Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Coś w tym jest, że Polacy są mistrzami groteski i parodii: Witkacy, Gombrowicz, Mrożek. Przymrużenie oka to nam się udaje. Gorzej, kiedy trzeba świat potraktować serio. Historia jest tragiczna, może dlatego warto uciec w sferę żartu, kiedy z nas, ludzi bądź co bądź doświadczonych, chcą zrobić balona. I tak wszystko zmierza do kabaretu. U Niemców straszliwe wzdęcie duszy ideą wodzostwa prowadziło do schizofreniczności. Nic podobnego u naszych zamordystów, na szczęście. Nie ma krwi, gazu, trupów ani tęsknoty za tym. Trochę sińców najwyżej. Teoryjki niezbyt fanatyczne, pogwarki knajpiane, buzi-buzi, sto lat, kupa śmiechu. Nic serio. Na szczęście. Cudowny kraj. (Wszystkie te diagnozy zostały poddane poważnej rewizji w jakiś czas później. Nagle wszystko stało się ogromnie serio. Ale zostawiam te wylewy sarkazmu tak, jak zapisałem. Dokument chwili. Nie tylko pojedynczy człowiek podatny jest na zmianę humoru także cały naród może w pewnych okolicznościach ujawnić nie znany dotąd charakter.) Zapisuję nie to, co zamierzałem. Co innego wypełnia mnie teraz niż wtedy, kiedy zaczynałem te notatki. Wszystko zobojętniało. Chociaż robię dla tych ludzi to, do czego się zobowiązałem, ale przestało to być dla mnie takie ważne. Nie ma krzywd, wojen, wyzysku. Jest jutrzejsze spotkanie. Smażę kartofelki dla córki i myślę: przyjdź, Luteńko, zadzwoń, poczęstuję cię. Księżniczki, myślę sobie, mają prawo mieć kaprysy, mogłyby nagle odwiedzić poddanego i pocieszyć w strapieniu. Mój syn milczy, czeka na odpowiedź stamtąd, ale i ja milczę, pochłonięty tylko jednym obrazem. Jej usta. Jutro, postanawiam sobie, jutro na pewno. Dostanę w pysk. Nie szkodzi, warto, w pysk, dobrze, ale najpierw posmakuję soczystości jej warg. (Lubi mnie. Lubi dotyk mojej dłoni.) Zadzwoniłem do mieszkania Jemirycza. Jego sublokator, ksiądz koptyjski (nie miałem pojęcia, że są u nas Koptowie, ale owszem są, i to nawet w Warszawie), więc ten ksiądz, który zresztą wyjeżdża wkrótce za granicę, powiedział, że jutro operacja i że do mnie zadzwoni. Potem dowiedziałem się, że pani Ester Bielawska jest wciąż za granicą też dobrze się składa, nikt mi już nie przeszkodzi w odosobnieniu. Tak myślałem, kiedy zadzwonił telefon, moja córka, Krysia, podniosła słuchawkę, mruknęła w tej chwili i powiedziała złym głosem: Do ciebie, jakaś baba. Musiałem zblednąć, bo zakłuło mnie w sercu. Ale to nie był jej głos, nie ten zniewalający śpiew, chociaż także głosik dźwięczny, to była Tońka, zresztą świetna dziewczyna. Jurasku, ja tęsknię zaczęła. Ja też odpowiedziałem z przyzwyczajenia. Czy coś z tego wynika? Możemy się spotkać. Gdzie? Krysia czegoś się domyśliła i krzyknęła, prawie histerycznie: Nie życzę sobie tu żadnych bab! Objawiała coraz więcej zazdrości o mnie, i to w imieniu matki, która żyła na Zachodzie ze specjalistą od konserwacji zabytków (o ile wiem). Co to za wrzaski? spytała Tońka. Masz jakąś dupę? Dziś słyszałem to słowo w ustach Ludki, ale padło ono jakby w Cudzysłowie, niewinnie i z konieczności, podczas gdy wypowiedziane przez Tońkę zabrzmiało zmysłowo i obscenicznie. Moja córka wyjaśniłem. Trochę hałaśliwa, ale bardzo się kochamy uzupełniłem. Jurasku usłyszałem