Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
O tych pobożnych mniszkach wiele innych zdarzeń słyszałem z opowiadania mojej warty. Miałem już w tym trzecim więzieniu oddanego uteroficera i czterech gemejnów, która to warta co sześć dni odmieniała się. Jeśli na szczęście moje jaki poczciwy był uteroficer, to mi wolno było do nich przemawiać i onym do mnie wzajemnie: a za to, ze czasem wolno choć przez kratę patrzeć, trzeba było zapłacić część na żywność dawanych mi pieniędzy i to zaklinano mnie, abym się czasem nie wydał przed Komendantem, że ze mną rozmawiają bo mnie wypytywał raz w tydzień. Było w tym mieście do kilku tysięcy Polaków więźniów: część za opinię krajową, część z krajów dawnych zabranych w niewolę. Każdy uczciwie był utrzymywany, podług przepisów, ja tylko prawie jeden z rodzaju więźniów dystyngowałem się jako ten, który zbuntowałem wojska i wyszedłem na czele ich i biłem się z Moskalami, skąd za mną inne regimenta i brygady ruszyły. Dawano mi dwie potrawy na obiad, a jedną na kolację, a resztę pieniędzy na drwa i aptekę. Lampa w izbie była ze skarbu, która regularnie całą noc palić się musiała. Oskarżony zostałem przez niegodziwego unteroficera, że zrobiłem sobie ekran z chustki i przez nienawiść zasłaniam się od nich. Na drugą noc postrzegam, że na moich nogach siedzi żołnierz: porywam się i pytam, czego tu siedzisz? Odpowiada mi , że mu kazano dzień i noc na mnie patrzeć, dla czego ich nie lubię, co dla mnie było największym tyraństwem. Co dzień przychodząca warta anonsowała mi, chociażem się ich o nic nie pytał, że tego dnia tylu Polaków zaknutowali, tylu powiesili, co fałszem było, ale umyślnie mi tak kazano gadać. Do tego miasta przypędzono razem do trzech tysięcy lub więcej żołnierzy, część z dezarmowanych wojsk, które były do ich kraju wzięte, część w bataliach różnych zabrana. Przypędzono tych nieszczęśliwych nagich, bosych, w największe mrozy, z których połowa umarła, gdy byli prowadzeni, Część znaczna posłana została na okręty. Kilkaset jednej nocy prawie umarło, gdy będąc zapędzeni do nowych murów świeżo napalonych, wszyscy prawie zagorzeli, z których bardzo mała liczba została się. Byłem chory w Smoleńsku, i gdy doktor już zadecydował, że żyć nie mogę, odwiedził mnie Komendant i dla skonsolowania mi powiedział, że jest tu mój kamerdyner Szmigielski, który już trzy miesiące siedział, a ja o niczym nie wiedziałem. Ten poczciwy człowiek po batalii Maciejowickiej wziąwszy paszport u Jenerała Suwarowa i ze czterysta dukatów, jeździł po Moskwie i innych fortecach szukając mnie i przez życzliwość chciał być przy mnie. Przysłał do mnie Komendant onego, odebrawszy jemu pieniądze, ponieważ aresztant (podług nich) mieć tego nie powinien. Z tych pieniędzy zabranych mój wierny kamerdyner stracił do sta dukatów na różne podróże, zostało mi się trzysta, z których Komendant do mojej niewolniczej gaży po kilka rubli dodawał. Już zacząłem mieć lepsze wygody i cieplejszą stancję i aptekę miałem już czym zapłacić. W czwartym miesiącu mego pobytu w Smoleńsku przyszedł rozkaz Katarzyny, aby wszystkich jeńców Polaków rozwieźć na różne miejsca, dla mnie zaś ukaz oddzielny, żeby imię moje odjąć, dać tylko numer więźnia, pod tytułem bezimiennego, odłączyć od wszelkiego towarzystwa ludzi, aż do dalszego rozkazania i posłać do niższej Kamczatki. Po oznajmionym ukazie Imperatorowej Katarzyny drugiej, rozłączono mnie z moim kamerdynerem Szmigielskim, z którym co się działo lub dzieje, dotychczas nie mam wiadomości. ROZDZIAŁ III. PODRÓŻ DO IRKUCKA Tej samej nocy porwany zostałem do kibitki, kilku zbrojnych wsiadło żołnierzy i byłem wieziony w dalsze przeznaczenie; przez pięć dni i nocy byłem wciąż wieziony, szóstego dnia nocowaliśmy na poczcie, ale mnie nikt nie widział ani ja nikogo, żaden z warty ze mną nie gadał, oficer był do mojego konwoju dodany z czterema gemejnami i unteroficerem, szło mi najwięcej o rzecz wiedzieć, dokąd mnie wiozą. Jednego czasu na przemianie poczty gdy wszyscy odeszli od powozu za końmi i kupnem potrzeb swoich, został się tylko przy mnie staruszek żołnierz. Zacząłem go prosić i dałem kilka piętaków, aby mi powiedział dokąd wieziony jestem, ten długo naociągawszy się z bojaźnią i strachem powiedział, że tylko wie, że do Irkucka są wyznaczeni. Już cokolwiek byłem spokojniejszy rozumiejąc, że na Irkucku się skończy, do którego przybywszy dopiero zacząłem nowy wojaż i doświadczenie. Dziesiątego dnia ze Smoleńska stanęliśmy w stołecznym mieście Moskwie. Nigdy ze mną oficer ani żołnierz nie chcieli gadać, zawsze człowiek cos sobie niepewnego wystawiał, jak tylko dowożono do którego miasta, zdawało się, ze już nastąpi egzekucja śmierci, bo się u nich tak dzieje, że niewolników rozsyłają kryminalistów i tam z nimi robią egzekucję. W Moskwie bawiłem trzy dni, ale miasta nie widziałem, zawsze osadzony byłem w jakimsiś oddzielnym zakącie. Trzeciego dnia zwyczajnym sposobem zapakowany w kibitkę, którą zawsze zasłaniano w przejeździe przez miasta i wsie, zawsze oficer pijany i jego podkomendni, żadnej uczciwości ani ludzkości nie miałem od niego. Z Moskwy byłem wieziony do Kazania, w którym mieście kilka dni bawiliśmy się, do każdego miasta przejeżdżając, zawsze stawali przed domem policji, lud się wszędy kupił, aż mi wyznaczone było miejsce noclegów i popasów. Ten spoczynek był nie dla mnie robiony, ale dla konwoju, który dla forsownej drogi nie mógł wytrzymywać. Dawano wartę do miasta na noc za rozkazem mojego oficera. Od Smoleńska do Irkucka trzech żołnierzy w mojej straży zginęło, jedni nogi albo ręce połamali z wierzchołka mojej kibitki. Gdy pijani i nieuważni z gór lecieli, zdarzało się to często, że kiedy rozpędzą konie, kibitka się wywraca i konie wleką po ćwierć mili, a ja zamknięty tłukę się jak śledź w beczce, lecz że byłem obwijany worem, sieczką i słomą, to mnie ratowało