ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Pomyśli Pan zapewne, Panie Profesorze, że byłem bydlakiem, goniącym tylko za zyskiem i 44 nieczułym na ludzkie nieszczęścia. Teraz, gdy mam za sobą dłuższe rozmyślanie nad swym życiem, przyznać muszę, że coś z tego było prawdą. Siedziałem tam po to, żeby zarobić, i trudno było mi się wzruszać dziesięć razy dziennie. Przyznać muszę, że chodziło mi o zgromadzenie pewnej sumy pieniędzy, bo zorientowałem się, że ten nasz cały interes długo nie pociągnie. Dlatego witałem przychylniej sklepikarzy niż zapłakane wdowy. O przyszłość biura lękałem się z wielu powodów: w miarę upływu czasu malała ilość podań związanych z wojną, za to rosła liczba sklepikarzy z domiarami i grzywnami, bo się za nich zabrała ostro Komisja Specjalna i Ochrona Skarbowa. Otwierano szybko sklepy państwowe i byłem pewien, że z czasem stracimy najlepszych klientów, a dla niepewnej reszty nie warto było wysiadywać godzinami w ciemnym pokoiku. Postanowiłem oszczędzać jak najwięcej z bieżących zarobków. Wiedziałem już, że czeka mnie praca w którymś z biur, i pragnąłem w nią wskoczyć z jak najmniejszym wstrząsem, dokładając jak najdłużej do pensji. Przyznać też muszę, że z biegiem czasu wyrobiła się we mnie cecha, której tak nienawidziłem u ojca: chciwość na pieniądze. Ojciec był drobnomieszczaninem i podlegał żelaznym prawom swej skazanej na zagładę klasy, ale ja? Przecież zawsze marzyłem o czymś, czego się nie da wyrazić w brzęczącej monecie. A teraz gromadziłem na dnie walizki brązowe tysiączłotówki, skąpiłem na życie, a każdy rachunek w restauracji sprawiał mi ból, nawet gdy byłem z kobietą, i dlatego szukałem jak najtańszej przygody. Ta chciwość zwiększała się tym bardziej, im łatwiej przychodziły zarobki. Składając mozolnie pieniądze na dnie mojej walizki, naprawdę nie mogłem przypuszczać, jak los się ze mną efektownie załatwi. Po prostu przez te lata pisania podań nie dawał znaku życia i powoli odzyskałem wewnętrzną równowagę, przekonany, że to moje mozolne gromadzenie tysiączłotówek wcale go nie interesuje. I znowu muszę Pana rozczarować, Panie Profesorze, jeżeli pomyślał Pan o pamiętnej wymianie pieniędzy. Wymiana pieniędzy przyszła później i wcale mnie nie dotknęła, bo po prostu nie miałem już odłożonych tysiączłotówek. Jak Pan dobrze pamięta, los zawsze szykował dla mnie coś specjalnego. Zaczęło się od kobiety. Mogłem był przeczuć, że pojawienie się kobiety w moim życiu jest sygnałem, zwiastującym niebezpieczeństwo. Ale trudno mi przecież było ograniczać się tylko do towarzystwa prostytutek. Kobieta, która weszła pewnego kwietniowego dnia do biura, spodobała mi się od razu. Pragnę podkreślić, że nie miało to nic wspólnego z jedyną prawdziwą miłością mego życia: oczywiście myślę o Basi. Nawiasem mówiąc, nigdy Basi więcej nie zobaczyłem i nawet nie wiem, czy żyje. Ta kobieta była modnie ubrana jak cudzoziemka, odznaczała się efektowną, nawet krzykliwą urodą. Wskazałem jej krzesło; rzuciła się na nie z westchnieniem ulgi, odsłaniając kolana i zgrabne nogi. Owiał mnie zapach mocnych perfum. Wszystko to musiało na mnie podziałać, Panie Profesorze, bo tak z ręką na sercu nie miałem jeszcze do czynienia z prawdziwie elegancką kobietą. – Chciałam napisać podanie o rozwód! – powiedziała i spojrzała na mnie bardzo sugestywnie. Poprawiłem krawat i chrząknąłem: – Proszę bardzo – odparłem, wkręciłem papier w maszynę i otworzyłem boczną szufladę biurka. W sprawach rozwodowych udawano się zwykle do adwokata, a nie do marnego biura pisania podań i nie pamiętałem nic z recepty. Po chwili znalazłem właściwą stronę. Klientka wyjęła z torebki lusterko i zaczęła nerwowo porządkować piękne, rudawe włosy. Wypisałem wstępne dane i dowiedziałem się jej nazwiska: Irena Kłopotowska z domu Królik. – Jakie powody skłaniają panią do wniesienia pozwu o rozwód? – zapytałem rzeczowo. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tej samej chwili wpadł Wąsik. Podbiegł jak zwykle do biurka, zerknął mi przez ramię i otaksował Irenę wprawnym okiem. – Zajęty pan, panie magistrze? – zapytał owiewając mnie silnym odorem śledzia i wódki