Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Jednak po tym, jak nie stawiłem się na umówione spotkanie, Lewis Stevenson mógł mnie szukać i w takim razie sam odebrałby telefon. Może łysy z kolczykiem też wybrałby się na przejażdżkę. Manuel Ramirez nie mógł mnie wesprzeć, bo tego wieczoru był funkcjonariuszem dyżurnym, przypisanym do komisariatu. Jak przypuszczałem, oprócz Stevensona współudział w przestępstwie mieli też inni gliniarze z Moonlight Bay; być może każdy pracownik policji, poza Manuelem, uczestniczył w zmowie. Prawdę mówiąc, mimo naszej przyjaźni jemu też nie mogłem ufać, dopóki nie dowiedziałem się dużo więcej o sytuacji. Wchodząc po schodach ująłem glocka w obie ręce, gotów wykorzystać laserowy celownik, gdyby ktoś się poruszył. Ciągle powtarzałem sobie, iż odgrywanie bohatera nie znaczy, że mam omyłkowo zastrzelić Angelę. Zawróciłem na podejście. Górna część schodów była ciemniejsza niż dolna. Żadne dalekie światło z pokoju dziennego nie sięgało tak daleko. Wchodziłem szybko i cicho. Serce nie pracowało na wolnych obrotach, było nieźle podkręcone, ale ze zdziwieniem poczułem, że wibracja nie osiągnęła maksimum. Zaledwie wczoraj nie wyobraziłbym sobie, że mogę przystosować się tak szybko do bezpośredniego zagrożenia. Zacząłem nawet rozpoznawać w sobie niepokojący entuzjazm, podniecenie w obliczu niebezpieczeństwa! Czworo drzwi wychodziło na górny korytarz. Troje było zamknięte. Zza czwartych, najdalszych od schodów, biło łagodne światło. Nie podobało mi się, że mam minąć zamknięte pokoje nie sprawdzając, czy są puste. Oznaczałoby to, że narażam się na atak z tyłu. Jednakże biorąc pod uwagę XP, a zwłaszcza to, jak szybko oczy pieką mnie i zachodzą łzami, gdy są narażone na jaskrawe światło, mógłbym przeszukać tamte przestrzenie tylko z pistoletem w jednej ręce, a latarką punktową w drugiej. Byłoby to niewygodne, czasochłonne i niebezpieczne. Za każdym wejściem do pokoju, bez względu jak nisko bym przykucnął i jak szybko się poruszał, latarka natychmiast ujawniłaby moją lokalizację każdemu napastnikowi, zanim znalazłbym go wąskim strumieniem światła. Moim największym pragnieniem było wykorzystać własne silne punkty, to znaczy pozostać w ciemności, wtopić się w cienie. Sunąc bokiem wzdłuż korytarza, rozglądając się w obu kierunkach nie wydawałem żadnego dźwięku, podobnie jak i ktoś przebywający w domu. Drugie drzwi na lewo były minimalnie uchylone, a wąska struga światła niewiele mówiła, co jest dalej. Pchnąłem drzwi lufą pistoletu. Główna sypialnia. Wygodna. Łóżko starannie zasłane. Wesoły kolorowy szal spoczywał na oparciu fotela, podnóżek przykrywała złożona gazeta. Toaletka była zastawiona flakonikami na perfumy. Na jednym z nocnych stolików paliła się lampka. Żarówka nie dawała mocnego światła, które jeszcze przyćmiewał abażur z ułożonego zakładkowe materiału. Nigdzie nie dostrzegłem Angeli. Drzwi garderoby stały otwarte. Być może Angela weszła na górę, żeby coś stąd zabrać. Dostrzegłem jedynie wiszące ubrania i pudełka z butami. Drzwi przylegającej do pokoju łazienki były uchylone, wewnątrz nie paliło się światło. Dla każdego, kto mógł się w niej znajdować, stanowiłem dobrze widoczny cel. Zbliżałem się ostrożnie obrócony bokiem. Celowałem w czarną dziurę między drzwiami i ościeżnicą. Pchnąłem drzwi. Otworzyły się bez oporu. Jakaś woń powstrzymała mnie przed wejściem do środka. Ponieważ światło lampki nocnej słabo rozjaśniało przestrzeń przede mną, wyjąłem z kieszeni latarkę. Promień światła odsłonił czerwoną kałużę na białych płytkach podłogi. Do ścian przykleiły się rozbryzgane skrzepy krwi tętniczej. Angela leżała na podłodze jak łachman, z głową odchyloną w tył, opartą o brzeg sedesu. Oczy miała szeroko otwarte i pozbawione wyrazu jak u zdechłej mewy, którą kiedyś znalazłem na plaży. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że wielokrotnie poderżnięto jej gardło ząbkowanym nożem. Nie potrafiłem przyjrzeć się temu dokładnie ani długo. Czułem nie tylko woń krwi. Angela umierając straciła kontrolę nad zwieraczami. Przeciąg pogrążył mnie w gęstym smrodzie. Zauważyłem okno otwarte na całą szerokość. Nie było to typowe okienko łazienkowe, ale na tyle duże, że mogło zapewnić ucieczkę zabójcy, który musiał być obficie spryskany krwią ofiary. Może to Angela zostawiła okno otwarte. Jeśli poniżej był dach werandy, zabójca mógł tędy wejść i wyjść. Orson nie zaszczekał; to okno znajdowało się od frontu domu, a pies był z drugiej strony budynku. Ręce Angeli zwisały po bokach, zagubione w rękawach swetra. Wyglądała tak niewinnie. Wyglądała na trzynaście lat. Porażony bólem, nie mogąc opanować dreszczy, odwróciłem się. Nie ja przyszedłem tu z pytaniami. Nie ja doprowadziłem do tego, co się stało. To ona zadzwoniła do mnie i chociaż korzystała z telefonu komórkowego, ktoś dowiedział się i uznał, że trzeba ją uciszyć na zawsze i bezzwłocznie. Może ci bezimienni spiskowcy doszli do wniosku, że pod wpływem rozpaczy stała się niebezpieczna. Porzuciła pracę w szpitalu. Doszła do wniosku, że nie ma po co żyć. I przerażało ją, że "staje się", cokolwiek by to znaczyło. Była kobietą nie mającą niczego do stracenia, poza ich kontrolą. Zabiliby ją, nawet gdybym nie zareagował na telefon. Jednak ogarnęło mnie poczucie winy. Tonąłem w zimnych prądach, pozbawiony oddechu, dyszałem bezradnie. Ogarnęły mnie mdłości, falowały w moich wnętrznościach jak tłuste oślizgłe węgorze, wspięły się w górę przełyku i niemal wskoczyły do gardła. Zacisnąłem szczęki, przełknąłem ślinę i zepchnąłem je w dół. Chciałem wydostać się stamtąd, ale nie mogłem się poruszyć. Miażdżył mnie ciężar grozy i poczucia winy. Prawe ramię obciążone bronią zwisało jak lina sondy. Latarka zaciśnięta w lewej dłoni rysowała na ścianie pogmatwane wzory. Nie rozumowałem jasno. Gęstwina myśli przewalała mi się w głowie jak splątane wodorosty w brudnej fali przypływu. Zaterkotał telefon na bliższym stoliczku. Nie zbliżyłem się do niego