Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Jednak to opowiadanie pochwalam. Kojarzy mi się ono z ciosem żelaznej pięści w welwetowej rękawiczce. Jest tak samo skuteczne. Jego dowcip polega na uszczęśliwianiu ludzi na siłę. Znamy to z dzieciństwa. Pamiętamy wspaniałe, kochające i dbające o nas matki, które słodkim głosem mówiły : "Załóż kalosze przed wyjściem, bo się przeziębisz... Zjedz warzywa; są zdrowe... Nie bierz następnego kawałka ciasta; zepsują ci się zęby... Jak udało ci się tak zabrudzić ubranie?" Niektórzy nawet w dorosłym życiu otrzymują dokładnie takie same uwagi o kaloszach, warzywach, ubraniach, wypowiadane przez cudowne żony. Nie przypominam sobie, by Bob Silverberg, w odróżnieniu ode mnie, był kiedykolwiek gruby lub potrzebował diety. Jestem jednak pewien, że miewał okazję zgrzytać zębami na uciążliwą miłość. To opowiadanie jest właśnie rodzajem odtrutki na nią. (Isaac Asimov) Zacznę od tego, że wszyscy w rodzinie Carmichaelów byli nadmiernie otyli. Nikt z tej czwórki nie potrafił zrzucić kilku zbędnych kilogramów. Zdarzyło się również, że w jednym ze sklepów sieci Miracle Mile była czterdziestoprocentowa zniżka ceny na specjalnego robota-sługę (model 2061), który posiadał odpowiednie programy dozowania kalorii. Samowi Carmichaelowi spodobał się pomysł jedzenia posiłków przygotowanych i podanych przez robota, który selenoidowym okiem śledziłby talie wszystkich członków rodziny. Sam rzucił ukradkowe spojrzenie na połyskujący model, z roztargnieniem wsunął kciuki za elastyczny pas i ugniatając wydatny brzuch, spytał: -Ile? Sprzedawca błysnął olśniewającym uśmiechem, ukazując szereg sztucznych zębów. - Tylko dwa tysiące dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć, sir. W tym wliczony jest serwis na pięć lat. Gotówką jedynie dwieście, reszta rozłożona na czterdziestomiesięczne raty. Carmichael zmarszczył brwi; pomyślał o swoim koncie bankowym. Później przypomniał sobie figurę żony i bezustanne zrzędzenie córki o potrzebie diety. Ponadto Jemima, ich stary robot-kucharz, był w opłakanym stanie. Miał poluzowane mechanizmy i robił pożałowania godne przedstawienia, kiedy gościli na obiedzie kierownictwo spółki. - Biorę go - powiedział. - Wymieni pan swego starego robota-kucharza? Korzystna propozycja, potrącę z ceny... - Mam rocznik 43. Madison. Carmichael zastanawiał się, czy wspomnieć o jego zepsutym ramieniu wahadłowym i nadmiernym zużyciu paliwa, lecz zdecydował, że byłaby to zbyt daleko posunięta szczerość. - A zatem moglibyśmy opuścić pięćdziesiąt z kredytu, gdybyśmy wzięli model 43. Może siedemdziesiąt pięć, jeśli rachunki bankowe są w dobrym stanie. - W doskonałym stanie. - Był szczery. Rodzina nigdy nie pozwoliła sobie na nadużycie choćby jednego rachunku. - Możecie przysłać człowieka, by przejrzał model 43. - Och, nie ma takiej potrzeby. Trzymamy pana za słowo. Zatem siedemdziesiąt pięć, i doręczenie nowego modelu dziś wieczorem? - Załatwione - powiedział Carmichael. Był zadowolony, że pozbędzie się z domu starego rocznika 43., obojętnie za jaką cenę. Podpisał akt kupna, schował kopię i wręczył dziesięć szeleszczących dwudziestek jako dowód kredytowy. Czuł, jak pozbywa się zbędnych kilogramów, gdy patrzył na wspaniały rocznik 61. robota-sługi, który wkrótce będzie jego. Było dziesięć minut po osiemnastej, kiedy opuścił sklep. Wsiadł do samochodu i zaprogramował drogę do domu. Cała transakcja nie zajęła więcej niż dziesięć minut. Carmichael, drugiego stopnia kierownik w Normandy Trust, pochwalił siebie za dobre wyczucie interesu i za zdolność do podejmowania szybkich decyzji. Piętnaście minut później samochód dowiózł go przed wejście willi z własnym zasilaniem, znajdującej się na przedmieściu w modnej dzielnicy Westley. Samochód posłusznie zawrócił do garażu, a Carmichael czekał w skaningowym polu na otwarcie drzwi. Clyde, robot-lokaj, poszedł pośpiesznie, wziął jego kapelusz i płaszcz; wręczył mu martini. Carmichael rozpromienił się. "Doskonale, bądź co bądź to zdolny i oddany służący" - pomyślał. Pociągnął spory łyk i poszedł do salonu, by przywitać się z żoną, synem i córką. Przyjemny dżin wywołał uczucie ciepła. Robot-lokaj był już przestarzały i powinien zastąpić go nowym, gdy budżet rodziny na to pozwoli. Uświadomił sobie jednak, że będzie mu brakowało brzęczenia starego grata. - Spóźniłeś się - powiedziała Ethel Carmichael, gdy pojawił się w salonie. - Obiad gotowy już od dziesięciu minut. Jemima jest tak zdenerwowana, że brzęczą jej katody. - Katody Jemimy przestały mnie interesować - skwitował Carmichael. - Dzień dobry, kochanie. Dobry wieczór, Myro i Joey. Spóźniłem się, ponieważ w drodze do domu zatrzymałem się w Marhew. - Tam, gdzie sprzedają roboty? - Synowi zabłysły oczy. - Właśnie tam