ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Zgwałcone biją. Ogień rośnie, łączy się, pożar, łuna. Wyganiają w stronę jaru. Pędzą. W stadzie. Krowy, woły, ludzie, świnie. Nogi się potykają, bydło gniecie, przerażone, oszalałe. Biją baty z surowca. Jęk. Idą. Wyboiny. Kamienie. Błoto. Ból. Pragnienie. Rozpacz. Obłęd. Inne kupy. Na widnokręgu niskie, czarne kłęby dymu. I tu, i tam, i ówdzie, naokoło, wszędzie. Inne stada, wszystkie gnają w kupę. Nad rzekę. Płytki bród. Dno kleiste, żółte, nogi grzęzną w namule. Woda chlupocze. Bydło ryczy. Idą długim wężem, przodek na tamtym brzegu, ogon wstępuje w wodę. Odwracają głowy, patrzą za swojszczyzną. Żegnają. Nie wolno patrzyć, surowiec świszczę. Chąsa hula na wschodzie - tak bajał człek pewien Wszeborowi. Dojnica pełna była krwi. Stary wyrwał ją z rąk Gniewochy, uniósł biegiem ku gromadzie. Gniewocha stała w przestrachu, w złości - tyleć krwi utoczyła z wieprzaka, teraz stary wyleje. Lipa rozłożyła szeroko konary, pczoły brzęczały w kwiatach. Stary przyniósł dojnicę pod drzewo, postawił, krew zachlupotała, prysnęła. Kobiety wrzasnęły, mężczyźni wyciągali szyje. Lelum, coc?... - Ludkowie, ludkowie - głos starego cieniał, w pisk przechodził - źle z wami, bieda, niedola. Już krowy krwią się doją, mór idzie. Dadźbog a Swarożyc wybiją was, wygubią. Ogniem spalą. Ksiądz Mieszka przywłoki przywiódł, wraże bogi, wam na zatracenie. Słysz: obrzymi na was idą a stolini. Ooo! - porwał dojnicę, chlustał ciemną strugą krwi pod nogi gromadzie - ooo! czarna krew... krowa krwią strzyka, ooo! Powiódł wzrokiem po drętwej ze strachu gromadzie. - Co stoicie? Poruszyli się, zamarli znów w bezruchu. Starzec zawył: - Gałęzie rwać! Wieńce wić! Na trzem, na trzem! Lado! Trzemik w Pułtusku był niewielczutki, z drzewa jeszcze za Dobrawy postawiony. Świątek przy tej cyrkwi zwał się Strzebosz, po kościelnemu Herman. Temuż białka pomarła, ale synów miał trzech, a czwartego z nałożnicy. Rosłe chłopy, wraz z trzema tarczownikami do ochrony trzemu przydani. Przylecieli do ojca, gdy - bosy •- gnój pod chatę przyrzucał. Ozwarli się z wrzaskiem: - Ociec! na trzem idą. - Kto? - A kto? Kmiecie. - Jaszo! - wykrzyknął światek. Stał bezradny, ugnojony, chudy bardzo, z siwiejącym włosiem na brzuchu i piersi. Zszarzał, blade wargi szeptały: “Jezu Kryste! Swarożycu! Dadźboże! Odpędźcie złe. Tfu". - Do trzemu, ociec. - Do trzemu, do trzemu - dał się prowadzić niemocny, trzęsący się. Schronili się w prostokątnej szopie kościoła, świątek rozejrzał się bezradnie. Ściany z mocnych bali na zrąb mocowane. W głębi ołtarz, nad ołtarzem krzyż z figurą Jezu Krysta - dar Dobrawy - wraży znak, nynie śmierć niosący. Świece z wosku, wyżej zioła święcone na święty Jan, z góry piękny szczyt złotem nabijany z napisem; już zapomniał, jak się napis czyta, ale wiedział. Synkowie zaworę u drzwi założyli, drągiem podparli, topory w garść i do okien: czekają. A tam już hyr, wrzask, łomot. Umajona gałęziami wali kupa. Przodem stary, w wielkim wieńcu na głowie, z rózgą w ręce. Otoczyli, łamią drzwi, toporami biją, kłodą, kamieniami. Dżwirze mocne, ani rusz. Rozeźlił się