ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nie Treya. Peter ucieszył się, że żyją. Choć jednocześnie był na Granta tak zły, że mógłby go zabić za głupotę. W końcu Grant powiedział mu, co się stało. Miał złe przeczucia. Peter udzielił obu pierwszej pomocy i ruszył grzbietem w poszukiwaniu pozostałej dwójki. - Zaczekaj, Lisa, co tam się stało? Dlaczego nie wyszli na przełęcz razem? Lisa spojrzała na mnie, jakby oceniała, czy może mi zaufać i powiedzieć prawdę. Zamknęła oczy na kilka sekund i otworzyła je, kiedy podjęła decyzję. Grant powiedział Peterowi, że kiedy weszli do lasu, bliskość ognia przera- ziła Treya. Właśnie wtedy Grant zrozumiał, że Peter miał rację. Trzeba było wspinać się zboczem. Podejrzewał, że drugi opiekun też tak myśli. Lider był zdenerwowany. Niebo pociemniało, pożar stawał się coraz głośniejszy, czuli dym, ale jeszcze nie czuli gorąca. Wszyscy się bali. Trey wpadł w panikę. Podniesionym głosem powiedział, że zmienił zdanie, że chce wrócić i do- łączyć do Petera i pozostałych. Fałszywy spokój lidera rozwiał się w obliczu buntu Treya. Opiekun zaczął na niego wrzeszczeć i nie chciał mu pozwolić zawrócić. Grant sądził, że gdyby mu na to pozwolił, znaczyłoby to, że się przyznaje do błędu, a na to nie potrafił się zdobyć. Trey próbował napić się wody, ale oblał sobie tylko koszulkę. Cały czas spoglądał w niebo, na dym. Lider dokuczał mu, że ze strachu obślinił ko- szulkę. Kiedy Trey próbował przypiąć bidon do paska, bidon wypadł mu z rąk i stoczył się mniej więcej pięć metrów w dół zbocza. Lider wciąż szy- dził z chłopca. Kazał pozostałym dwóm - Grantowi i drugiemu chłopcu - iść dalej. Ten drugi chłopak pobiegł pod górę jak sprinter. Kiedy Grant ru- szył za nim, lider kazał Treyowi wrócić po bidon. Oglądając się przez ramię, Grant widział, jak Trey schodzi w dół stoku z plecakiem na plecach. Płakał. Wtedy ogień wystrzelił jak błyskawica. Wybuchł jakieś sto metrów da- lej i przemknął przez ścianę drzew jak oddech smoka. Grant przystanął i przez moment przyglądał się ognistemu potworowi. Zrzucił plecak i pobiegł w gó- rę za drugim chłopcem, krzycząc do niego, żeby też rzucił plecak i biegł jak najszybciej. Nigdy więcej nie widzieli Treya. - W pewnym sensie zabił go lider grupy. - Peter umiał wybaczać. Najpierw nazwał to nieudanym posunięciem. Potem mówił o tym jak o „złośliwym wypadku". Peter pierwszy znalazł Treya, a raczej to, co z niego zostało. Płacząc, zaczął szukać ciała lidera. Spodziewał się, że znajdzie je gdzieś w pobliżu. Ale nie znalazł. Kilka minut później to lider znalazł Petera. Wcale nie był w szoku tak jak Grant i chłopak. Przywitał Petera ostro. - Ty frajerze, gdybyś nie kłócił się ze mną, mielibyśmy dość czasu, żeby tędy wejść. Peter spytał lidera, czy nic mu się nie stało. Ponad ramieniem Petera lider dostrzegł zwęglone szczątki Treya Cran- dalla i spytał, kto to. Peter powiedział, że to Trey. - O Boże -jęknął lider i zapytał o pozostałych. Peter powiedział, że Grant i drugi chłopiec ledwo zdążyli uciec przed pożarem, a dzieciakom, które zostały z nim, nic się nie stało. Lider spytał, czy Peter rozmawiał z Grantem. Peter przyznał, że tak. Słyszał, co się stało na szlaku. Obaj wiedzieli, że ma na myśli Treya i bidon. - To wszystko twoja wina, kretynie! - krzyknął lider, wypluwając po piół. - Piętnaście minut chrzaniłeś bzdury o tym, co