Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
* Roi des trente-six parapluies, et tres illustre seigneur de mille elephants, (fr.) - Król trzydziestu sześciu parasoli i jaśnie oświecony władca tysiąca słoni. Mowa miała być również dokładnie przetłumaczona na malajski przez nowego sekretarza emisariusza, Ahmeda Smytha, człowieka mieszanej krwi i byłego mieszkańca Bengkulu. Na towarzysza posła królewskiego wybrał go sam gubernator Bombaju. Pan Atkins przyjął przybycie sekretarza z nieufnością i zawiścią i uczynił wszystko, by obrzydzić mu życie, jednak bez skutku. Malajski sekretarz trzymał bowiem fason, a jego wielkie, brązowe, lekko skośne oczy nigdy nie przestały promieniować zadowoleniem z życia. Nie było tajemnicą, że Stanhope starał się, by żyli ze sobą w przyjaźni - na okręcie długości trzydziestu jardów, na którym żyło w ścisku dwustu ludzi, pojęcie sprawy osobistej nie miało racji bytu. Nieprzyjemny, nosowy skrzek Atkinsa, narzekającego na ograniczenia jego prerogatyw, często dobiegał z kabiny emisariusza, przeplatając się z łagodnym, pojednawczym i cichym głosem Stanhope'a, próbującego przekonać go, że Smyth jest dobrym i miłym człowiekiem, który nie ma zamiaru nikomu wadzić. Ahmed Smyth był lubiany na okręcie, mimo że jako mahometanin i człowiek cierpiący na dolegliwości nerek nie pił wina. Gdy na dolnym pokładzie rozluźniło się na tyle, że można było bujać się na hamaku, Stourton nakazał oddzielić parawanem hamak Ahmeda od innych, nazywając zaimprowizowaną kabinę kajutą dla zamorskiego dżentelmena". Atkins zaś zmuszony był dzielić kajutę z nieszczęsnym Berkeleyem, z którym nawet już nie rozmawiał i na wieść o kajucie" wpadł w prawdziwą wściekłość. Przyszedł do Stephena i jął błagać go, by użył swoich wpływów i nakłonił kapitana, by ten położył kres tej rażącej niesprawiedliwości i nadużyciu władzy. - Nie mogę się wtrącać w sprawy okrętu - odparł Stephen. - Zatem Jego Ekscelencja będzie musiał osobiście porozmawiać z kapitanem - powiedział Atkins. - To jest nie do zniesienia. Ten czarnuch co dzień wynajduje nowe sposoby na sprowokowanie mnie. Jeśli nie zacznie zwracać uwagi na swoje czyny, to ja jego sprowokuję, zapewniam pana. - Chce pan powiedzieć, że wyzwie go pan na pojedynek? - spytał Stephen. - To nie licowałoby z pańską pozycją. - Och, dziękuję, doktorze, dziękuję panu! - wykrzyknął Atkins, ściskając dłoń doktora. Był niezwykle wyczulony na cień komplementów pod własnym adresem. - Nie o to mi jednak chodziło. Nie, skądże. Nikt z mojej rodziny nigdy nie wyzwie na pojedynek takiej urzędniczej krzyżówki czarnucha i wyrzutka kastowego, który nie jest nawet chrześcijaninem. W końcu un gentilhomme est toujours gentilhomme*. * Un gentilhomme est toujours gentilhomme (fr.) - Dżentelmen zawsze pozostanie dżentelmenem. - Niechże pan się uspokoi, panie Atkins - przerwał mu doktor, gdyż Atkins wypowiedział te słowa z taką pasją, że zaczerwieniły mu się uszy i nozdrza. - Na tej szerokości geograficznej wybuchy emocji mogą prowadzić do omdleń. Nie podoba mi się rumieniec na pańskiej twarzy, za dużo pan je i pije pan za dużo. Jeśli to się utrzyma, na pewno padnie pan ofiarą choroby. Na zdrowiu zapadł jednakże sam Stanhope. Pewnego popołudnia, gdy Ahmed Smyth zasiadł do obiadu w mesie oficerskiej, pełen patosu skrzek Atkinsa słychać było nawet na pokładzie. Kilkanaście stóp wyżej cieśla okrętowy odłożył młotek i powiedział na stronie do pomocnika: - Gdybym to ja był Jego Ekscelencją, wsadziłbym tego darmozjada w jolkę, dał funt sera i wysłał na poszukiwanie nowego miejsca dla siebie. - Jakże on się naprzykrza starszemu panu! Łazi za nim i truje, jakby był jego żoną. Żal mi starszego pana, miły z niego człek. Zawsze ma coś uprzejmego do powiedzenia. W chwilę później lokaj Stanhope'a przyniósł pozdrowienia od swego pana, przeprosiny za absencję przy partyjce wista i prośbę o możliwość ujrzenia doktora Maturina, jeśli ten znalazłby chwilę czasu