ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Obok niej domyślił się Grześ w młodym, rumianym, po swojemu też pięknym chłopaku, którego młodość i zdrowie, a jakaś dobroduszność twarzy wesołej i poczciwej, czyniły dosyć miłym, przyszłego męża Leny. Był to syn bogatego kupca z Nissy na Szląsku, którego Fraczkiem po imieniu zwano. Omdlenie panny młodej i zamieszanie, którego ono było przyczyną, nie trwało długo. Ponieważ przy weselach na wszystko zważano, a każda najmniej znacząca przygoda zabobonnie się wydawała przepowiednią przyszłego pożycia małżonków, matka podbiegła do córki, szepnęła jej coś do ucha i po chwili Fraczek już wiódł przychodzącą do siebie Lenę. Podnosząc się rzuciła Okiem ku drzwiom, wzrok jej spotkał się z Grzesia wejrzeniem, uśmiechnęła mu się smutnie. Matka teraz przecisnęła się przez zastęp gości i zbliżyła do stojącego u progu, z tak przymuszonym uśmiechem jak córka. Witała Grzesia serdecznie, ale na twarzy jej malował się frasunek. - Chodźcież bliżej - rzekła wprowadzając go do środka. - Dziwnie się wybrał dzień powrotu waszego... Wiecież, myśmy tu was już za zginionego mieli. Chodziły wieści różne. Zapewniano nas, że nieszczęście was spotkało... Lena nauczyciela swego opłakała... Wszak ci to pięć lat! Otyły Balcer, który od gorąca, paradnego stroju i zmęczenia cały był, jakby z łaźni wyszedł, czerwony i mokry, szedł także witać Grzesia, nie tak zdziwiony i poruszony jak inni. Student tymczasem ze wszech sił swych starał się okazać bardzo wesołym. Śmiał się głośno umyślnie, żartować poczynał i udawał takiego lekkoducha włóczęgę, jakim nigdy nie był. Ponieważ towarzystwo weselne po większej części się z Niemców składało, Grześ musiał ich języka używać, lecz tak nim władał teraz, że mu wierzyć nie chciano, gdy się Polakiem opowiadał. - Co dziwnego - wołał do Niemców otaczających - byłbym niezdarą, gdybym pięć lat po Niemczech się włócząc, ich mowy sobie nie przyswoił. Bez przymówki do was, mości panowie, co tu w Krakowie po lat dwadzieścia siedzicie, a polskiego języka mało znacie... Nierychło po tych pierwszych szarmyclach, ze drzwi Balcerowa podprowadziła Grzesia do pani młodej, aby się też z nią bliżej przywitał i z Fraczkiem zapoznał. Lena go oczyma od dawna ścigała, a gdy podszedł, wyciągnęła rękę do niego, do męża się odzywając: - To mój nauczyciel, o którym wam rozpowiadałam, patrzcie, abyście sobie przyjaciółmi byli dobrymi. Fraczek też, chłop serdeczny, wstał Grzesia uściskać bez zazdrości najmniejszej, z uśmiechem poczciwym i wyraził to z prosta, jak się cieszy, iż na wesele Pan Bóg mu dał gościa tak miłego jego żonie. - Bóg widzi - odezwał się Grześ, ciągle wesołość udając - że czyste losu zrządzenie mnie tu przyniosło, cudem prawie. Wszakże w ulicę wchodząc, o weselu wcale nie wiedziałem, a Dryszek, którego wczoraj spotkałem na drodze, chociem go o państwa Balcerów pytał, nic mi o tym nie wspomniał. Balcerowa posadziła zaraz Grzesia pomiędzy młodzieżą, nie opodal, dobre dając mu miejsce, z którego się pani młodej mógł przypatrywać. Siedziała smutna, ale to wiadoma rzecz, iż mężatka młoda na weselu swym zbytniej radości okazywać nie powinna. Nie uderzało więc to nikogo. Fraczek za to, jakby go na sto koni wsadził, śmiał się, żartował, nalewał, a trefnisiom, co się do nich zbliżali, pieniądze garścią sypał do nastawionych kołpaczków. Towarzystwo składało się przeważnie z mieszczan, kupców i Niemców, chociaż duchownych i klechów także się w nim kilku znajdowało. Ci, dowiedziawszy się, kto był Strzemieńczyk, i przypomniawszy, co tu o nim rozpowiadano, zaraz do niego przylgnęli. A że wina i miodu w bród było i w głowach wesołe myśli krążyły, ku końcowi uczty przypomniano sobie śpiew Grzesia i głos jego. Nuż go tedy prosić i oblegać o piosenkę