ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Wiedział, że nie powinien podsłuchiwać, jednak tak go poruszyło to, co mówili, że nie odszedł. Zasady zasadami, ale chłopiec musiałby być z kamienia, gdyby wycofał się w takim momencie. Słuchał więc dalej. - A... a to dopiero... no wiesz... -jąkał'się Łukasz. - 128 W tej sytuacji... chyba nie bierzesz pod uwagę, że moglibyśmy... - Czego nie biorę pod uwagę? - głos Elżbiety nagle się zmienił. Brzmiały w nim jakieś wrogie nuty. - Elżbieta, bądź rozsądna. To nawet z punktu widzenia Grzegorza byłoby niepożądane. - O czym ty mówisz?! - głos Elżbiety był już zdecydowanie wrogi. - Co byłoby niepożądane?! - Gdyby... no, gdyby miał być na drugim planie. Bo chyba rozumiesz, że zawsze nasz prawdziwy syn... byłby uprzywilejowany. Trzeba będzie, chociaż to niełatwe, anulować te tam papiery... Cofnąć wszystko... rozumiesz, może jakiś adwokat... Pani Marewiczowa miała już mord w oczach. - Nie, nie rozumiem! Dlaczego?! To od nas zależy, czy będziemy ich traktować jednakowo, czy nie! Co ty sobie wyobrażasz? Czy w ogóle nie lubisz Grzesia?! Jak możesz tak... - Nie denerwuj się, bo ci zaszkodzi - przestraszył się Łukasz - pomyślałem, że w tej sytuacji nie zechcesz jednak zatrzymać chłopca? - To źle pomyślałeś, do cholery! - A wzięłaś pod uwagę wpływ, jaki ten chłopiec, wychowany w końcu byle jak, będzie miał na Wicusia?! - Na jakiego znowu Wicusia?! - Chyba nazwiemy go po moim ojcu? - Wiesz co? Po moim trupie - wściekła się Elżbieta. - Jeszcze nie wiem w ogóle, czy jestem w ciąży, a ty snujesz takie plany! Grzesia nikomu nie oddam! On nas kocha! - A ty jego? - Nieważne. Daj mi spokój, idę spać! 129 Pani Elżbieta, zmęczona i zdenerwowana, poszła do sypialni i o mało nie wpadła na Grzegorza, który w ostatniej chwili zdążył zamknąć za sobą drzwi swojego pokoju. Chłopiec był... Nie, właściwie nie wiedział, czy był zmartwiony, zrozpaczony, zły, obrażony, nieszczęśliwy... Wszystkie te uczucia ogarnęły go jednocześnie. Ale również, co go samego w pierwszej chwili zdumiało - odczuwał pewną ulgę, a nawet radość. Musiał dobrze się zastanowić, żeby zrozumieć, skąd to się wzięło. Ale w końcu rozsupłał wszystko. "Przecież ja nie kocham tych Marewiczów, a Łukasza nawet nie lubię - przyznał - i wcale nie chcę, wcale nie chcę tu zostać! Cały czas starałem się ich pokochać, nie przyznawałem się sam przed sobą, że mi tu źle, wiedziałem, że takiej drugiej szansy nie będę miał, i wiele jeszcze lat spędzę w domu dziecka, jeśli teraz zrezygnują. Ale trudno. Nie chcę być ich synem, szczególnie teraz, kiedy wiem, co o mnie myśli ten cały Marewicz. Bo dziecko by mi nie przeszkadzało, wcale. Ale tak... Nie, nie zostanę tu ani chwili dłużej, od razu jutro wracam do domu! Nie potrzebuję! Ta Elżbieta... Tak mnie broniła, ale tylko chyba z obowiązku, bo kiedy Łukasz zapytał, czy mnie kocha, odpowiedziała, że to nieważne! Jak to nieważne?! Tylko to jest ważne!" I przemyślawszy całą sprawę, Grzegorz, zawiedziony, chociaż mniej nieszczęśliwy, niż można by się spodziewać, zaczął zasypiać. Nagle jednak drgnął i oprzytomniał. "Ojej, a Prezydent? A szkoła? A babcia Wisia? Jaka szkoda!" - pomyślał i potem już długo nie mógł zasnąć... Nic dziwnego, znowu czekała go zmiana. Nawet nie wiedział, jaka ogromna. 