powinniśmy zrobić, a te raz ten dzieciak nie żyje. Niech cię diabli! Oddaj mi ten kwadrans, a wszyscy wyjdziemy z lasu i nikomu nic się nie stanie. Nikomu! - Peter nikomu nie opowiedział o tym, co się stało? - Tak sądzę. Powiedział, że kiedy zeszli z góry, lidera zaczęto trakto- wać jak bohatera. Za to Peter czuł się tak, jakby to on zabił Treya. - Nie rozumiem. Dlaczego czuł się winny? Dlaczego po prostu nie po- wiedział wszystkim, co się stało? - Nigdy mi nie wyjaśnił, dlaczego zgodził się na wersję tamtych. Grant błagał go, żeby nic nikomu nie mówił, pewnie więc po części dlatego. Ale wydaje mi się, że Peter milczał, bo w głębi serca wierzył, że to on zabił tamtego chłopca. - Treya? Ten, który zginął, miał na imię Trey? - Tak. Po jakimś czasie, może nawet już wtedy, gdy dotarli z powrotem do Cody, to, co się naprawdę stało na zboczu, nie miało dla Petera znaczenia. Liczyło się tylko to, że doprowadził do śmierci chłopaka, Treya. Sprzeciwie- nie się liderowi już po wszystkim i tak niczego by nie zmieniło. O czym ona mówi? - Przez cały czas powtarzasz, że Peter zabił Treya. Jak to Peter go zabił? - Nie rozumiesz? Lider grupy miał rację. Gdyby mieli piętnaście mi- nut, które Peter zmarnował na kłótnię, cała grupa zdołałaby uciec przed po- żarem bez względu na to, którym szlakiem by poszli. Owszem, Peter nie mylił się co do pożaru. I dyskutując o tym, zmarnował czas, którego potrzebo- wali, żeby bezpiecznie dotrzeć na górę. Tamtego dnia Peter stracił wiarę. W sie- bie. We wszechświat. W prawdę. Odtąd nazywał ją „śmiertelną prawdą". - I wszystko potem - wszystkie zmiany w jego życiu - wynikało z po- czucia winy? - Wstydu. Żalu. Niepewności, co do Boga. Wybierz właściwą odpo- wiedź, przecież jesteś psychologiem. - A co się stało z liderem grupy? - Nigdy mi nie powiedział. Pewnie sam nie wiedział. Widzisz, dla Pete- ra to nie miało znaczenia. On nie winił innych. Obwiniał siebie. Lisa wstała i pociągnęła łańcuszek. Zapaliła się lampka obok niej. Jonas zmarszczył nos. Kto to był? Jeśli fakt, że Peter wiedział o incydencie z bidonem, stał się motywem zbrodni i lider grupy zabił Petera, aby go uciszyć, musiał to być ktoś zaangażowany w śledztwo w Buell na tyle, żeby móc je wykorzystać jako okazję do morderstwa. A co ze zbrodnią w operze? Kto to zrobił? Czy ofiara też miała coś wspólnego z tamtym przeklętym ogniem? - Lisa, to bardzo ważne. Myślę, że lider grupy mógł mieć związek ze śmiercią Petera. Domyślasz się, kto to mógł być? Spojrzała na mnie protekcjonalnie. - Ty naprawdę nic nie rozumiesz, Alanie. Peter mówił, że zrozumiesz, ale się mylił. To się skończyło. Nie widzisz? Ten ogień płonął już tylko w nim. Ocaliłam go przed płomieniami. Tamtej nocy w trumnie. Został oczyszczo ny. Wszystko inne stało się nieważne. Ogień nie zabił Petera. Ogień zgasł. Już tyle razy ukrywała przede mną, co wie, a czego nie, że nie miałem pewności, czy mogę jej teraz zaufać. Jeszcze raz spytałem o imię lidera gru- py. Kim była osoba, która groziła Peterowi po pożarze w Wyoming? Znów powiedziała, że nie wie. Zadałem jej to samo pytanie, tylko ina- czej. Przybrała zmęczony, pogardliwy ton. Nie wierzyła, że nie potrafię zro- zumieć, dlaczego nazwisko tamtej osoby nigdy nie miało znaczenia. Patrzyłem, jak wyciąga rękę, żeby wyplątać stopy Jonasa z poduszki. W tej kobiecie było coś, co zaczarowało mojego przyjaciela