Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Tylko co dalej? Nikt mnie nie wzywa przez megafony. Melassa znikł w niewiadomym kierunku. A ja, jak kto głupi, siedzę przy stoliku w pustym już prawie bufecie nad rajdową mapką i znowu zaczynam się łamać tym razem ze strachu, że Komisja Sędziowska w ogóle nie przyjmie mego zgłoszenia. W takim wypadku trzeba będzie wrócić do kierownika Ruchu i pokornie pytać, co mam robić z tym tak pięknie rozpoczętym dniem. Na pewno odeśle mnie do domu jak zbłąkaną w czarnym lesie owieczkę. Odepchnąłem jednak jakoś te niedobre myśli od siebie. Znowu wpatrzyłem się w mapkę. Zacząłem nawet robić notatki na temat poszczególnych odcinków trasy, gdzie będzie można uzyskiwać górną granicę szybkości, jak wchodzić w pętlę, gdzie mniej więcej rozpoczynać hamowanie przy podchodzeniu do punktów kontrolnych. Były to jednak notatki bardzo pobieżne i bardzo niedokładne. Inni, dawno już zgłoszeni rajdowcy, na pewno kilka razy, i to przy pomocy maszyn liczących, opracowali sobie całą trasę. Ja ze swoimi bazgrotami byłem przy nich niby nieletni jamnik wobec stada dorosłych syberyjskich chartów. Mimo to trzymaj się, stary powtórzyłem sobie raz jeszcze. Przyjdziesz ostatni? No i co z tego? Zawsze musi być ktoś pierwszy i ktoś ostatni. Bez takiego układu rzeczy nie ma żadnego sportu ani żadnej innej dziedziny ludzkiego życia. Trzeba będzie chyba przegrać byle z godnością. I przede wszystkim bez żadnych rażących błędów. Bez żadnego szczeniackiego podskakiwania i robienia z siebie pilota Wielkich Wypraw. Jedno jest ważne: muszę się dostać na Księżyc na Osiemnasty Kosmodrom. A że jest to możliwe obecnie tylko poprzez udział w rajdzie trudno. Zgłosiłem się do zawodów tylko z konieczności. Nie po to, żeby brać nagrody i wygrywać, ani po to, żeby narażać się na utratę stopnia pilotażu. Uwaga, uwaga! odezwał się megafon. Uczestnicy rajdu proszeni są do głównej sali startowej przy kosmodromie strony księżycowej. Usłyszawszy to wezwanie zerwałem się z krzesła, złożyłem mapę, chwyciłem pod pachę skafander z hełmem i co? I nic. Przecież nie miałem jeszcze najmniejszego pojęcia, czy jestem wpisany na listę startujących, czy też mogę ze spokojnym smutkiem wziąć sobie jeszcze jedną porcję lodowych kremów, które były naprawdę znakomite. Powtarzam odezwał się megafon. Uczestnicy rajdu są proszeni I w tejże chwili przestałem słuchać owego dudniącego głosu. Albowiem w drzwiach bufetu ukazał się właśnie Johannes Melassa. Był wyraźnie zdyszany, włosy miał w nieładzie, a w ręce trzymał kilka lśniących kartek. Poczułem ucisk w gardle. Czyżby to miały być dokumenty uprawniające mnie do uczestnictwa w rajdzie? Nie mogłem ruszyć się z miejsca i tylko gapiłem się na Johannesa głupim okiem, póki nie wrzasnął na mnie niby tygrys na mrówkę. Co jest, do stu miliardów amperów?! krzyczał, aż echo szło po sali. Czy pilot piątego stopnia imieniem Paweł, nazwiskiem Kostal, z rakiety typu XL218 nie słyszy, że wzywają go do głównej sali startowej? I tu roześmiał się. Oczy miał jak dwa księżyce w pełni. Złapał mnie za kark, wepchnął w rękę ów plik lśniących kartek i już w dwie sekundy później znaleźliśmy się na głównym ruchomym chodniku Stodwudziestki. Wielokrotnie mnie potem pytano, co wtedy czułem i o czym myślałem. Odpowiadam: nie pamiętam, nie wiem. Wydaje mi się, że miałem w głowie coś w rodzaju gigantycznej wirówki idącej na najwyższych obrotach. Byłem bardzo szczęśliwy, że przecież się udało. A równocześnie ogarniał mnie lęk nie miałem bowiem najmniejszego pojęcia, czy z tego wszystkiego cokolwiek wyjdzie. Mogę przecież palnąć takie głupstwo, że będą się ze mnie śmiali od Merkurego po Saturna. W ten sposób każdemu plusowi odpowiadał jakiś minus. A zatem nie wirówkę miałem we łbie, tylko jedno potężne kręcące się zero. Nie bardzo nawet słyszałem, co mówi Melassa, i chyba nie odpowiedziałem na jakieś jego pytanie, bo potrząsnął mną, spytał, czy ogłuchłem i czy przypadkiem nie trzeba kopnąć mnie w ucho. Przepraszam. Ale ja Nie masz co przepraszać śmiał się Johannes. Rozumiem. Strach zjada ci rozum. Ale musisz słuchać, co do ciebie mówię. Słucham westchnąłem w nagłym poczuciu beznadziei. Ej, Paweł! zezłościł się nagle Melassa. Co to za dziewicze wzdychania? Jak masz takiego stracha, to mogę cię w każdej chwili wycofać z całej tej imprezy. Chcesz? Nie! Nigdy! Wobec tego słuchaj, co mówię: zostałeś dopuszczony na listę rajdowców