Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Dlatego Półwysep Skandynawski może poszczycić się tym, że w stosunku do liczby ludności, wydał więcej uczonych i znakomitości wszystkich dziedzin niż jakikolwiek inny region Europy. Podróżny jest tam ustawicznie zaskakiwany kontrastem między półdziką przyrodą a fabrykami i dziełami sztuki będącymi świadectwem nader wyrafinowanej cywilizacji. Ale czas już chyba wrócić do doktora Schwaryencrony, którego zostawiliśmy na progu szkoły w Nore. O ile uczniowie szybko gościa rozpoznali, choć nigdy przedtem go nie widzieli, o tyle ich nauczyciel miał z tym niejakie trudności, mimo iż znał go od dawna. Dzień dobry, mój drogi Malariusie! wykrzyknął serdecznie gość, podchodząc z wyciągniętą ręką do nauczyciela. Witamy pana w naszych progach odrzekł Malarius, nieco stropiony, nieśmiały jak wszyscy samotnicy, zaskoczony w trakcie przeprowadzanego wykładu. Wybaczy pan, jeśli spytam, z kim mam przyjemność?... Cóż to? Czyżbym tak bardzo się zmienił od czasu, jak w Christianii biegaliśmy razem po śniegu i palili takie długie fajki? Czy to możliwe, żebyś zapomniał pensjonat pani Krauss i swego kolegę i przyjaciela? Schwaryencrona! wykrzyknął Malarius. Czy to możliwe? To naprawdę ty? ... Czy to pan, panie doktorze? Och, proszę cię, daj spokój ceremoniom! Czyż nie jestem twoim starym Roffem, jak ty zawsze dla mnie zacnym Olafem, najlepszym przyjacielem z lat młodości? Tak, tak, wiem, czas leci i trochę zmieniliśmy się obaj przez te trzydzieści lat! ... Ale serce zostało młode, czyż nie tak? I jest w nim zawsze mały kącik dla tych, których pokochaliśmy, wiodąc wspólnie skromny, acz nie pozbawiony uroków żywot dwudziestolatków? I doktor śmiał się, ściskał obie ręce Malariusa, ten zaś miał oczy pełne łez. Mój drogi przyjaciel, mój dobry, wspaniały doktor! powtarzał. Nie zostaniemy tutaj. Zaraz zwolnię tych wszystkich opryszków, którzy pewnie się tym nie zmartwią i pójdziemy do mnie... Nie ma mowy! oświadczył doktor, odwracając się w stronę uczniów śledzących z żywym zainteresowaniem szczegóły tej sceny. Nie mogę ani przeszkadzać tobie w pracy, ani zakłócać nauki tej wspaniałej młodzieży. Jeśli chcesz sprawić mi przyjemność, to pozwól usiąść tutaj, obok ciebie i podejmij przerwaną lekcję... Chętnie odparł Malarius tylko, prawdę mówiąc, nie miałbym teraz serca do geometrii, a poza tym, skoro już wspomniałem dzieciakom o zwolnieniu ich do domu, nie mogę tak cofnąć słowa... Jest jednak sposób, aby wszystko pogodzić: pan doktor Schwaryencrona zechce uczynić zaszczyt moim uczniom i przepyta ich z tego, czego się nauczyli, a potem pozwoli im wyfrunąć... Doskonały pomysł! Załatwione! Zostałem więc wizytatorem. Po tych słowach doktor zasiadł na miejscu nauczyciela i zwracając się do całej klasy, zapytał: Kto jest najlepszym uczniem? Erik Hersebom! odpowiedziała bez wahania pięćdziesiątka dziecięcych głosów. Erik Hersebom?... A więc, Eriku, czy zechciałbyś podejść tutaj? Dwunastoletni chłopiec wyszedł z pierwszej ławy i zbliżył się do katedry. Było to dziecko niezwykle poważne, o zamyślonym wyrazie twarzy, dużych oczach i głębokim spojrzeniu. Erik chyba wszędzie zostałby zauważony, a tym bardziej tu, wśród otaczających go jasnowłosych głów. Bo też wszystkie dzieciaki obojga płci miały włosy koloru lnu, różową karnację, zielone lub niebieskie oczy, jego zaś włosy, podobnie jak i oczy, były ciemnokasztanowe, a cera śniada. Nie miał wystających kości policzkowych, krótkiego nosa i krępej budowy dzieci skandynawskich. Jednym słowem, fizycznie różnił się od tej oryginalnej i jakże specyficznej rasy, do której należeli jego koledzy ze szkoły. Nosił jak oni ubranko z grubego sukna na modłę wieśniaków z okolic Bergen, ale subtelna, mała głowa osadzona na smukłej, delikatnej szyi, naturalny wdzięk jego ruchów i postawy wszystko w nim zdawało się wskazywać na obce pochodzenie. Każdego fizjonomistę podobnie jak doktora Schwaryencronę uderzyłaby natychmiast ta odrębność. Na razie jednak doktor nie miał żadnego powodu, aby się nad tym dłużej zastanawiać. Toteż po prostu zabrał się do przepytywania. Od czego zaczniemy? Od gramatyki? zapytał chłopca. Jak pan doktor każe odpowiedział skromnie Erik. Doktor zadał mu dwa bardzo proste pytania, lecz zdumiały go odpowiedzi dotyczące nie tylko języka szwedzkiego, ale także francuskiego i angielskiego. Był to zwyczaj wprowadzony przez pana Malariusa. Uważał on bowiem, że równie łatwo jest nauczyć się trzech języków naraz, jak jednego. Uczysz ich więc francuskiego i angielskiego? zwrócił się doktor do swego przyjaciela. A dlaczego nie, i to z elementami greki i łaciny? ... Nie sądzę, by im to zaszkodziło. Ja też nie! roześmiał się doktor. Po czym otwarł na chybił trafił tom Cycerona, z którego Erik Hersebom zgrabnie przetłumaczył kilka zdań. We fragmencie tym była mowa o cykucie wypitej przez Sokratesa. Malarius poprosił doktora, aby ten kazał sobie powiedzieć, do jakiej rodziny należy ta roślina. Erik oznajmił bez wahania, że jest to trująca bylina z rodziny baldaszkowatych i określił wszystkie jej cechy gatunkowe. Od botaniki przeszli do geometrii. Posługując się fachową terminologią, Erik przeprowadził dowód twierdzenia o sumie kątów trójkąta. Doktor nie mógł wyjść z podziwu. Pomówmy trochę o geografii podjął. Jakie morze oblewa od północy Skandynawię, Rosję i Syberię? Ocean Lodowaty Północny, zwany inaczej Morzem Arktycznym. A z jakimi morzami łączy się ten ocean? Z Atlantykiem na zachodzie i z Pacyfikiem na wschodzie. Czy mógłbyś mi wymienić dwa, trzy ważne porty na Pacyfiku? Jokohama w Japonii, Melbourne w Australii, San Francisco w stanie Kalifornia