ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Na moście był wyznaczony "kontakt". Nowy Targ leży w miejscu, gdzie łączy się Biały i Czarny Dunajec, stąd bierze początek Dunajec. W mieście panował wyjątkowy ruch, był dzieńtargowy. W każdy czwartek Nowy Targ, zazwyczaj spokojny i cichy, ożywiał się i zaludniał. Przybywała tu tłumnie ludność z całego Podhala oraz górale ze Spiszu i Orawy. Dla przybysza był to wyjątkowo barwny obraz góralskiego folkloru, dosłownie przegląd ludowych strojów Podhala. Cały ruch z rynku kierował się w stronę targowiska, na plac Słowackiego. Minąłem urząd pocztowy, bez trudu odszukałem ulicę Krasickiego, potem Waksmundzką. Pamiętałem, że trzeba dojść do gmachu miejscowego liceum. Szedłem jedną z najstarszych uliczek miasta, wijącą się wśród niskich, przeważnie drewnianych domków. Dalej - rozwidlenie szosy do Czorsztyna i Białki Tatrzańskiej. Kilka godzin przesiedziałem w Krakowie nad mapą sztabową tego terenu. Mógłbym z pamięci odtworzyć szkic topograficzny całej okolicy. Doskonale pamiętałem góralskie osady nowotarskiej ziemi: Waksmund, Kowaniec, Ostrowsko, Łopuszna, Harklowa, Ochotnica... Znałem je na razie tylko z mapy i z historii działalności bandy. Zdawało mi się jednak, że bez trudu mógłbym tam trafić. Na tym terenie działała groźna banda - "Wiarusy". Któryś raz z rzędu zastanawiałem się, gdzie zaprowadzi mnie łączniczka. Błądziłem wzrokiem po górskich pasmach, które okalały Nowy Targ. Odpowiedź miały przynieść najbliższe godziny. Śniadanie zjadłem w gospodzie na placu Pokoju. Jadłem kierując się rozsądkiem, choć apetyt mi nie dopisywał. Myślami jednak nie tu byłem obecny. Do turystycznej torby, na wszelki wypadek, wpakowałem kilka bułek i solidną porcję kiełbasy. Apetycznie pachniała czosnkiem. Na miejsce spotkania wróciłem punktualnie o wyznaczonej godzinie. Przedstawicielowi ośrodka nie wypadało wszakże czekać na łączniczkę. Dopiero teraz poczułem się rzeczywiście "Henrykiem". Jeszcze przed tygodniem wydawał mi się on postacią daleką, prawie nierealną. Minęła jedenasta. Patrzyłem z mostu na rwący nurt Dunajca. Jeszcze miesiąc temu nie mógłbym o nim nic bliższego powiedzieć. Teraz, słuchając szumu rzeki, byłem w stanie wyliczyć wszystkie miejscowości, przez które przepływa - Poronin, Biały Dunajec, Bańska Niżna, Szaflary... Obok mnie zatrzymał się jakiś przechodzień. Poznałem, że nietutejszy. Wpatrywał się przez chwilę w wodę. - Ciekawe, czy są tu pstrągi - zagadnął. Miał widoczną ochotę na okolicznościową pogawędkę. Wyglądał na wędkarza. Jak się rozgada, może zamęczyć słuchacza. Było mi to zdecydowanie nie na rękę. Trzeba udać mruka - pomyślałem - albo laika... - Chyba raczej karpie - odburknąłem. Zatkało go. Spojrzał na mnie pogardliwie, jak na profana. Zrobił gest, jakby szykował się do całego wykładu. Ale bym wpadł. Taki nie puściłby mnie tak łatwo, gotów by snuć swoje wywody nawet przez godzinę. Odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Mój wędkarz był niedwuznacznie zawiedziony. Machnął z lekceważeniem ręką. Co jest z tą łączniczką, do wielkiej cholery? pomyślałem. Czekałem już piętnaście minut. Może nie ma zegarka? Czyżby tutaj czas liczył się nie na minuty, lecz na godziny? Niemożliwe, na pewno banda wyposażyła ją w jakiś zrabowany "Tissot" czy "Omegę". Kręciłem się w pobliżu mostu, to z tej, to z tamtej strony. Wypatrywałem dziewczyny wzielonej chustce, z gałązką sosny w ręku - to był znak rozpoznawczy. Powtarzałem w myśli hasło. Czas mijał nieubłaganie, a dziewczyna nie nadchodziła. Szkoda, że spławiłem tego rybaka. Mógłbym mówić teraz z nim o pstrągach, ba, nawet o wielorybach. Byle samemu nie sterczeć na moście. W końcu ktoś może się zainteresować, co tu robię. Niechby tak zatrzymał mnie jakiś milicjant. Ileż w końcu można czekać? prowadziłem tę rozmowę sam ze sobą. Więcej niż godzinę nie wypada, przecież to sprzeczne z zasadami konspiracji, nawet w tak niecodziennych okolicznościach. Co innego kontakt z bandą w terenie, może ulec opóźnieniu nawet o kilka godzin, tam liczy się bezpieczeństwo, a nie czas. Złapałem się na tym, że rozumuję już jak człowiek, który powinien bać się "bezpieki". Tym lepiej... Ale ta łączniczka, myślałem dalej, to na pewno normalnie żyjąca dziewczyna z jakiegoś Ostrowska czy Harklowej. Cóż jej może grozić, co przeszkodzić w przybyciu na wyznaczone spotkanie? Czekałbym i dziesięć godzin, gdybym wiedział, że ona przyjdzie. Jeżeli nie nawiążę łączności, tyle pracy pójdzie na marne. Stary na pewno w tej chwili również o tym myśli. Z niecierpliwością czekać będzie na wynik mojej misji