzeciej... i znowu powracał do pierwszej. Ból głuchnął; widziadła ukazywały się coraz rzadziej, otucha rosła... Najczęściej jednak przeglądałDon Quichota , który robił na nim potężne wrażenie. Przypomniał sobie tę dziwną historię człowieka, przez kilkanaście lat żyjącego w sferze poezji - tak jak on, który rzucał się na wiatraki jak on, był druzgotany - jak on, który zmarnował życie uganiając się za ideałem kobiety - jak on, i zamiast królewny znalazł brudną dziewkę od krów - znowu jak on!... A jednakże ten don Quichot był szczęśliwszy ode mnie! - myślał. - Dopiero nad grobem zaczął budzić się ze swych złudzeń... A ja?... Im dłużej przypatrywał się rysunkom, im bardziej oswajał się z nimi, tym mniej pochłaniały jego uwagę. Spoza don Quichota, Sancho Pansy i mulników Dorégo, spozaWalki kogutów i Ulicy pijackiej Hogarta coraz częściej pokazywało mu się wnętrze wagonu, drgająca szyba, a w niej niewyraźny obraz Starskiego i panny Izabeli... Wtedy odrzucił ilustracje i zaczął czytać książki znane mu jeszcze z epoki dzieciństwa albo z piwnicy Hopfera. Z niewymownym wzruszeniem odświeżał w pamięci:Żywot św. Genowefy ,Różę z Tannenburgu ,Rinaldiniego,Robinsona Kruzoe , a nareszcie - Tysiąc i jedną nocy . Znowu zdawało mu się, że już nie istnieje czas ani rzeczywistość i że jego raniona dusza uciekłszy z ziemi błądzi po jakichś czarodziejskich krainach, gdzie biją tylko szlachetne serca, gdzie podłość nie stroi się w maskę obłudy, gdzie rządzi wieczna sprawiedliwość kojąca bóle i nagradzająca krzywdy... I tu uderzył go jeden dziwny szczegół. Kiedy z własnej literatury wyniósł złudzenia, które zakończyły się rozkładem jego duszy - ukojenie i spokój znajdował tylko w literaturach obcych. Czy my naprawdę - myślał z trwogą - jesteśmy narodem marzycieli i czy już nigdy nie zejdzie anioł, który by poruszył betsedejską sadzawkę obłożoną tylu chorymi?... Pewnego dnia przyniesiono mu z poczty gruby pakiet. Z Paryża?... - rzekł. - Tak z Paryża. Ciekawym, co to?... Ale ciekawość jego nie była dość silną, ażeby zachęcić go do otworzenia i przeczytania listu. Taki gruby list!... Komu, u licha, chce się dziś tyle pisać? Rzucił pakiet na biurko i w dalszym ciągu wziął się do czytaniaTysiąca i jednej nocy. Co za rozkosz dla zmęczonego umysłu te pałace z drogich kamieni, drzewa, których owocami były klejnoty!... Te kabalistyczne słowa, przed którymi ustępowały mury, te cudowne lampy, dzięki którym można było zwalczać nieprzyjaciół, przenosić się w mgnieniu oka o setki mil... A ci potężni czarodzieje!... Co za szkoda, że taka władza dostawała się ludziom złośliwym i nikczemnym!... Odkładał książkę i śmiejąc się sam z siebie marzył, że on jest czarodziejem, który posiada dwie bagatelki: władzę nad siłami natury i zdolność stawania się niewidzialnym... Myślę - rzekł - że po kilku latach mojej gospodarki świat wyglądałby inaczej... Najwięksi hultaje zmieniliby się na Sokratesów i Platonów. Wtem spojrzał na list paryski i przypomniał sobie Geista i jego słowa: Ludzkość składa się z gadów i tygrysów, między którymi ledwie jeden na całą gromadę znajdzie się człowiek... Dzisiejsze niedole pochodzą stąd, że wielkie wynalazki dostawały się bez różnicy ludziom i potworom... Ja nie popełnię tego błędu i jeżeli ostatecznie znajdę metal lżejszy od powietrza, oddam go tylko prawdziwym ludziom. Niech oni choć raz zaopatrzą się w broń na swój wyłączny użytek; niechaj ich rasa mnoży się i rośnie w potęgę... Niezawodnie byłoby lepiej - mruknął - gdyby tacy Ochoccy i Rzeccy mieli siłę, a nie Starscy i Maruszewicze... To jest cel!... - myślał w dalszym ciągu. - Gdybym był młodszy... Chociaż... No i tutaj bywają ludzie, i tu jest niemało do zrobienia... Zaczął znowu czytać historię zTysiąca nocy , lecz spostrzegł, że i ona już nie absorbuje go. Dawny ból zaczął nurtować serce, a przed oczyma coraz wyraźniej rysowała się sylwetka panny Izabeli i Starskiego. Przypomniał sobie Geista w drewnianych sandałach, później jego dziwny dom otoczony murem... I nagle przywidziało mu się, że ten dom jest pierwszym stopniem olbrzymich schodów, na szczycie których stoi posąg niknący w obłokach. Przedstawiał on kobietę, której nie było widać głowy ani piersi, tylko spiżowe fałdy sukni. Zdawało mu się, że na stopniu, którego dotykają jej nogi, czerni się napis: Niezmienna i czysta. Nie rozumiał, co to jest, ale czuł, że od stóp posągu napływa mu w serce jakaś wielkość pełna spokoju. I dziwił się, że on, który był zdolnym doświadczać podobnego uczucia, mógł kochać czy gniewać się na pannę Izabelę albo zazdrościć jej Starskiemu!... Wstyd uderzył mu na twarz, choć nikogo nie było w pokoju. Widzenie znikło. Wokulski ocknął się