ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Przed jeźdźcami otworzyła się szeroka polana. Jej przeciwległy skraj ograniczony był skalistą skarpą, która schodziła w nurt rzeki. Tam wierzchołek skarpy ginął pod gładką i obłą, zdawało się, nieruchomą ławą wody. Poniżej progu wodny grzbiet przemieniał się w pieniste warkocze i rozbijał się z grzmotem o głazy, burzył toń pod skarpą rozbuchaną kipielą. Powietrze wypełniała wilgotna mgiełka rozpylonych kropli, fale ogłuszającego huku toczyły się nad kaskadą i gasły dopiero daleko w głębi puszczy. – Eneików jeszcze nie było, przynajmniej na tym brzegu – przekrzykując łoskot wodospadu zawołał Hennasti. – Sarras powinien już dotrzeć na miejsce. Dowiemy się, co u niego słychać – Aghveri sięgnął pod derkę za siodłem i wydobył stamtąd płaską klatkę. Siedział w niej skulony mały ptaszek w nasuniętym na łebek skórzanym kapturku. Hennasti spojrzał zaciekawiony. Pierwszy raz widział uąirri, słynnego ptaka posłańca, hodowanego i specjalnie szkolonego przez szarych. Ptaszki te potrafiły przemierzyć olbrzymie przestrzenie, aby odszukać wojowników w szarych płaszczach i dostarczyć im wiadomość. Teraz miał zobaczyć jednego z nich w akcji. Kapitan odczepił od pasa cienki pleciony sznurek i zawiązał na nim trzy węzły. Potem wydobył uąirri z klatki, oplótł mu sznurkiem łapkę i zerwawszy z łebka kaptur wyrzucił ptaka w powietrze. Oślepiony blaskiem mały posłaniec zatrzepotał skrzydłami, po czym zatoczył koło nad głowami valów i pofrunął nad rzekę. Wkrótce stracili go z oczu, wtopił się w pomroczniałą ścianę zieleni. Niecierpliwie czekali na jego powrót. Zrobiło się już prawie ciemno, gdy w górze rozległ się skrzek i pierzasta kula spadła wprost na ramię Aghveriego. Uąirri, popiskując, przycupnął wczepiony pazurkami w kaftan kapitana, przekrzywił główkę i zerkał na niego z ukosa. Aghveri obejrzał go dokładnie, następnie bez słowa pokazał Hen – nastiemu. Wyjaśnienia były zbędne. Na nodze ptaka wisiał ten sam sznurek, który niedawno zawiązał kapitan. – Nie ma ich jeszcze? – zdziwił się Hennasti. – Nie ma ich w ogóle – ponuro odrzekł dowódca szarych. – Uąirri odnalazłby Sarrasa w każdym miejscu. – To znaczy... – rycerz zawiesił głos. Zrozumiał nagle, jaką wieść przyniósł pierzasty goniec. – Spójrzcie! – rozległ się za nimi okrzyk Nata. Obejrzeli się jednocześnie. Chorąży wskazywał na rzekę, po której sunęło duże czółno o wywiniętym w górę dziobie. Na jego pokładzie dostrzegli ciemną postać samotnego wioślarza, rozgarniającego wodę długim wiosłem. Ów ujrzawszy na brzegu valów skierował łódkę ku nim. – To eneika! – zawołał Nat i nim się spostrzegli, w jego dłoniach znalazła się kusza. – Nie! – Aghveri z zadziwiającą przy jego tuszy zwinnością skoczył wprost z siodła, sięgnął do poły kaftana rycerza i zwalił się wraz z nim na ziemię. Brzęknęła cięciwa. Zwolniony bełt poszybował z warkotem w niebo, a potem chlupnął w wodę w pobliżu przeciwległego brzegu. – Zwariowałeś? – sapnął kapitan, z trudem dźwigając się na nogi. – Przecież wybili oddział Sarrasa, widziałem, że uąirri wrócił bez wiadomości! Chcesz mu darować życie? – W jaki sposób zostałeś chorążym z taką sieczką we łbie? Przecież to poseł! Co uzyskamy, zabijając go? Nie dowiemy się niczego ani o Sarrasie, ani o Mivojie, zamiast tego ściągniemy sobie na głowę Zabójców! Nie mam ochoty dokonać żywota w tej piekielnej puszczy! Nat nic nie odpowiedział. Z chmurną miną wdrapał się na kiseta i dołączył do stojących na uboczu jeźdźców. Tymczasem eneika na łodzi zbliżał się do brzegu. Nie zareagował na to, co rozegrało się przed nim. Jakby nie zauważył wymierzonej weń kuszy, a potem mknącego pocisku. Dno czółna zgrzytnęło o kamienie, wioślarz wyskoczył. Wyciągnął dziób łódki na trawę, po czym wolno ruszył w kierunku valów. – Pokłon wam, czcigodni rycerze – odezwał się. – Na Zranna, ja go przecież znam! – mruknął do siebie Aghveri, przyjrzawszy się sylwetce gościa. – Jestem Rahe-das-Diie, Irga, Zabójca Smoków – ciągnął eneika. – Przynoszę wieści o córce tornów, której szukacie. – Gdzie ona jest? – Hennasti przyskoczył do niego. – U nas – eneika flegmatycznie zdjął rękę vala ze swego kaftana. – A co z Sarrasem? Z grupą rycerzy, którzy szli tamtym brzegiem? Irga uśmiechnął się nieznacznie. – Musieliśmy jakoś opuścić rzekę – powiedział. – Pozabijaliście ich! I sądzisz, że ujdzie ci to płazem? – Ujdzie, panie – stwierdził spokojnie eneika. – Mamy Mivojie. – A jeżeli teraz cię zakłuję, a potem podążymy śladami waszego oddziału i odbijemy ją? – w ręce Hennastiego błysnął sztylet. Rahe-das nie drgnął