Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Twarz miała wymizerowaną, głowakiwała jejsię z bokuna bok, jak gdyby kobieta czemuś przeczyła. Mamrotała coś niezrozumiale pod nosem zapadniętymiustami o bladych wargach. Gdy przyszła nieco do siebie, powiedziała nam, że byłachora, bardzo chora. Nie pamiętam, co jejdolegało, alebyło tocoś poważnego, ponieważ któryś z sąsiadów wezwał doktora, a ten z kolei posłał po księdza. Ktoś powiadomił syna, który wyłożył pieniądze na trumnę i na pogrzeb. Jednakże Wszechmogącynie chciał jeszcze zabraćdosiebie tej umęczonej duszy. Staruszka poczuła się lepiej,a gdy tylko mogła utrzymać się na nogach, zabrała sięznowu do prania. Nie tylkonaszych rzeczy, lecz równieżkilku innych rodzin. - Nie mogłam leżeć spokojnie włóżku z powodu tegoprania - wyjaśniła praczka. - Nie pozwalało mi umrzeć. - Z Bożą pomocą dożyje pani stu dwudziestu lat - powiedziała matka w formie błogosławieństwa. -Broń Panie Boże! Co dobregomoże przynieść takiedługie życie? Coraz trudniejpracować . siły mnie opuszczają . nie chcę być dla nikogo ciężarem! - wymamrotałastaruszka,żegnając się i wznosząc oczy do nieba. Naszczęście w domu było trochę pieniędzy i matkaodliczyła należność. Miałem dziwne uczucie - monetyw zniszczonych od ciągłegoprania dłoniach starej kobiety 45. wydawały się równie zmęczone, czyste i pobożne jak onasama. Chuchnęła na pieniądze i zawiązała jew chusteczkędo nosa. Potem wyszła, obiecując,że wróci za kilka tygodni po nową porcję prania. Ale nigdy więcej już się nie pojawiła. Pranie, które namodniosła, było jej ostatnim wysiłkiem natej ziemi. Trzymała ją przy życiu niezłomna wola zwrócenia własności jejprawowitym właścicielom, dokończenia zadania, któregosię podjęła. I w końcuto ciało, które od dawnajuż było tylko popękaną skorupą i nie poddawało się wyłącznie dzięki wielkiej uczciwości i poczuciu obowiązku, dało za wygraną. Dusza uleciała do tych sfer, gdzie spotykają się wszystkieświętedusze,bez względu nato, jakie role odgrywały naziemi, bezwzględu na język, bez względu na wiarę. Niepotrafię wyobrazićsobie raju bez naszej praczki ani świata,w którym nie byłoby zadośćuczynienia za taki trud. Poważna dintojra Spory, o których rozsądzenie proszono mojego ojca, byłyzwykle dość błahe. Sumy,będące ichprzedmiotem,wahały się od dwudziestu do najwyżej pięćdziesięciu rubli. Słyszałem, że do niektórych rabinów zwracano się z "dużymi" sprawami, w którychchodziło o tysiące rubli, a każda ze stron była reprezentowana przez własnego mediatora. Zdarzało się to jednak bogatym rabinom, którzy mieszkaliniew naszej, lecz w północnej części Warszawy. Ale pewnej zimywniesiono poważną sprawęprzed oblicze mojego ojca. Podziś dzień nie mam pojęcia, dlaczegoci zamożni ludzie wybrali go na sędziego, ponieważ uchodził za człowieka naiwnego,oderwanego od życia. Matkasiedziała wkuchni i zamartwiała się. Obawiała się, że ojciecme zrozumie tych skomplikowanychspraw. Wczesnymrankiem ojciec zdjął z półki Choszen Miszpat i zagłębiłsięw lekturze - skoro niebył specjalistą w sprawach gospodarczych ihandlowych, chciał być przynajmniej au courantw dziedzinie prawa. Wkrótce zjawilisię przeciwnicyw spo1'ze wrazze swoimi mediatorami, również rabinami. Jednym z procesujących się był wysoki mężczyzna o czarnejrzadkiej brodzie i gniewnych, czarnych jak węgiel oczach. ""at nasobie długi futrzanypłaszcz, futrzany kapelusz 47. i błyszczące kalosze. W zębach trzymał cygaro w bursztynowej cygarniczce. Stwarzałwrażenieważnej persony, erudyty, przebiegłego człowieka. Gdy zdjął kalosze, zauważyłem złote litery na czerwonej wyściółce. Powiedziano mi,że to monogram. Przyprowadził ze sobą mediatora - rabinaz mlecznobiałą brodą, młodymi, roześmianymi oczami i zaokrąglonym wydatnym brzuchem, opiętym jedwabną kamizelką, na której dyndał srebrny łańcuch. Drugą stroną procesu był niedużysiwy człowieczek w lisiurze, pykający grube cygaro. Przyprowadził mediatoraz szeroką żółtą brodą, krogulczym nosem i okrągłymiptasimi oczkami. Gdy zdjął kapelusz, przez chwilęstał zgołągłową, po czymwłożyłjedwabną myckę w stylu tych, którenosili litwacy. W naszym domu jedynąi najważniejszą sprawą było studiowanie Tory, ale ci mężczyźni wnieśli ze sobą elementświeckości. Gapiłemsię na nich zadziwiony. Rabini-mediatorzy opowiadali sobienawzajem dowcipy i uśmiechalisię do siebie sztucznie. Matka podała herbatę z cytrynąi ciasteczka, które pozostały z szabatu, a rabin o pogodnymspojrzeniu powiedział do niej żartobliwie: - Możerebecinpotrafi sprawić, żeby nastało lato? Nie odwrócił oczu, jak to zawsze czynił mój ojciec, lecz patrzył prosto na nią. Matka spłonęłarumieńcem jak uczennica istraciła na moment kontenans. W końcu odzyskała panowanie nad sobą i odpowiedziała: - Skoro mamy zimę, to widocznie jest potrzebna. Po chwili rozpoczęła się właściwa rozprawa. Wgrę wchodziły tysiące rubli