ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

173 Skinął głową i uniósł rękę na znak, że idą dalej. Przebyli kilka ostatnich metrów kładki i znaleźli się przed wyjściem. Wtedy Robin przykucnął. - O dobry Boże - wyszeptał, zaglądając przez otwór - co to jest? Kelly zerknęła mu przez ramię. Kładka kończyła się tuż pod sufitem po- mieszczenia rozmiarów sali gimnastycznej. Pod samym pułapem rozpięto, ni- czym pergolę na pnące kwiaty, sieć stalowych belek, co kojarzyło jej się ze studiem muzycznym lub telewizyjnym. Przyćmione światło płynęło z mnóstwa halogenowych lamp umieszczonych na belkowaniu wraz z dziesiątkami spi- ralnych przewodów, zwojów kabli i przezroczystych, plastikowych rurek, zwi- sających do podłogi. Po chwili Kelly zorientowała się, że w tej szaleńczej plą- taninie jest jakaś metoda: grupy rurek biegły do stołów na podłodze. Te przypominały raczej prostokątne trampoliny, za to zamiast płócien- nej płachty na każdym szkielecie rozpięto kokon z na wpół przezroczystego tworzywa sztucznego, kształtem przypominający kiełbaskę. Część przewo- dów i rurek była chyba podłączona bezpośrednio do kokonów, inne zaś bie- gły do komputerowych paneli u stóp każdego stołu. W całym pomieszcze- niu ustawiono w rzędach około stu takich konstrukcji. Podłogę wykonano z lśniącej stali, a pod każdym z kokonów znajdowało się podobne do wan- ny wgłębienie. Kelly nie wiedzieć czemu przypomniała sobie jeżozwierza. - Worki z ciałami - szepnął charczącym, łamiącym się głosem Robin. - Wyglądają jak worki z ciałami. - Teraz wszystko ułożyło się w jakąś całość. - Ludzie - wydusiła Kelly. - Jezus Maria, to są ludzie! - Wszystko sterowane automatycznie - stwierdził Robin, nie odrywając wzroku od tego, co działo się na dole. - Nie ma nikogo. - Musimy tam zejść - odezwała się Kelly. - Trzeba się naocznie przekonać. - Po tej drabinie. - Zawahał się. - Mam w plecaku aparat. Możemy zro- bić. .. temu zdjęcia. - Materiał dowodowy. - Właśnie. - Zsunął się z kładki i wymacał nogami szczeble stalowej drabiny, przytwierdzonej do ściany. Kelly poszła za nim. Serce biło jej jak młotem, lecz strach ustąpił miejsca chłodnej, zapiekłej nienawiści. Dotarli do końca drabiny i zsunęli się ostrożnie na gładką, błyszczącą podłogę. Jak dotąd wypatrzyli tylko najprostsze mechanizmy bezpieczeń- stwa i łatwość, z jaką przedostali się do środka, zaczynała ich niepokoić. Doszli do pierwszego rzędu kokonów. Na komputerze przy pierwszym panelu kontrolnym widniało znajome logo Korporacji Informatycznej JXCN, ale nie mieli przed sobą komputera osobistego Jason. Na konsoli zobaczyli dziewięć klawiszy, ułożonych w rzędach po trzy: NOSICIEL WSZCZEP DOSTAWA DOSTŻYCIA POŁBAZAD NALEWANIE MON PŁ OBRWID SPRSYST 174 Pod klawiaturą znajdował się czerwony ekran plazmo wy. Wystarczyło pew- nie stuknąć we właściwy klawisz, żeby uzyskać jakieś informacje. Robin zajął się rozszyfrowaniem klawiatury, a Kelly podeszła do stołu. Nie miała ochoty się temu zbyt dokładnie przyglądać, ale nie potrafiła się powstrzymać. Z odległości metra kokon wyglądał dość niewinnie, jak spora paczka zawinięta w mleczną folię, ale gdy podeszła bliżej, oniemiała: zacisnęła po- wieki, nie wierząc własnym oczom. Zrobiła kilka głębokich wdechów i wy- dechów, wreszcie zdołała na powrót otworzyć oczy. Z wysokości kładki materiał sprawiał wrażenie matowego, ale w rzeczy- wistości był przezroczysty. Przyczyną mlecznego zabarwienia był gęsty, ga- laretowaty płyn, który pływał w worku, ta sama sztuczna krew, jaką widziała w laboratoriach Deep Wood. Zamiast pojedynczego narządu w worku pły- wało nagie ciało, od którego kokon tak się nadymał. Luźny worek ściśle przy- legał jedynie do twarzy i opuchniętego brzucha. Kelly zacisnęła zęby i rzuci- ła okiem na twarz nieszczęśnika w środku. Zobaczyła chłopca cierpiącego na zespół Downa; supercienka warstwa ochronna sprawiała, że grube wargi i płaski nos stawały się koszmarne. W kilku miejscach folię przedziurawiono, żeby przez usta nieszczęsnego dziecka wpu- ścić rurkę do przełyku, przez ranę w karku do krtani, tuż za uchem zaś podłączyć trójkolorowy przewód. Kelly wzdrygnęła się: oczy zostały dokładnie zaszyte, a zapadłe powieki świadczyły o tym, że nie było pod nimi gałek ocznych. Kelly odskoczyła, schwyciła się za gardło. Wpadła na konstrukcję za plecami, aż serce podeszło jej do gardła. Rozszerzonymi oczyma patrzyła na kolejne ciało. Tutaj jakaś matowa rurka łączyła się z torbą umieszczoną tuż pod różową, gładką kopułą brzucha. Gruby, wijący się jak wąż kabel wcho- dził pomiędzy lekko rozchylone nogi pod wygolonym wzgórkiem łonowym, następnie znikał pomiędzy bezwstydnie otwartymi wargami sromowymi, przy- trzymywany przez stalową klamrę i kilka chirurgicznych spinaczy. Jeszcze jedną rurkę przymocowano trochę niżej, wśród fałdów pośladków. Ugięły się pod nią nogi, poczuła nagłą falę mdłości. Zbielałymi palcami złapała za brzeg stołu. Do okropności rzędów kokonów dochodziła obrzydli- wa mieszanina zapachów: gorzki odór płynów dezynfekcyjnych, połączony ze słodkim zapachem, który miał tłumić tamten smród, jakby teren rzeźni spryskano sosnowym odświeżaczem powietrza. Kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie i odwróciła głowę. Monstrum w worku tuż obok nieco się przesunęło, pewnie mięśnie zareagowały na ja- kiś bodziec z głębin chirurgicznie wywołanej hibernacji. Uda zadrżały i ro- zluźniły się, podczas gdy zwieracze odbytu wypuściły szarawą smugę pół- płynnej materii, którą wessała rurka na odchody. - Zaraz się porzygam - oznajmiła Kelly, odwracając wzrok. - Poczekaj jeszcze chwilę. Najpierw zrobię parę zdjęć. - Zdążył ścią- gnąć plecak i w ręku trzymał już aparat