Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Niegdyś w kolorze pomarańczy. III Kiedy powóz zakołysał się i stanął, z wnętrza rozległy się zaniepokojone okrzyki. Woźnica krzyknął: - Trzymać się! I trzymać wszystkie kosztowności! Bóg da, uratujemy się! Filip poczuł strumyczki potu cieknące mu po karku. Siedząc na dachu, był widoczny jak na strzelnicy. Jednooki nie mógł go przeoczyć. Jeden z bandytów otworzył drzwiczki powozu. Filip siedział jak na szpilkach. Dobrze wiedział, że to nie jest przypadkowe spotkanie. Może szpiedzy Rogera czekali w każdym ważniejszym zajeździe. Poczuł, jak dłonie wilgotnieją mu od potu. Zdał sobie sprawę z ogromu nienawiści Rogera Amberly'ego. Jednooki uśmiechnął się zdawkowo do woźnicy i wykonał salut pistoletem, jak przed pojedynkiem. Z bliska i w świetle dnia krosty na jego policzkach wyglądały ohydnie. - Kapitan Plummer, do usług. Niepokoimy pańskich pasażerów z powodu błyskotek. Kiedy załatwimy tę sprawę, będziecie mogli podążać swoją drogą. - Wszyscy wychodzić - zażądał kościsty mężczyzna, wkładając pistolety za pas. Nadal cztery lufy broni jego kompanów groziły pasażerom i obsłudze dyliżansu. Wystarczająca liczba, żeby zastraszyć podróżnych. Najpierw wysiadła rodzina z dziećmi. Matka trzymała na rękach płaczącą córeczkę, bezskutecznie usiłując ją uspokoić. Potem wyszedł gruby jegomość i drugi z duchownych. Maria nie ukazała się. Jednak w tym momencie Filip bardziej zajmował się kapitanem Plummerem, który właśnie przysunął się na koniu do dyliżansu, nachylając się nieco ku podróżnym. - Jeśli każdy z was, panowie i panie, będzie dokładnie wypełniać polecenia moich ludzi, nie zdarzy się żaden nieszczęśliwy wypadek. Jedyne oko o spojrzeniu drapieżnika prześlizgnęło się po Filipie i uśmiech zastygł bandycie na wargach. Filip dobrze wiedział, co ma się zdarzyć. Przynajmniej jeden nieszczęśliwy wypadek". 223 Kiedy kapitan Plummer" dostrzegł na twarzy Filipa zrozumienie i strach, jego uśmiech stał się szerszy i szczerszy. - Pasażerów z dachu też zapraszam tu do nas na dół - zawołał machając pistoletem. Pastor zaczął spuszczać się na dół po szprychach koła. - Jedna pasażerka została w środku, kapitanie - zameldował kościsty bandyta. - Aha - skinął głową Plummer - tak myślałem. Filip poczuł, że płoną mu policzki. Pod przepoconym ubraniem serce waliło jak szalone. Nie miał żadnej szansy, by wydobyć szpadę Gila. I niczego, co nadawało się do obrony. Ale gdyby pozostał bierny, poniósłby śmierć jako przypadkowa ofiara napadu. Twarz Lucasa wyglądała dziko, gdy Murzyn schodził na dół. Filip schodząc za nim pomyślał, że może czeka ich ten sam los. - Pomóż naszej opornej pasażerce - polecił Plummer kościstemu. Mężczyzna zszedł z konia i otworzył drzwiczki od strony Marii. Przez króciutką chwilę znalazł się między Filipem i kapitanem. Ten moment wybrał Filip wiedząc, że potem może już nie mieć szansy. Walnął bandytę z tyłu. IV Rzezimieszek wpadł do powozu, klnąc i usiłując wydobyć pistolet zza pasa. Filip słyszał krzyki dziecka i coś jeszcze, stukot kopyt kapitańskiego konia. Złapał oszołomionego bandytę od tyłu i przyciągnął do siebie. Plummer strzelił. Kula utkwiła w karku jego kompana. Filip poczuł swąd dymu, krew obryzgała mu policzki. Kościsty westchnął i zwisł martwy w ramionach chłopaka. Bezwładne ciało przestało stanowić ochronę przed strzałami. Filip puścił zwłoki i odskoczył. Pasażerowie rozbiegli się z wrzaskiem. Plummer z trudem opanował swojego płochliwego wierzchowca. Spokojnie wycelował drugi pistolet w głowę Filipa. Na tle dyliżansu, w pełnym słońcu chłopak stanowił szkolny cel. I nie miał żadnej szansy ucieczki. Rzucił się na ziemię, a ciemne oko lufy podążyło za nim. Kapitan Plummer był zawodowcem. Nie strzelał w pośpiechu, gdy chodziło o nagrodę. 224 Wijąc się w tumanach kurzu, Filip oczekiwał huku wystrzału, eksplozji, końca. Ale nic takiego się nie działo. Zagrzmiała rusznica. Kapitan Plummer jął ciskać przekleństwa, jęcząc i stękając z wysiłkiem. Filip bez zastanowienia przeturlał się pod dyliżansem i wynurzył przy koniach. Właśnie tam trzeci bandyta spadł z wierzchowca, brocząc krwią z rany na wysokości żeber. Widocznie to on stał się celem wystrzału. Filip spojrzał ponad spłoszonymi końmi. Wielki Murzyn zacisnął obie potężne dłonie na ramieniu kapitana Plummera i wywlókł go z siodła. Zbój usiłował ponownie dosiąść konia, by sięgnąć po pistolet. Ale Lucas nie miał zamiaru na to pozwolić. Z otwartych ust kapitana toczyła się piana, a pot płynął po jego dziobatych policzkach. Próbował dosięgnąć oczu Lucasa, ale Murzyn odchylił głowę do tyłu i wybuchnął gardłowym śmiechem, jednak szybko umilkł, gdy Plummerowi udało się trafić go w oczodół. Mimo woli puścił rękę bandyty. Kapitan chwycił pistolet i skierował go na czarnego przeciwnika. Filip skoczył do rannego, jęczącego z bólu bandyty, wyrwał mu pistolet zza pasa i wystrzelił pomiędzy kołyszącymi się końskimi łbami. Miotający przekleństwa kapitan Plummer wygiął plecy w łuk. Filip mierzył w najłatwiejszy cel, tors mężczyzny. Teraz po prawej stronie pomarańczowego łacha ukazała się czarna dziura, z której trysnęła krew. Lucas wyrwał broń z wiotczejącej dłoni bandyty i wystrzelił mu w głowę. Opaska zniknęła w eksplodującym potoku krwi. Widok ten doprowadził młodą kobietę z córeczką do kompletnej histerii. Wielki Murzyn uderzył konia w bok, kierując zwierzę w zarośla. Wierzchowiec zniknął w krzakach, zabierając okaleczone zwłoki sprzed oczu podróżnych. Ocierając policzki z kurzu i potu, Murzyn wyszczerzył zęby do Filipa poprzez końskie grzbiety. - Udany strzał, proszę pana. Filip odpowiedział słabym machnięciem ręki i upuścił gorący pistolet w piach