ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Za to przyjęcie się odbyło i to nie jedno, ale trzy, a nawet cztery. Żadnemu z moich gości, bo pozostali oni moimi, jako że ona sama nie potrafiła nikogo zaproponować, nie udało się do niej zbliżyć. Siedziałem na krześle przy drzwiach, żywiąc próżną nadzieję, że siłą mych marzeń uda mi się ściągnąć Sidnera do domu. Nabrało to dla mnie ogromnego znaczenia, już choćby z powodu jednego tylko zdania. Wspomnienie spacerów z nim bladło, rzecz jasna, w miarę upływu czasu coraz bardziej, wojna zaś sprawiła, że długo go nieraz nie widywałem, jedno jednak pamiętam: szliśmy wzdłuż cmentarnego muru. Było lato i kwitły lipy. Trochę wiało, więc zapytałem: „Czy mogę się schronić za tobą, Sidnerze?". Nagle na drodze pojawiła się karawana samochodów ciężarowych. Czołgi, żółtego koloru. W przyczepach siedzą żołnierze, machają do nas. „Też tak czasem wyglądam" mówi Sidner. „Bo jest wojna. A kiedy jest wojna, zamyka się granice. I nie można wyjechać. W czasie wojny nic nie jest zgodne z oczekiwaniami." I nagle dodaje w mych wspomnieniach: „Architektura jest zamarzniętą muzyką". Na kolanach trzyma książkę. „To powiedział taki pan o nazwisku Goethe." I obaj się roześmialiśmy. A potem Sidner rzekł: „Nasza mowa to też zamarznięta muzyka. Jak i nasze wyobrażenia. Ale tylko ty i ja o tym wiemy". „A mama nie?" „Nie sądzę. To nasza wspólna tajemnica." Kojarzyłem dalej: „Pomyśl, jakby wszystko, co mówimy, było literami, które zajmują w ustach miejsce. Jak kawałki lodu. W czasie rozmowy wypuszcza się je z ust, aż wszędzie jest ich pełno". Sidner na to: „Trzeba uważać, żeby nie narobić swymi słowami bałaganu". Tu Sidner wypada z mej pamięci, nie przestałem jednak o tym myśleć. Jakie byłyby te myśli, gdyby je wypuścić na wolność? I to, co się mówi bardzo cicho? Nie mówiąc już o przeklinających żołnierzach. A potem wszystko to by odtajało i stało się muzyką! Stąd po- 332 myślałem, że wszystko, co się myśli i mówi, musi być piękne. Miałem zwyczaj wychodzić sam na spacer ikomponować. Siadywałem oparty o cmentarny mur i mówiłem miłe rzeczy, mówiłem „Fanny", i „Sidner", mówiłem „poziomki" i „Eva-Liisa". Brzmi to pewnie równie ładnie, jak kiedy Sidner gra. Aha, jeszcze jedno wtedy powiedział: „Czasem bardzo długo trwa, nim to, co się mówi, od-taje. Niekiedy człowiek zdąży stać się dorosłym, zanim zrobi się z tego muzyka". „Dlaczego?" „Dlatego, że w środku jest się zamarzniętym. Chociaż się o tym samemu nie wie. Ale któregoś dnia, kiedy jest się smutnym lub czegoś spragnionym i całkiem opuszczonym, wtedy nagle stare słowa stają się muzyką." Może wyglądałem na przygnębionego, bo dodał: „Niektórym przydarza się to szybciej niż innym. Najważniejsze, by zawsze być na to przygotowanym. Trzeba w to wierzyć". Siedziałem więc teraz i wierzyłem z całej siły, marząc o muzyce, która nie chciała się pojawić. I miało to związek z Sidnerem. Miało to związek z tym, że nie przyjeżdżał. Z samego przyjęcia niewiele pamiętam. Pamiętam, że Fanny udało się odwrócić od siebie całą uwagę, przez zaproponowanie organiście Janckemu, by zagrał na fortepianie, co wcale nie było zabawne. Pamiętam, jak Fanny zmusiła mnie do pokazania moich rysunków. I że głaskano mnie po włosach i chwalono. Zacząłem rysować przez pomyłkę. Pewniego dnia idę po mleko do zagrody Dzierżawcy. Zmierzch poruszony jest walką między resztkami światła a zbliżającym się mrokiem, mocującymi się z sobą w koronach klonów. Między drzewami migają ciemnozłote płomienie. Na drodze jest błoto po niedawnym deszczu, moje buty mają cienką podeszwę i muszę przejść przez pastwisko, na którym pasie się byk. Łańcuch tworzy w trawie esy floresy, nie wiem, jaki jest długi, nic też nie mogę wyczytać ze wzroku byka. Nagle byk rusza w moją stronę. W jednej sekundzie zostaję sam na całej kuli ziemskiej, twarze w oknach zagrody znikają, ktoś gdzieś ściąga ze sznura pranie, a ciemna, masywna kopuła nieba zagarnia pod siebie pastwisko. Zaczynam biec i padam, ciężkie cielsko byka mija mnie w pędzie. Chcę, by wszystko już mi- 333 nęło, leżę więc cicho i czekam, ale wnet widzę, że byk stoi przy ogrodzeniu, szarpiąc się i próbując uwolnić: jeden róg utkwił w kopule nieba, wbił się tak głęboko, że nie może go wyciągnąć. Kopuła trzeszczy i jęczy, bogowie są wściekli, plują śliną na ziemię przez wielkie szczeliny, ruch się tam zrobił w górze, jeszcze trochę, a niebo rozpadnie się na kawałki, które spadną i zetrą ziemię na miazgę. Przez głowę przelatuje mi myśl: jak długo trwa modlitwa? Podnoszę się prędko i pędzę do obory. Stoją tam Bergstróm i Jannson i patrzą przez okno, na niebo, ziemię i byka, który zapierając się nogami zdołał się wreszcie uwolnić. W niebie jest wielka wyrwa, przez którą mrok wylewa się na ziemię. — Pierońska ulewa — mówi Bergstróm i jestem mu wdzięczny, że udaje, iż nie wie, z czego to się wzięło. Mama wcale nie chce zrozumieć, kiedy jej o tym opowiadam, mówi tylko: — Narysuj to wszystko, niech zobaczę. Rysuję więc kolorowymi kredkami byka, wyrwę i lejący się mrok