stary, kazał chrustu nanosić, słomy, obłożyć trzem. - Uczcim Dadźboga, iże ogień dał, a spalim trzem Kyryi Krysti! - W trzemie strach, księżyce spoglądają na siebie, potnieją pod szłomami. Tarczowniki złe, klną, warują przy drzwiach. Strzebosz padł przed ołtarzem, a powtarza prędko mocne zaklęcie: - Kyrie elejson, Kryste elejson, Kyrie elejson, Kryste elejson... - Dokoła wrzask, nagła cisza, dym, płomień. Tarczowniki odwalają drzwi, księżyce łapią ojca pod pachy, wloką na dwór. Wszystkich ośmiu zarąbali przy drzwiach toporami, wrzucili z powrotem w trzem, drzwi zawalili. Świątynia płonęła wielkim ogniem na cześć boga Dadźboga. Tak Bolkowi opowiadał Wszebor. Książęcy chłop Żuk, niski, czarny, krępy, siedział na przyzbie, z upodobaniem patrzył na Krasulę. Walna białka, śmigła, gorąca, robotna. Trzeci tydzień, jak wziął ją u Sulka za krowę i byczka. Wesele trwało trzy dni i trzy noce, wypili pięć cebrów piwa, beczułkę miodu. Mięsa, sera, śmietany nigdy w Skotnikach nie zbraknie, wiadomo. Obżarli się za całe lato. Księży komornik był: i sława, i cześć. Kołacz upiekli kiej ceber. Nocki bywały mało śpiące, zmęczyła go Krasula. Tęga baba. Żuk rad był z białki. Patrzył teraz, jak zakasawszy kieckę, równo, mocno dziobała motyką w grzędę. Skoro wieczór poszli na posłanie. Posnęli twardym, spoconym snem. Księżyc był już wysoki i zimny, gdy Krasulę obudził gwałt. Podniosła się, ręką oparta o słomę, słuchała. Podle Żuk - rozwalony, goły - chrapał mocno. We wsi pisk bab, gdakanie, zamęt; długi krzyk mężczyzny; łomot biegnących kroków. Żuk chrapie. Krasuła chwyta go za odchylone ramię, szarpie. - Słysz! - przewrócił się na bok, śpi zmordowany, chrapanie ustało. - Żuk! Słysz! Chąsa! - Mężczyzna poderwał się, pięści w kudły, słucha. - Lelum! - Co? - zapytuje Krasula. - Lelum! Chąsa, abo jak? - drży na całym ciele, Krasula objęła go, odepchnął. Słuchają, czekają. Łomot tuż... Drzwi się otwarły nagle, pchnięte mocno oderwały się, padły na środek izby. W jaśniejsze wycięcie zwalił się człek z wyciągniętymi rękoma, padł z rozpędu, charknął, poderwał się, maca w ciemności, szuka. Żuk skurczył się ze strachu. Krasula przytuliła się do nagich pleców męża - zimnych, wilgotnych. Bugaj wciąż maca wokół, blisko legowiska, słyszą- sapie w złości, podnieceniu. Doszedł, Żuk go za gardło, Bugaj na niego, przewracają się, dyszą. Krasula przywarła do ściany, jakby w nią wbić się chciała, wcisnąć - potrącają ją boleśnie, szamocą się, sapią, zgrzytają zębami. Bugaj przywalił Żuka, sięgnął do boku, stuknął raz - drugi raz: stuk był głuchy, tępy, sucho trzasło. Krasula czuje: na twarz, ramiona, piersi, chlusnęły ciepłe bryzgi. Wrzasnęła, Żuk leży nieruchomo, skręcony, ramiona się mu odchyliły. Bugaj się podniósł, wyciągnął dłonie, złapał białkę za boki. Poczuł goliznę, jakby nim szarpnęło - zwalił babę tuż podle Żuka, nawet nie zepchnął trupa. Krasula już nie wrzeszczy, ściska ją w dołku, w gardle, tchu jej brak, tchu brak... Tarczowniki urządzili sobie nocną uciechę w Skotnikach. Każdy woj wiedział, jak to było ze Szreniawitami - pięciu ich służyło u Mieszki, jak palców: ojciec z synami