ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Zapukał do drzwi werandy i zdjął kapelusz. - Nie śpisz, Matko? - Nie - odparła z pełnymi ustami. - Wejdź, Ralph. Wymyśliłam nowy sposób jedzenia orzeszków. Nie gryzę ich, bo nie mam zębów, ale za to miażdżę je na amen dziąsłami. Ralph zaśmiał się i wszedł do środka. - Mamy kilka nowych osób. Czekają przy bramie. Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, chcieliby przywitać się z tobą. Wyglądają na niezły zespół. Facet, który nimi przewodzi jest jednym z tych długowłosych, młodych gniewnych, ale wygląda mi na rozsądnego gościa. Nazywa się Underwood. - Świetnie, Ralph, przyprowadź ich - powiedziała. - Już się robi. - Odwrócił się, by odejść. - Gdzie jest Nick? - zapytała. - Nie widziałam go dziś, ani wczoraj. Gdzie on się podziewa? - Jest przy zbiorniku - odrzekł Ralph. - Ogląda siłownię wraz z tym elektrykiem, Bradem Kitchnerem. - Potarł skrzydełko nosa. - Byłem tam dziś rano. Uznałem, że tym wodzom przyda się choć jeden Indianin, któremu mogliby rozkazywać. Matka Abagail zarechotała. Lubiła Ralpha. Był prostoduszny, ale sprytny i mądry życiowo. Miał smykałkę do różnych rzeczy. Nie zdziwiła się, że to on uruchomił radiostację, którą nazywano teraz powszechnie Radiem Wolna Strefa. Był jednym z tych ludzi, którzy nie boją się uszczelnić epoksydem pęknięcia w akumulatorze traktora, a kiedy to się im uda, zdejmują po prostu kapelusz i, drapiąc się po głowie, uśmiechają się od ucha do ucha niczym jedenastolatek, który zrobił właśnie co do niego należało, a teraz zarzuciwszy wędkę na ramię idzie na ryby. Dobrze było mieć obok siebie takiego człowieka, zwłaszcza gdy coś szło nie tak, gdy czasy były niespokojne, a ludzie pełni obaw; tacy jak on w przeciwieństwie do innych prawie nigdy się nie załamywali. Potrafili znaleźć odpowiedni wentyl do pompki rowerowej, gdy ta nie pasowała do nowych opon przy twoim rowerze; jeden rzut oka wystarczał im, by zorientować się, co tak dziwnie buczy w starej kuchence, w pracy zaś, gdzie trzeba było odbijać kartę, zjawiali się zwykle ostatni, wychodzili pierwsi i w takim zakładzie nigdy długo nie zagrzewali miejsca. Potrafili poradzić, jaką mieszankę ze świńskiego łajna należy zrobić by użyźnić pole kukurydzy i znali się doskonale na rolnictwie, ale wobec wszelkich umów prawnych, choćby w przypadku wzięcia na kredyt samochodu czy pożyczki, byli bezradni jak dzieci i nie rozumieli, jakim cudem dealerzy zawsze robili ich w konia. Ich podanie o pracę musiało wyglądać jakby pisał je ośmiolatek z oślimi uszami, pełne błędów ortograficznych, smug od atramentu i tłustych plam. Kiedy jednak materia świata zaczynała pękać, to właśnie Ralphowie Brentnerowie nie lękali się powiedzieć: “Zalepimy tę szczelinę epoksydem, spróbujmy, może się uda”. I zwykle się udawało. - Wiesz co, Ralph, dobry z ciebie człowiek. Naprawdę. - Ty również, Matko. Wiesz, o co mi chodzi. A, zupełnie bym zapomniał. Kiedy tam dziś pracowaliśmy, zjawił się ten facet, Redman. Chciał pogadać z Nickiem o jego członkostwie w jakiejś komisji. - I co powiedział Nick? - Ee, zapisał dobrych parę stron. W sumie wyszło na to, że się zgadza, jeśli i ty się zgodzisz, Matko Abagail. - A co taka stara baba jak ja mogłaby mieć w tej sprawie do powiedzenia? - Sporo - odparł z niemal komiczną powagą Ralph. - Jesteśmy tu z twojego powodu. Wydaje mi się, że teraz powinniśmy robić to, co nam każesz. - Nie mogę wam niczego kazać. I nie chcę. Jedyne, czego pragnę, to być wolna tak jak przedtem, żyć jak zwykła, przeciętna Amerykanka. I móc zabrać głos, gdy uznam to za stosowne. Jak Amerykanka. - To wszystko będziesz miała zapewnione. - Czy pozostali są tego samego zdania, Ralph? - Naturalnie. - To doskonale. - Zakołysała się w swoim bujanym fotelu. - Czas wziąć się do roboty. Ludzie szwendają się po mieście bez ładu i składu. Większość tylko czeka, żeby ktoś wreszcie zaczął podejmować konkretne działania. - A więc mogą zaczynać? - Ale co? - No cóż, Nick i Stu poprosili mnie, żebym poszukał prasy drukarskiej i sprawdził, czy uda mi się ją uruchomić, gdy tylko przywrócone zostanie zasilanie. Odparłem, że nie potrzeba mi prądu, wystarczy, że pójdę do pierwszego lepszego liceum i znajdę tam największy dostępny powielacz. Chcą, żebym wydrukował trochę ulotek. - Pokręcił głową. - Trochę! Ha! Siedemset sztuk! Po co, pytam, skoro jest nas tu tylko czterysta osób, no może trochę więcej niż czterysta... - A dziewiętnaścioro czeka przy bramie i gdy my tak tu sobie gawędzimy, oni, pewnie są już bliscy udaru słonecznego. Przyprowadź ich. - Natychmiast - Ralph ruszył ku drzwiom. - Ralph! - zawołała za nim. Odwrócił się. - Wydrukuj tysiąc - powiedziała z uśmiechem. Weszli przez bramę, którą otworzył Ralph, a ona poczuła swój grzech uważany przez nią za matkę wszystkich grzechów. Ojcem grzechu była kradzież, wszystkie dziesięć przykazań sprowadzały się w sumie do zwykłego: “Nie kradnij”. Morderstwo było kradzieżą życia, cudzołóstwo kradzieżą żony, zawiść sekretną, mroczną kradzieżą tego, co kryło się w jaskini ludzkiego serca. Bluźnierstwo było kradzieżą imienia Bożego. Ona nigdy nie była złodziejką w pełnym tego słowa znaczeniu, raczej od czasu do czasu coś podwędziła. Matką grzechu była pycha. Pycha wśród rasy ludzkiej stanowiła żeńską połowę Szatana, owo ciche jajeczko grzechu zawsze było płodne. To pycha nie pozwoliła Mojżeszowi wejść do Kanaan, gdzie winogrona były tak wielkie, że trudno je było udźwignąć. “Kto wydobył wodę ze skały, kiedy byliśmy spragnieni?” zapytali Izraelici. “Ja” - odrzekł Mojżesz. Zawsze była dumną kobietą