Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Ściągnął ponuro brwi. On, wódz, bohater nie wiedział, że istnieje życie szczęścia, rozkoszy, oczekiwania. Dlaczego Karia nie odpowiada? Jak długo jeszcze oglądać będzie Niedźwiedzie Serce tę, którą kocha? Kilka dni, godzin. A potem zostanie ona żoną innego. Ona nigdy nie będzie żoną innego! szepnęła. Przystąpił szybko bliżej. Nigdy? Mówisz, nigdy? Kto kocha wodza Apaczów nie może kochać innego! Chwycił ją za rękę i zapytał: A znasz tę, którą on kocha? Milczała. Nie chcesz tego powiedzieć. Nie chcesz mnie widzieć szczęśliwym! O chętnie bym cię chciała, ale ty tego nie zechcesz! Dlaczego tak sądzisz? Kto chce być szczęśliwym, musi mieć miłość, miłość tylko dla jednej. Słusznie mówisz. A czyż ja ci nie powiedziałem, że godną jesteś by zostać jedyną żoną jakiegoś bohatera? Gdybym ja był bohaterem, prosiłbym cię, abyś została moją żoną! Jesteś bohaterem! rzekła patrząc na niego oczami pełnymi zachwytu. Jeżeli rzeczywiście jestem, to rzeknij Kario, czy mnie kochasz? Kocham rzekła zarumieniona. Ja ciebie także. Masz zostać żoną Apacza, jego jedyną żoną, najpiękniejszą, najdumniejszą i najszczęśliwszą żoną między Indianami. Nie będziesz pracować tak jak inne żony, będziesz mieć tak samo, jak jaka biała kobieta, której życzenie jest rozkazem! Ujął ją w ramiona, przycisnął do siebie i ucałował jąnie troszcząc się o to, że stali na szczycie piramidy i wszyscy musieli ich widzieć. Stali w uścisku zapomniawszy o świecie, o wszystkim. Naraz obrócili się przerażeni, usłyszawszy znajomy głos. Kto z was jest chory, że jedno drugie podtrzymuje? Był to Bawole Czoło. Nadszedł czas wymarszu, więc szukał siostry i nie spodziewał się jej znaleźć w objęciach Apacza. Niedźwiedzie Serce stał zmieszany, prędko jednak przyszedł do siebie i zapytał pewnym głosem: Czy Bawole Czoło jest jeszcze moim druhem i bratem? Jest nim odparł poważnie. Gniewa się może na mnie, że ukradłem mu serce siostry? Nie gniewam się, gdyż serca siostry nie może mu nikt wykraść. W sercu dobrej żony mają miejsce i mąż i brat. Pozwolisz mi przyjść do hacjendy del Erina i przynieść ślubny podarunek? Pozwalam! Z czego ma się on składać? Sam osądź! Bawole Czoło nie sprzedaje swojej siostry! Mam ci przynieść sto skalpów twoich nieprzyjaciół? Nie, sam sobie je przyniosę. Czy może dziesięć skór z siwych niedźwiedzi? Nie, skór mam do woli. To powiedz mi czego żądasz? Króla ciboleros położył rękę na ramieniu Apaczy i rzekł: Nie żądam od ciebie ani skalpów, ani skór, ani srebra ani złota, tylko żądam, aby Karia, córka Misteków była w twoim domu szczęśliwa. Jesteś moim druhem i bratem, ale jeśli siostra moja nie byłaby u ciebie szczęśliwa, to ja bym ci tomahawkiem głowę rozciął a mózg dał mrówkom na pożarcie. Idź do swoich i pomów z nimi, potem przybywaj do hacjendy del Erina i zabierz ją ze sobą! Obrócił się, odszedł. Niedźwiedzie Serce poprosił ukochaną o jeszcze jeden pocałunek, a potem poszedł za nim. Jak długo było jasno, nie można było opuszczać obozu, miano wyruszyć dopiero nocą. Verdoję wyniesiono z pieczary w takie miejsce, z którego nie mógł ich podglądać. Krzyki jego rozbrzmiewały po całej okolicy. Komancze kiwali zdziwieni głową, słysząc ten szalony głos. Apacze weszli do podziemia, na końcu szedł Sternau, chciał założyć w korytarzu minę. Kiedy wszyscy opuścili piramidę, mina eksplodowała i zawaliła korytarz kamieniami. Nie mógł nikt wiedzieć, jakim sposobem umknęli. Następnego ranka Komancze znaleźli tylko konie. Apacze już byli oddaleni o pół dnia drogi. Nie troszczyli się wcale, że Komancze rozczarowali się srodze, dowiedziawszy się o zniknięciu nieprzyjaciół. PORWANIE Rzeka Colima w zachodnim Meksyku uchodzi do oceanu w pięknej zatoce zwanej Puerto de Colima, a miasteczko o tej samej nazwie rozwija się pomyślnie, zarówno ze względu na swoje położenie, jak i żyzne gleby, a liczy około trzydziestu pięciu tysięcy mieszkańców. Do portu zawija spora liczba statków, właśnie jakiś stał na kotwicy. Na oko był całkiem nowy i sprawiał miłe wrażenie. Na brzegu stało dwóch mężczyzn i podziwiało jego linię. Goddam, cholera! Ładny kawałeczek! mówił nie młody już, długi i suchy mężczyzna. Zbudowany z pewnością w Ameryce. Widać to na pierwszy rzut oka zauważył drugi, o silnej i krępej budowie. Czy nie da się na nim umieścić jakieś armatki? Kapitanie, przecież pan sam najlepiej wie. Tak sądzisz, to dobrze, ale nie nazywaj mnie kapitanem. Jestem wielce szanowanym dyrektorem teatru, nazywam się Guzman, a ty jesteś już mam, ty jesteś moim reżyserem. Rozkaz panie dyrektorze! odpowiedział nowomianowany reżyser, wykonując przy tym głęboki ukłon. Jak sądzisz, dokąd ten statek płynie? Niby skąd mam to wiedzieć, ale możemy się przecież zapytać, o, choćby tego marynarza, który tam siedzi, na pewno należy do załogi. Podeszli bliżej brzegu i krzyknęli w stronę statku: Senior, czy pan jest z tego statku? Tak. A jak się on nazywa? Lady