ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Musiałem też zamienić parę stów z oficerem łączności i oficerem odpowiedzialnym za wyławianie moich ludzi z morza, gdyby mieli pecha i wodowali. No i ostatnia rozmowa z Simmonsem, który koordynuje całą akcję. Wreszcie nastąpił koniec gadaniny. Jesteśmy wszyscy po zawietrznej okrętu, tuż pod pomostem wyspowym, który wydaje się sięgać nieba. Ultralight już stoją na pokładzie. Przy każdym dwóch marynarzy przytrzymuje skrzydła, które łopocą w wietrze i dygocą w jego porywach. Wydają się delikatniejsze od skrzydeł motyla. Stosujemy tak zwany “koleżeński system”. Kolega sprawdza kolegę. Czy każdy ma to, co powinien mieć. Wielokrotnie to ćwiczyliśmy i sprawdzanie idzie sprawnie: – Nóż? – Jest. – Granaty ogłuszające. Cztery? – Są. – Granaty oślepiające. Flary. Cztery? – Są. – Granaty zaczepne. Cztery? – Są. – Pistolet maszynowy? Zabezpieczony? – Jest, jest! – Tłumik? – Jest. – Sześć magazynków? – Są. – Hełm? Przyłącza radiowe? – Jest. Są. – Kajdanki? Na przeguby i na nogi. Po pięć? – Są. Są. – Gumowa łódka? – Jest. Jest, są, jest, jest... Jestem nie do pary, sam więc sobie wszystko sprawdzam; odczuwam samotność i ciężar dowodzenia. Zdaję sobie sprawę, że to ja wpakowałem wszystkich tych ludzi w obecną kabałę. Mój pomysł, moje wykonanie. Jeżą się włosy. Przenoszę szybko myśli na “mojego człowieka”, którego tam zadręczają. To działa jak ostroga i zmywa poczucie winy. Operacja jest konieczna. Patrzę na zegarek. Pięć minut po północy. Wszyscy są gotowi. Czarnuchy z mojej grupy chodzą dokoła i czernią sadzą twarze białych, starając się nie okazywać wyższości. Obok mnie stoi czwórka dowódców czterech grup. Przypomniały mi się nagle słowa Wellingtona wypowiedziane podczas jakiejś parady: “Nie wiem, co oni zamierzają zrobić nieprzyjacielowi, ale, na Boga, ja już ich się boję”. Wygląd moich czterech dowódców jest naprawdę morderczy. Poobwieszani granatami i zapasowymi magazynkami amunicji. Przez ramię przewieszone śrutówki z obciętymi lufami. Twarze uczernione. Noże w pochwach przy butach. W jednej ręce pistolety maszynowe, w drugiej kaski z radiami i goglami noktowizyjnymi. Czekają na ostatnie rozkazy. Już ich więcej nie mam. Powiedziałem wszystko, co było do powiedzenia, ale chociaż są twardzi i zaprawieni, czekają na kilka słów zachęty. Chciałbym ich wszystkich zapewnić, że pójdzie dobrze, doskonale, ale na to z kolei jestem zbyt twardy. – Jeśli więc jesteście, obiboki, gotowi, to ładujcie swoich ludzi do latawców i do roboty! – Tylko to mówię. Widzę w mroku łyskające białe zęby. Odwracają się i już ich nie ma. Wiem, że się co do nich nie mylę. Wybrałem odpowiednich ludzi. Podchodzi do mnie oficer pokładowy, odpowiedzialny za starty. – Cztery minuty, pułkowniku – powiada. Biorę mój pistolet maszynowy, łódkę i kask, wołam głośno: – Jazda, chłopcy! Wychodzimy na pokład startowy, w dmący wiatr. Ultralight stoją nosami do rufy, piątkami na całej szerokości skośnego pokładu. Mój jest w pierwszym rzędzie. Newman i Allen kręcą się między aparatami jak kwoki czuwające nad stadkiem. Podchodzą do mnie, klepią po plecach i życzą powodzenia. Odpowiadam mruknięciem i idę dalej. Szybko sprawdzam maszynę. Skrzydła, lotki, naciągi, wzmacniające podpórki. Wszystko wydaje się w porządku. Odkładam kask na siedzenie, przerzucam pistolet maszynowy przez ramię i mocuję dmuchaną łódkę. Wtedy dopiero biorę kask i nasadzam go na głowę. Sprawdzam, czy przełącznik nie jest przypadkiem w pozycji nadawania. Mikrofon mam o parę centymetrów od ust. Nakładam gogle noktowizyjne i wszystko dokoła robi się nagle jaskrawoczerwone. Obsuwam gogle i wszystko jest z kolei czarne. Ale to mi pozwoli mieć otwarte oczy i wszystko widzieć, kiedy zapłoną flary i oślepią przeciwników. Podnoszę gogle i oglądam się za siebie. Rodriguez już siedzi za mną w swojej maszynie. Po jego lewej Brand, po prawej Kerr. Newman sprawdza Branda, a Allen czuwa nad Kerrem. Cholernie się o nich boję. Za mną i za nimi jest siedem maszyn grupy Moncady. Dodałem mu paru ludzi. Skoro ja od razu lecę najpierw do wartowni przy bramie, on musi przejąć poważny obowiązek uwolnienia pozostałych zakładników. W każdym razie zapewnienia im bezpieczeństwa. Za jego zespołem czeka grupa Sacasy. Pięć maszyn, następnie kolejne pięć Castanedy i wreszcie “eskadra” Gomeza – cztery Ultralight. Mam chwilowe wątpliwości. Może powinienem był przydzielić Gomezowi jeszcze jedną załogę? Jego zadaniem jest zneutralizowanie gniazd karabinów maszynowych na wszystkich dachach w obrębie całej ambasady. To jest również bardzo odpowiedzialne zadanie. Nie ma co pieprzyć! Wszystkie zadania są odpowiedzialne i istotne. Poza tym on sam i jego piloci są doświadczonymi facetami, jednymi z najlepszych i mają największe szansę dotarcia do celu. Wszyscy zajęli już swoje miejsca. Podnoszę oba kciuki. Jest to znak, żeby zapuszczać silniki. Oprócz dwóch marynarzy przy skrzydłach każdej maszyny jest jeszcze trzeci z przodu. Ma dać znać, że silnik pracuje dobrze