ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

— Teraz? Ktoś z większym doświadczeniem zorientowałby się, że ów ton oznacza ni mniej ni więcej tylko: „Daj mi spokój". — Tak, panie doktorze, teraz — odparł Alexander. Pearson spytał z rezygnacją: — O co chodzi? Alexander zaczął trochę nerwowo: — Chodzi o przyśpieszenie w sporządzaniu raportów pooperacyjnych, doktorze. Słysząc o raportach, Pearson odłożył jakiś list i spojrzał ostro na Alexandra, który kontynuował swoją myśl: — Zastanawiałem się, czy myślał pan kiedyś o zakupieniu maszyny przygotowującej tkankę. — A cóż ty możesz wiedzieć o takich maszynach? — w głosie Pearsona pobrzmiewała złowróżbna nuta. — Ponadto wydawało mi się że skierowaliśmy cię na serologię. — Mam za sobą pełny kurs histologii, panie doktorze — przypom- niał mu Alexander. Pearson nie zareagował, więc po przerwie Alexander ciągnął dalej: — Korzystałem z procesora tkanki, to doskonałe urządzenie, panie doktorze. Przygotowując preparaty zaoszczędzilibyśmy co najmniej jeden dzień. Zamiast obrabiać tkankę ręcznie we wszystkich roz- tworach, nastawia się maszynę na noc i rano... — Wiem, jak to działa — Pearson uciął ostro. — Widziałem takie urządzenia. —Rozumiem. W takim razie, czy nie uważa pan... — Powiedziałem, że oglądałem te tak zwane procesory tkanki, i nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia — głos Pearsona był szorstki i opryskliwy. — Jakość preparatu nie jest tak dobra jak próbka wykonana metodą tradycyjną. Na domiar złego — te maszyny są bardzo drogie. Widzisz, co tam leży? — przerzucił stertę zapisanych, pożółkłych druków, które znajdowały się na biurku. — Tak, panie doktorze. — To zlecenia na zakup rzeczy niezbędnych dla naszego oddziała Ilekroć przynoszę taki plik papierów, muszę staczać wojnę z dyrek- torem. Mówi, że wydajemy za dużo pieniędzy. Alexander występując ze swoją propozycją, popełnił pierwszą pomyłkę, gdyż Pearson nie miał ochoty go słuchać. Teraz zrobił drugi błąd. Wziąwszy odpowiedź Pearsona za zaproszenie do dyskusji, odezwał się pojednawczo: — Gdyby przyśpieszyło nam to pracę o cały dzień, a może dwa... — i dodał z przekonaniem: — Doktorze Pearson, oglądałem preparaty sporządzone przez procesor; one są dobre. Może maszyna, którą pan widział, była niewłaściwie użytkowana... Starszy pan wstał z krzesła. Niezależnie od motywów, jakie kierowały Alexandrem, naruszył on linię graniczną między lekarzem a laborantem. Wysunąwszy głowę do przodu, Pearson wrzasnął: — Dość tego! Powiedziałem, że nie interesuje mnie procesor tkanki i tyle. Nie życzę sobie żadnych dyskusji na ten temat. Obszedł biurko i stanął dokładnie naprzeciw Alexandra, z twarzą przy jego twarzy. — I jeszcze jedno zapamiętaj: ja jestem patologiem i ja rządzę tym oddziałem. Nie mam nic przeciwko różnym sugestiom, ale w granicach rozsądku. I nie pozwolę, by ktoś przekraczał swoje kompetencje. Zrozumiałeś? — Tak, panie doktorze. Zrozumiałem. John Alexander przygnębiony i zbity z tropu, wrócił do laborato- rium, nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi. Mikę Seddons cały dzień był pogrążony w myślach. Parę razy musiał wziąć się w garść, gdyż nie był w stanie pracować. Podczas sekcji McNeil ostrzegł go nawet: „Trzymasz rękę w miejscu, gdzie będziesz ciąć. Byłoby lepiej, żeby każdy wychodził stąd z tyloma palcami, z iloma przyszedł". Seddons pośpiesznie zmienił uchwyt; zdarzało się już, że niedoświadczony student odciął sobie palec wraz z rękawiczką ostrym jak brzytwa nożem. Uporczywie powracało pytanie: Co takiego ma w sobie Vivian, że czuje się tak poruszony? Była atrakcyjna, pociągała go; chciał jak najszybciej wziąć ją do łóżka — co do tego nie było wątpliwości. Ona też chyba tego chciała; miał nadzieję, że jeśli wczorajszy ból w kolanie nie był udawany, a dzisiaj wiedział, że nie, to dziewczyna nie zmieni zdania, ale oczywiście nie mógł być tego pewien. Niektóre dziewczęta były takie niekonsekwentne — jednego dnia można było się do nich zbliżyć, a kiedy indziej potrafiły odrzucać najniewinniejsze awanse, udając, że poprzednie zdarzenie w ogóle nie miało miejsca. Czy łączy ich coś więcej niż potrzeba seksu? Zaczynało go to ciekawić. Z pewnością żaden z dotychczasowych epizodów—a przeżył ich parę — ani w połowie nie zmuszał go do tak intensywnych przemyśleń. Nagle przyszła mu do głowy inna myśl: a gdyby tak udało mu się oddzielić pożądanie od reszty wrażeń? Może wtedy łatwiej byłoby ocenić sytuację? Postanowił poprosić Vivian o kolejne spot- kanie: dzisiejszy wieczór — jeśli oczywiście ma czas — będzie odpowiedni. Vivian, skończywszy zajęcia, wróciła do akademika i zastała list od Mike'a Seddonsa. Był dostarczony osobiście i czekał na nią w skrzynce na listy pod literą L. Mike prosił, żeby przyszła do szpitala na trzecie piętro, obok pediatrii, o 21,45. Początkowo uznała, że nie pójdzie, gdyż nie ma żadnego pretekstu, by o tej porze kręcić się po szpitalu, i przełożona mogłaby mieć do niej pretensje. Bardzo jednak chciała tego spotkania, toteż za dwadzieścia dziesiąta wymknęła się i poszła drewnianym korytarzem, który łączył dom pielęgniarek z głównym budynkiem Trzech Hrabstw. Mike czekał zamyślony, przemierzając korytarz tam i z powrotem. Gdy ją zobaczył, pośpieszył do drzwi i razem weszli do środka — na klatkę schodową z metalowymi schodami, prowadzącymi w górę i w dół. Było pusto i cicho; gdyby ktoś nadchodził, usłyszeliby go dużo wcześniej. Mike zbiegł na półpiętro, trzymając Vivian za rękę. Później odwrócił się, a wówczas, co było jak najbardziej naturalne, znalazła się w jego objęciach. Vivian, całując go poczuła mocny uścisk ramion; wrócił czar minionego wieczoru