130 ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Alek też nie mógł spać. Pomysł, że nie jest synem swoich rodziców, zalągł mu się na dobre w głowie i zatruwał każdą chwilę życia. Myślał o tym w dzień, wieczorami i w nocy. Nie mógł się uczyć, nie mógł czytać, co tam, z filmu o Batmanie nie zrozumiał nawet połowy. Nie smakowały mu świetne obiadki, nie zjadł nawet zawijanych zrazów z kaszą gryczaną, i pani Danuta od razu po obiedzie zmierzyła mu z tego powodu temperaturę. Miał 36,6° i, niestety, musiał stwierdzić, że jest zdrowy. A choroba bardzo by mu się przydała, bo nie miał najmniejszej ochoty na naukę. Teraz, kiedy mama zgasiła już światło, leżał spocony pod kołdrą i wszystko sobie układał w głowie. "No tak. Ta Ingrid przyjechała promem do Polski, a potem samochodem do Warszawy. Postrzelona była ta moja mama, Bibusia opowiadała, że wie o tym od męża. Więc oddała dziecko powinowatym, czyli państwu Domerma-nom, czyli, jak ich dotychczas nazywałem, moim rodzicom. Powiedziała pewnie, że tylko na kilka dni, że chce pobyć nad morzem, a potem wraca do Warszawy i jedzie ze mną dalej, może do Paryża. No i nie wróciła, bo się, biedna, utopiła, a ja zostałem. Może mama... to znaczy pani Danuta... to znaczy... wszystko jedno, więc może nie mogła mieć dzieci, bo, jeśli nie Uczyć mnie, a ja odpadam, no więc jeśli nie liczyć, to nie miała nigdy żadnych dzieci. Może byli nawet zadowoleni, zameldowali mnie jako swoje, a wszyscy myśleli, że dziecko Ingrid zniknęło razem z nią. I nie przyznali się nikomu, że ja to ja, bo nie chcieli mnie oddać! To podłość, mój ojciec... to znaczy ten Gustaw, tak się martwił, a mama Ingrid o mało w tej Szwecji 131 nie zwariowała, a oni siedzieli cicho! Wstyd! Co za ludzie! A ja ich tak kochałem! Niech tylko wróci Gustaw, zaraz mu powiem, od razu dowie się prawdy!!!" Wszystko to było okropnie zagmatwane. Alek przewracał się z boku na bok, wstawał i kładł się i kiedy po raz piąty szedł do kuchni, żeby ukroić sobie następny kawałek jabłka, pani Danusia też wstała z łóżka. - Czemu się tłuczesz jak Marek po piekle? - zapytała. - Co się z tobą dzieje? - Nic ważnego - burknął chłopiec. - Ale przecież widzę. - Co widzisz? Nic mi nie jest... - A może masz jakieś zmartwienie - zatroszczyła się pani Domerman. - Możesz mi powiedzieć. - Nieważne. - Ważne, jeśli ci spać nie daje. No, Aleczku... przecież chyba możesz mieć zaufanie do własnej matki? I tu pani Danuta trafiła w tak czuły punkt, że chłopak nie wytrzymał. - Akurat zaufanie! - wrzasnął. - Akurat do własnej matki! Obłudnicy!!! Kłamcy!!! Jak wam nie wstyd!!! Mama Alka stała jak wryta z otwartymi ustami. Wydawało jej się, że syn nagle zwariował. Z sypialni wytoczył się zaspany tata