ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Później, po ostatecznym zdobyciu Podgajów, znaleziono zwłoki tych jeńców. Zostali przez Niemców spaleni żywcem w zamkniętej stodole. W momencie podejścia do Wału Pomorskiego zdolność bojowa pierwszej armii była osłabiona, i to nie tylko z powodu zmęczenia wojska po dwunastu dniach uciążliwego marszu. Wskutek szybkiego tempa pościgu za Niemcami i złej pogody nie nadążały za armią jej tyły. Składy zaopatrzeniowe pozostały daleko, brakło paliwa, amunicji i żywności. Czołgi, samochody i artyleria oderwały się po zużyciu resztek benzyny od walczących oddziałów. Pozbawione wsparcia ciężkiej broni pułki piechoty stanęły nad Gwdą zdane na własną, wątłą siłę ognia. Też na dodatek zagrożoną wyczerpywaniem się amunicji. Dowództwo armii nie ustawało w wysiłkach, zmierzających do przezwyciężenia tego kryzysu, lecz odczuwalnej poprawy można się było spodziewać dopiero za parę dni. Tymczasem postawione armii zadania bojowe nie pozwalały na żadną przerwę w natarciu. Piechota musiała atakować Niemców tym, co ciągnęła ze sobą przy pomocy koni i na żołnierskich plecach. Batalion kapitana sulżenki wszedł do walki o Podgaje w jej drugim dniu. Roman Ledwoń po raz pierwszy w życiu miał wziąć udział w natarciu na wroga; w trzydziestym dziewiątym roku zaznał tylko odwrotu. Łącznościowcy nie są w zasadzie od tego, żeby szturmować i strzelać. Muszą jednak iść z atakującymi oddziałami, by w miarę ich posuwania się podciągać i obsługiwać łączność ze stanowiskami dowodzenia. W praktyce, idąc w pierwszej linii, muszą być przygotowani także na walkę. Toteż - prócz bębnów z kablami, aparatów, radiostacji oraz łopatek do okopywania się - niosą również broń, której często przychodzi im używać na równi z piechurami. Batalion wyruszył z pozycji wyjściowej wczesnym popołudniem. Daremny atak na Podgaje, prowadzony przez inny pułk pierwszej dywizji, trwał już od rana; słychać było z tamtej strony ogień cekaemów i niemieckich moździerzy. Roman szedł z telefonistami, przydzielonymi do drugiej kompanii. Był od początku zdenerwowany. Od paru godzin wiedział, że nie ma czołgów ani artylerii. Przed samym wymarszem żołnierze dostali wskazówkę, żeby oszczędzać amunicję. Z czym zatem na Niemców? Prawie dwie godziny zajął im marsz przez las. Kiedy wyszli na jego skraj, zaczynało już ciemnieć. Od Podgajów i biegnącej przez nie szosy z Jastrowia dzieliło ich około dwóch kilometrów odsłoniętego terenu. Niemcy ze swoich punktów obserwacyjnych widzieli tę białą płachtę śniegu jak na dłoni. Gdy tylko kompanie wyszły z lasu, posypały się na nie pociski z moździerzy. To można było jeszcze znieść i posuwać się do przodu. Plutony zaległy jednak, gdy dostały się w strefę rażenia cekaemów. Żołnierze okopali się. Ponowione w nocy próby podejścia do Podgajów spełzły na niczym. Świt zastał rozciągnięte na paru kilometrach bataliony pierwszej dywizji między lasem a szosą. Korzystając z ostatnich kwadransów ciemności, Roman przemknął się nad ranem do dowódcy batalionu. Kapitan Sulżenko rozmawiał akurat przez telefon. Skulona przy łącznicy Grażyna ucieszyła się w pierwszej chwili z przybycia Romana, lecz zaraz posmutniała. - Porucznika Wiecheckiego nam zabili, panie chorąży - oznajmiła. Roman posmutniał także. Podporucznik Wiechecki, dowódca plutonu w pierwszej kompanii, cieszył się w batalionie ogólną sympatią z powodu życzliwego wszystkim usposobienia. Do pułku przyszedł latem z Lubelszczyzny. - Jakie straty poza tym? - spytał Roman Grażynę. - Pięciu rannych, dwóch podobno ze słabą nadzieją