Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Ta pieprzona glista bała się nawet głośno mówić, stać ją było wyłącznie na szept. Najczęściej jednak w ogóle się nie odzywała, gapiła się tylko na ludzi wybałuszonymi szarymi oczami. Można było zwariować. Zasłużyła sobie na piąchę w nos. Albo dwie. W poniedziałek po południu oberwała kuksańca w plecy, wywaliła się i zrobiła sobie dziurę w pończosze. Tak to już bywa. Jak się jest cykorem z natury. W domu Babsztyla Ellen dziewczynki wstawały za kwadrans siódma. Birgitta musiała włożyć cholerny szlafrok i kapcie - nigdy dotąd nie były jej do niczego potrzebne, bo i po co - i iść do kuchni. Babsztyl sterczał tam jak zawsze, jakby przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nie robił nic innego, tylko mieszał w garnkach. Nalewając Birgitcie na talerz flegmistą owsiankę, oznajmił, że w tym domu nie odchodzi się od stołu, dopóki się wszystkiego nie zje. Birgitta spojrzała na Ellen spod grzywki i nie protestowała. Zrozumiała, że kryje się za tym coś szczególnego, że można się awanturować o ubrania, pranie i kąpiele, ale nigdy o jedzenie. Baba jak nic powaliłaby ją na podłogę jednym uderzeniem chochli. Tak więc Birgitta przełknęła flegmę, ale dopiero po posypaniu jej górą cukru. W trzecim dniu pobytu u Babsztyla Ellen wygłodzona i zdziczała mysz zaczęła szaleć w jej brzuchu. Birgitta nie bardzo wiedziała, skąd zdobyć pieniądze na słodycze. Przepatrzyła komórkę i szafkę pod zlewem, ale nie znalazła ani jednej butelki. Będzie musiała wymyślić coś innego. Christina i Margareta wcinały owsiankę, jakby była smaczna. Ellen siedziała obok Margarety, którą wyraźnie faworyzowała, Christina siedziała naprzeciwko i nerwowo przebierała palcami jednej ręki po obrusie, a drugą ręką jadła. Ellen przysunęła do niej koszyk z chlebem. Uśmiechnęły się do siebie. To był dziwny uśmiech, dorosły, jakby Christina nie miała dziesięciu lat i nie była takim samym gówniarzem jak Birgitta. A słuchała się jak dziecko. Położyła łyżkę na talerzu i wzięła bułeczkę. - Świeżo upieczone? - wyszeptała z bladym uśmiechem na bladej twarzy. - Mmm - przytaknęła Ellen. - Czy są jeszcze ciepłe? Christina skinęła głową. Ellen objęła Margaretę i przytuliła do siebie. - Zjesz grahamkę? Jeszcze ciepłe. Margareta z pełnymi ustami skinęła głową i sięgnęła po bułeczkę. Kiedy masło zaczęło się na niej rozpuszczać, wysunęła 442 443 język, zlizała grubą warstwę i znowu posmarowała. Ellen roześmiała się i uszczypnęła ją w policzek. - Głuptas! Aha. A więc to tak trzeba się tutaj zachowywać. Albo łasić się jak kociak, albo udawać dorosłego. I, rzecz jasna, obżerać się, ile wlezie. Te dziewczynki to zdrajczynie. Ellen nie była ich matką, na pewno miały gdzieś' swoje prawdziwe mamy, ale nie poświęcały im ani jednej myśli. Tylko Birgitta nie zdradziła. Nigdy nie zdradzi. Ellen nie lubiła Birgitty, nie chciała jej w swoim domu. Dało się to zauważyć już pierwszego dnia, kiedy zaciągnęła Birgit-tę do pokoju kąpielowego w piwnicy i szorowała z całych sił, niemal obdzierając ze skóry. Nie uśmiechała się, marszczyła czoło i wydawała krótkie polecenia: odwróć się plecami, wyciągnij ręce i tak dalej. Birgitta zapewniała, że zawsze myje się sama i nie potrzebuje pomocy jak małe dzieci, na co babsztyl tylko prychnął i mruknął, że wygląda tak, jakby się od lat nie kąpała. To było cholerne kłamstwo, oczywiście, że się kąpała. Raz w lecie sama pojechała do Yaramo i zamoczyła się w Yattern. Tak czy inaczej, babsztyl nie miał