Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Ziemia - widać - jest dla niego żywiołem nienawistnym, dla którego nie jest stworzonym, więc na jej widok wydaje z siebie złe, warkotliwe głosy, aby ją przerazić i zmusić do zapadnięcia się w głąb. Głosy te budziły go wczesnym rankiem, ptaki bowiem budzą się o świcie, a samoloty mają obyczaje ptaków, ale budziły go bardzo często wśród nocy, jak gdyby miały zarówno obyczaje sów widzących w ciemności. Czasem zdawało się, że mroczne niebo wali się z nagłym hukiem na domek śpiących ludzi albo że jedna z gwiazd pana Raczka pada z nieba ze straszliwym trzaskiem i warczeniem. Ignaś budził się w zalęku, lecz zanim zdołał oprzytomnieć, głosy odlatywały na wielkich, szerokich skrzydłach, jak gdyby grzmot potoczył się po skłonie nieba. Po wielu dniach przywykł jednak do tych rozgłośnych lotów jak młynarz do huku młyna. Każdego zaś ranka, zanim wyszedł do szkoły, patrzył przez okno lustrując lotnisko i badał ciekawie, które samoloty odbędą dzisiaj swoją pracę. Następnym spojrzeniem badał kierunek wiatru, co można było odczytać z położenia długiego, płóciennego worka bez dna, zawieszonego na "hangarze gościnnym". Biało-czerwony wąż, wiatrem napełniony, nadymał się i wyprężał kierując ogon w stronę wiatru. Na środku lotniska trzepotała flaga startowa, wędrowne stworzenie, co na jednej nóżce wędruje po całym lotnisku, a gdzie ją wetkną w ziemię, stamtąd wielki ptak rozpędza się do lotu. Tak się już zżył z tą uskrzydloną okolicą, że zaczął radować się jej radościami i martwić jej zmartwieniami. Dzień jasny, błękitny i pogodny cieszył go tak, jak cieszy zapewne tych ruchliwych ludzi w żołnierskich mundurach, co odsuwają olbrzymie drzwi hangarów i wytaczają samoloty ostrożnie i z największą uwagą. Coraz mniej jednak było dni pogodnych, a coraz więcej szarych, spopielałych, ołowiano-chmurnych. Ignaś patrzył z troską na niskie niebo, wzdęte jak morze, po którym wiatr hula i miętosi je, i tłamsi. Czuł, że nie ma dzisiaj radości na lotnisku i że wiele na nim musi być troski. Białoczerwoną flagą targa wicher tak, że jej strzelisty łopot słychać daleko, a wąż, nadęty wiatrem, rzuca się i kręci w udręczonym niepokoju. Stąd dobrze nie widać, lecz Ignaś jest pewny, że żołnierze spoglądają ku niebu chmurnym spojrzeniem. Ciężkie będą dzisiaj loty i ciężka będzie walka z jesiennym, nieustępliwym wichrem. Znowu patrzył pilnie, które samoloty dzisiaj polecą, jeśli w ogóle polecą. Każdy dzień czegoś go uczył i coś mu opowiadał. Posiadł już całą niemal wiedzę Michałka, brak mu było jedynie "osobistych stosunków" z tymi cudownymi, skrzydlatymi ludźmi, co się roili na lotnisku w szarych odzieniach, zatłuszczonych oliwą i smarami; ruchliwi, prędcy, baczni i niestrudzeni dokonywali jakiejś ciężkiej pracy, której nie mógł jeszcze pojąć, gdyż nie widział ich z bliska. Czasem ich kilku obsiadło samolot, co zadyszany powrócił spod nieba, i przez długie godziny nie odchodzili od jego cielska; zapewne czyszczono każdą jego śrubkę i każdy z niego ocierano pyłek, zanim go wprowadzą do hangaru. Czynią to zapewne z miłością, bo czynią wszystko bardzo troskliwie i starannie. Czasem któryś z nich zakrzyknie wesoło albo radośnie się rozśmieje, więc im ta praca sprawia zapewne przyjemność. Ignaś wie już o tym, że człowiek pracujący w milczeniu, kiedy praca nie wymaga milczącego skupienia, pracuje niechętnie. Stolarz w ich domku, rzemieślnik wyborny, raduje swoją pracę śpiewaniem. Zapewne lżej jest pracować, kiedy się pracuje radośnie. Ci tam, przy samolotach, oliwą popstrzone kocmołuchy, są młodzi, zdrowi i śmieją się głośno. Michałek z wielkim uznaniem mówi o nich, że to wyborne chłopy. Właśnie kilku pośród okrzyków wtacza zmęczonego smoka do hangaru. Jeden, smukły jak sosna, stoi z boku i kieruje głosem; dwóch popycha ciężkie cielsko, a dwóch uniosło smoczy ogon, aby nie zawadził o próg hangaru. Klatka jest prawie pełna, bo już w niej cztery stoją samoloty, więc ten piąty wtaczają ostrożnie. Nagle ten wysmukły, splamiony jak kozak, co się kąpał w dziegciu, woła rozgłośnie: - Kitę na lewo! Wtedy owi dwaj, wydelegowani w stronę ogona, pokrzykując zwracają ogon ptaka na lewo. - Stop! - krzyczy zwycięsko wysmukły. "Aha! - myśli Ignaś