ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Opisał im swój żywot poczciwy i nie omieszkał też z zatroskania się zwierzyć, o które osiemnastoletni syn go przyprawia. Młodzieniec ten, który przez sześć lat pobierał nauki w Salamance, porzucił raptem wszystkie na rzecz jednej jedynej, mianowicie poezji, podczas gdy ojciec chciałby go widzieć prawnikiem lub teologiem. Don Kichot w długiej i bardzo rozsądnej mowie pocieszył hidalga, że choć poezja raczej radość niż pożytek zdolna jest przynieść, w żadnym przecież razie nie przynosi ujmy temu, co się nią para, ani jego rodzinie. Doradzając, by Don Diego zezwolił synowi iść za powołaniem, dorzucił, że poezja bywa rozmaita, ale gdyby na przykład syn Don Diega, jak starożytny mistrz Horacy, najgłębsze prawdy życia w wiersz przyoblekał i powszechne przywary zręcznie piętnował, można by i pożytek moralny w jego dziele odnaleźć. Szlachcic w zielonym stroju był tyleż zaskoczony, co pocieszony argumentami Don Kichota, i nabrał dlań z miejsca ogromnego szacunku. W szczególne jednak zdumienie wprawiło go to, co w dalszym ciągu rozmowy usłyszał o samym Don Kichocie, jego powołaniu i czynach. – Czy to możliwe – zawołał – aby dziś istnieli na świecie błędni rycerze? Pięćdziesiąt lat chodzę po tej ziemi i nie mogę sobie wyobrazić, by istniał na niej ktoś, kto czyni dobro i tępi zło, broni sierot, opiekuje się dziewicami, strzeże czci mężatek, pomaga wdowom! Za bajkę bym to miał, gdybym was, wasza jedyność, nie oglądał na własne oczy! Bogu niech będą dzięki, że istniejecie! W trakcie tej przemowy szlachcica w zielonym stroju Sanczo Pansa ujrzał na uboczu pasterzy dojących owce i zjechał do nich, by zakupić, co się nadarzy. Nadarzyły się świeże serki, wybrał więc parę, zapłacił i zastanawiał się właśnie, w czym je zabrać, kiedy usłyszał niecierpliwe wołanie Don Kichota. 131 Rycerz wołał go dlatego, że dostrzegł na drodze nadjeżdżający z przeciwka wóz przybrany królewskimi chorągiewkami i na widok ten nabrał przekonania, że szykuje się nowa przygoda. Hełm wszakże Don Kichota przytroczony był do Sanczowego siodła, a bez hełmu rozpoczynać przygodę, o ile ma być pomyślną, nie sposób. Usłyszawszy przynaglanie swego pana, Sanczo Pansa pospiesznie włożył nabyte serki nie gdzie indziej, tylko do hełmu Donkichotowego, i popędził kłapoucha, by czym prędzej stanąć przed zniecierpliwionym rycerzem. – Hełm! – rozkazał Don Kichot. – Żwawo! Giermek bez namysłu podał mu hełm wraz z zawartością, a Don Kichot, nie zaglądając do środka, wsadził sobie hełm na głowę; ledwie go umocował, biała serwatka jęła spływać po policzkach, nosie i karku rycerza, co poczuwszy, wykrzyknął przerażony : – Na Boga! zdaje się, że mózg mi topnieje! – i pośpiesznie ściągnąwszy hełm z głowy, zajrzał do środka. – To nie ja włożyłem te serki! – uprzedzając wybuch gniewu swego pana, oznajmił Sanczo Pansa. – Bo i skąd bym miał jakieś serki czy mleko, a gdybym miał, tobym sobie do brzucha wsadził, nie do waszego hełmu! To najpewniej czarnoksiężnicy... –użył wypróbowanego argumentu. – Daj mi jaką chustkę, żebym sobie twarz otarł – zażądał Don Kichot. Coś nie wierzę tym razem w czarnoksiężników... Ale na dłuższe śledztwo nie było już czasu, bo wóz wiozący przygodę był tuż; Don Kichot, otarłszy sobie twarz i ciemię, a także hełm, wsadził go z powrotem na głowę, dobył broni i zastąpił drogę wozowi. – Cóż to za wóz – zawołał donośnie – i co na wozie? – To mój wóz – odparł woźnica – wynajęty do przewiezienia dwóch lwów, które gubernator Oranu przysyła w podarunku Jego Królewskiej Mości. – Duże te lwy ? – kontynuował przesłuchanie Don Kichot. – Większych nie widziałem – odezwał się drugi mężczyzna, jadący na przedzie wozu – a jestem dozorcą lwów, to moje zajęcie. W pierwszej klatce jest lew, a w drugiej lwica; jedno i drugie bardzo wygłodniałe; śpieszymy się, by dotrzeć do miejsca, gdzie je będzie można nakarmić. – A nie – powiedział Don Kichot. – Najpierw otworzysz te klatki i wypuścisz lwy na mnie; pokażę bestiom, kim jest Don Kichot. Wszyscy zaczęli błagać Don Kichota, żeby dał spokój; między innymi Don Diego de Miranda usiłował mu wytłumaczyć, że dzikie zwierzęta w ogóle nic wspólnego nie mają z błędnym rycerstwem, a te lwy w szczególności żadnym ruchem łapy ani pomrukiem nie wystąpiły przeciwko niemu; w dodatku stanowią podarunek dla Jego Królewskiej Mości i nie należy przeszkadzać im w dotarciu do celu. – Moje to, nie czyje inne rzemiosło – dumnie powiedział Don Kichot – i ja wiem najlepiej, czy te lwy mają coś, czy nie mają z błędnym rycerstwem. Ej, człowieku! – podniósł głos na dozorcę zwierząt. – Wypuścisz je zaraz z klatek albo na tej kopii jak na rożnie ciebie obrócę! Pojęli, że na Don Kichota nie ma rady, woźnica zatem poprosił jedynie, by pozwolił mu wyprząc muły i schronić się z nimi w bezpiecznym miejscu, a dozorca zwierząt wziął wszystkich obecnych na świadków, iż otwiera klatki pod przymusem, za wszelkie zaś zło i szkody, jakie z tego wynikną, obarcza odpowiedzialnością pana rycerza. Woźnica wyprzągł muły i oddalił się z nimi do lasu, jego śladem oddalił się też na swej jabłkowitej klaczy szlachcic w zielonym stroju i opłakujący już swego pana Sanczo Pansa na kłapouchu