prawa trzeć jej do żywego ostrą szczotką. Ellen była pamiętliwa, nie potrafiła Birgitcie wybaczyć tego, co się stało pierwszego dnia, kiedy to odmówiła wypicia żółtego soku i nazwała go szczynami. Od tamtej pory naskaki-wała na nią i ochrzaniała za wszystko. Że niechcący zrzuciła porcelanową figurkę w pokój u jadalnym, że za głośno krzyczała i za szybko biegała podczas zabawy, że chodziła w brudnych ubraniach i nie myła codziennie zębów. W dodatku dwa razy dziennie. Czasami kisła ze złości i leciała jej krew z nosa. pziewczynki zawsze się wtedy niesamowicie denerwowały, jakby ziemia się miała zapaść albo coś w tym rodzaju. Christi-na biegła do kuchni po miseczkę z wodą i zwilżała Ellen czoło, Margareta przynosiła watę, żeby baba miała co wetknąć do nosa, a potem właziła jej na kolana. Obie świdrowały Birgittę wzrokiem, jakby to była jej wina, jakby to ona puściła babszty- lowi krew z nosa. Poza tym Margareta była w porządku. Może trochę lękliwa, ale nie tak jak cykorowata i przymilna Christina. Lubiła się bawić, tylko kiedy dopadła jakąś książkę, robiła się niemożliwa. Siadała na łóżku w pustym pokoju i dłubiąc w nosie, pogrążała się w lekturze. Czytała dosyć szybko, więc zaraz po zamknięciu książki ganiała po całym domu w poszukiwaniu Birgitty. Zawsze chciała się bawić w to, o czym właśnie przeczytała, zwłaszcza w książkach Enid Blython. Birgitta zgadzała się tylko pod warunkiem, że będzie George'em. Inny wariant nie wchodził w grę. Margareta, nawet gdyby chciała, nie mogłaby nim być. Dopiero późnym latem Ellen zaczęła ją traktować jak człowieka. W samą porę. Nagle niesamowicie jej zaimponowała tym, że wdrapuje się na sam wierzchołek wiśni. Birgitta nie zamierzała się zwierzać, że właziła dużo wyżej, kiedy jesienią chodziła z chłopakami do Yaramo, żeby ponapychać kieszenie owocami z ogrodów przy domkach letniskowych. Takie to zrobiło na Ellen wrażenie, że pstryknęła Birgitcie zdjęcie. Margareta i Christina też na nim były. Potem Ellen dała je do powiększenia i pokolorowania, i postawiła na szafce w swoim pokoju oprawione w błyszczącą ramkę. Birgitcie się podobało, że tam stoi. Kiedy nikt nie widział, zakradała się do pokoju Ellen i patrzyła na siebie. W różowej sukience, z białymi włosami była naprawdę śliczna. 444 445 Teraz Ellen szyła jej ubrania, na co Birgitta nie mogła narzekać. Dziewczynki mogły same wybierać kolory i fasony. Tylko kiedy wymyślało się autentyczne głupoty, na przykład zimowe szorty albo letnie szaliki, rechotała i odmawiała. Na ogół dostawały to, czego chciały. Dlatego na rozdaniu świadectw w czwartej klasie Birgitta miała najładniejszą sukienkę w szkole. Białą, z różowymi pączkami róż i z falbanką u dołu. Ani jedna lizuska nie miała róż ani falbanek. Oberwały za swoje. Nareszcie. A jednak ta sukienka nie przyniosła jej szczęścia. Któregoś dnia pod koniec maja Bossę powiedział, że Gertrud wróciła. Jego jastrzębiooka matka zobaczyła ją dzień wcześniej, jak szła z walizką przez podwórze. Dobrze, że jej o tym powiedział na przerwie śniadaniowej, kiedy schodzili do stołówki, inaczej musiałaby się urwać z lekcji. Dyskretnie odłączyła się od grupy, niezauważalnie prześliznęła do furtki i w nogi. Nie miała przy sobie klucza, z odwilżą zakopała go pod krzakiem w ogrodzie Ellen. Nieważne. Gertrud jest w domu i jej otworzy. Życie było piękne. Przez ostatnie tygodnie semestru wiosennego ani razu nie zajrzała do stołówki. Równo z dzwonkiem na przerwę śniadaniową przecinała dziedziniec i wypadała na ulicę