Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Zwykła to rzecz, że jedne rzeczy wyjdą lepiej, a drugie gorzej, i sama bym na taką myśl wpadła, a i do Kręglewa posłać zamierzałam, więc na co tu te grymasy. Czy liż się ona teraz dopiero obudziła, że Błędów owocu ma najwięcej? Kośmińskie sady jeszcze młode i tyle nie dają. Za to na wieczór jakoś jej do gospodarstwa chęci odeszły i znów, swoim zwyczajem osobliwym w bibliotece się zamknęła. Wyznam, żem ciekawa, co ona tam robi, książki z takim zapałem czyta? Specjalnie poszłam do niej kawy jej zanieść, czy-by ciast jakich nie chciała, spytałam, ale odmówiła i śmietanki nawet nie chciała, jakowąś niecierpliwość okazując. Książkę wyjęła wielką z szafy na prawo od środka, tom ogromny, już na stole leżał, otwarła go i jakby w nim czego szukała. Poszłam zatem, myśląc o świecach, żeby jej za chwilę przynieść, ale mnie nie wpuściła. Jakby ogłuchła. A wszak ni czytanie, ni picie kawy nijakiego hałasu nie wywołuje, przeto słyszeć moje pukanie i głos musiała, a nie odezwała się ani słowem. Dopiero po dobrej godzinie słyszałam, jak klucz się w zamku obrócił, z tymi świecami znowu przyszłam, wielka owa księga już była na miejsce postawiona, a kuzynka Matylda trzy jakieś inne do sypialni poniosła. Ale wróciła potem na dół i tak się po domu do późnej godziny plątała. Jeszcze się chyba plącze, bo mnie odgłosy jakieś dobiegają. 8 października Od rana do wieczora takam była zajęta, żem nawet zeszłego dnia zapisać nie zdołała. Do serów śmietankowych przyprawy kuzynka Matylda nowe odkryła i takeśmy tymi serami się zabawiały, a muszę przyznać, że niektóre pochwały godne. Jeszczem takich dotychczas nie kosztowała. Szczególnie jeden z pomarańczą i ananasem do gustu mi przypadł, a drugi grzybowy, ale ć może i naprawdę suszone borowiki więcej smaku by dały i tego później sama spróbuję. Najwięcej wędzonka czasu zajęła, by to na miazgę rozsiekać i rozetrzeć. Dziś odjechała wreszcie, głowy już nie zawracając. Zaraz do biblioteki poszłam, by z ciekawości ów wielki tom obejrzeć i pokazuje się, że jest to dziwactwo jakieś, zbiór cały pism jakowegoś Szekspira, z angielskiego języka przetłumaczony, na kształt sztuki pisany, gdzie każdy tylko swoje gada. Nieprzyzwoite wprost okropnie, chociaż polowy wcale nie można zrozumieć. Cóż ona w tym zobaczyła czy znaleźć chciała? Z owych trzech książek, co je do sypialni uniosła, jedną na stole zostawiła, a dwie schowała czy zabrała ze sobą, więc nie wiem, czym są, a ta zostawiona to były sztuki pana Moliera po francusku pisane, co jeszcze moja dobrodziejka nieboszczka lubiła je czytać. Fotel z poręczami widzę, że się przeciera, ale o tym kuzynka Matylda nawet gadać nie chciała i rzekła, bym robiła, co chcę. Muszę obejrzeć inne sztuki mebli, bo może razem trzeba będzie wszystkie obicia zmienić. Pieniądze na to z gęsi wezmę. 10 października Gęś jedna jeść nie chce tyle ile trzeba i tej się chyba upasać nie zdoła. Ale tak w sobie zdrowa, więc na następny rok na siedzenie ją zostawię, bo młoda. 11 października Wieści mnie dobiegły, że stary Szymon, dawny sługa, żywot zakończył... W tym miejscu Justyna poczuła wyraźnie, że popełniła błąd. Prababcię ukryła u Ludwika, tymczasem bez porównania wydarzeń nie połapie się w czasach. Panna Dominika pisała daty, prababcia przeciwnie, a najciekawszy wydawał jej się wszak ten równoległy komentarz. Bo rzeczywiście, po diabła prababcia pojechała wtedy do Błędowa? Żeby sobie przypomnieć Szekspira? I kiedy to było...? Zaraz, szóstego października, czy to przypadkiem nie te pierwsze wyścigi w Warszawie, kiedy to szafirami błysnęła...? ...przetom na wszelki wypadek w liście o tym wydarzeniu kuzynce Matyldzie doniosła. Mniemałam, że na pogrzeb starego sługi zechce może przyjechać, alem odpowiedź od klucznicy Bujnowskiej dostała, że kuzynostwa nie ma, bo na jakieś końskie konkursy do Warszawy pojechali... Klucznica Bujnowska ucieszyła Justynę nadzwyczajnie. Więc jednak dobrze zgadła, gospodyni prababci, wszystkiego jeden raz w pamiętniku wymieniona. Tak małe znaczenie miała...? Zalęgła się w niej dzika chęć spytania o to prababci wprost i absolutna niemożność zaspokojenia chęci omal nie pozbawiła jej przytomności umysłu. Ileż tych niby drobiazgów, składających się na samo życie, prababcia zdołała pominąć...?!!! Panna Dominika w pewnym stopniu udzieliła odpowiedzi. ...myślę teraz, czy by raz jeszcze nie napisać, boć stara Bujnowska niepewna. Rusza się jeszcze podobno dosyć żywo, ale umysłowo całkiem podupadła i wielkiej pociechy kuzynka Matylda z niej nie ma. Klucze jej nawet trzeba było odebrać, bo wszystkie gubiła. Z litości ją trzyma na łaskawym chlebie. Ze dwa dni poczekam i napiszę. 12 października Pogoda nad podziwienie piękna, istotne babie lato, długo trwające. Po grzyby dziewki wysłałam, pilnej roboty dla nich nie widząc, i dużo przyniosły, borowików nawet, o gąskach nie wspominając. Niechże i jutro pójdą. Gąski zaraz płukać kazałam, bo dużo trzeba, by piasek z nich wyszedł, a w marynacie, gdyby w zębach zgrzytał, ze wstydu bym się spaliła. Borowiki do suszenia poszły, istna laska boska, bo przez lato mało ich było. Jeszczem sprawdzała jak z tą gęsią, ale dalej karmić się nie da, więc niech na przyszły rok zostanie razem ze stadem wybranym. 13 października Samam pół lasu zeszła, bo mnie oskoma wzięła własną ręką te grzyby zbierać, i poszczęściło mi się, bo nie tylko dużo znalazłam, alem przy tym orzechy w leszczynowym gąszczu odkryła. A tyle ich było, żem sama unieść nie mogła i pomocy wołać musiałam. W fartuchy dziewki pobrały, a Kacperek Madejowej sam z siebie zaofiarował się świtem skoczyć i resztę wy zbierać