chcesz czy nie? Nagle zrozumiałem, że tak, chcę tego. Wszystko, co ostatnio przeżywałem, wszystkie te pragnienia, od których mąciło mi się we łbie, domagały się ujścia. Księżniczko, księżniczko moja pomyślałem błagalnie i powiedziałem: Więc jak? 64 Jak zwykle informowała szybko Tońka. Mam klucz. Do rana, wyobrażasz sobie? Aparatczyk pojechał do Szczecina na konferencję. Przynieś butelkę wina. Zrobione. Odłożyłem słuchawkę. Nie miałem uczucia, że popełniam zdradę, że sprzeniewierzam się sobie. Przeciwnie, myślałem, będę bliżej niej, dotrę do niej poprzez tamto ciało. Będzie tylko ona, obiecywałem sobie. Tato, odchodzisz? spytała Krysia. Tak, na pijatykę. Ja jestem uczciwy Słowianin czarowałem moją córkę nie tak jak ty, mnie się należy czasem trochę gorzały. Ona: Nie życzę sobie żadnych bab w domu. Ani ja powiedziałem. Wyrzuciłem z kieszeni karteczkę z niepotrzebną już notatką (kochać się w młodym, przystojnym...), owinąłem butelkę egri w Trybunę Ludu. Załamały się dwa tytuły: jeden o amerykańskich piratach powietrznych, drugi o jedności naszego narodu. Nic mnie to nie obchodziło, nic. Będę cię miał, myślałem, urzeczywistni się nocna zjawa. W dzień jesteś niedostępna, wyniosła, miażdżysz mnie. Za to w nocy... Wyłaniasz się z mroku, wślizgujesz się w moje ramiona, opuszczasz powieki. Ale zaraz wymykasz się, zostaję sam na boisku, sam na sam z piłką, która zawisła w powietrzu i nie chce opaść. Tońka rzuciła mi się na szyję. Masz wino? Świetnie, zajmij się tym, ja wytrę szklaneczki. Popatrz, co przyniosłam, kabanosy, zupełnie jak przedwojenne, mama przysłała w paczce (mama teraz mieszka w Sędziszowie), pycha, co? Jurasku, za co pijemy? Za to, że tu jesteśmy... Nie byłem do końca przekonany, że nie popełniam zdrady, więc chciałem swoją rozterkę jak najszybciej utopić. Tońka spoglądała z pewnym niepokojem, jak wychylam całą szklankę do dna. Jurasku, będziesz do niczego. Przypomniałem jej, że nigdy nic mi nie przeszkadza. Objąłem ją i przytuliłem do siebie. Pachniała znajomo, używały tych samych perfum, to upraszczało sprawę. Zacząłem ją rozbierać, miała gorące ciało, wodziłem po nim dłońmi przymykając oczy, a Tońka powtarzała szybko: Śpieszy ci się, co? Widzę, że ci się śpieszy. Stęsknił się mój Jurasek, poczekaj, poczekaj owiewała mnie gorącym, miłym oddechem mamy czas do rana... Było to w kawalerce Jagi, przyjaciółki Tońki, znałem to mieszkanie, korzystaliśmy z niego, kiedy Jaga wyjeżdżała na urlop. Tońka często wykpiwała gust Jagi, jej zamiłowanie do bibelotów, afiszów z Beatlesami i różnych okropności. Skorzystałem z tego, żeby powiedzieć: Zgaśmy światło, nie mogę patrzyć na te straszydła. Tońka zdziwiła się, ale nie zaprotestowała. Jak chcesz. Zeskoczyła z tapczanu, zakołysała nagimi pośladkami i wyłączyła światło. Zapadła ciemność, rozświetlona tylko pomarańczowym migotaniem neonu ulicznego. Wyciągnąłem przed siebie ręce. Idziesz ku mnie, dziewczyno, już jesteś w moich ramionach, już się do mnie tulisz, gorąca, dysząca, powolna, oddana, moja, zupełnie moja. Całuję cię i pieszczę, twojej to skóry dotykam, twoje wargi wysysam i twojego oddechu słucham. Nie ma tu innej, jesteś ty. Dopadłem cię nieświadomą, niewiedzącą. Znam już smak twoich warg: są miękkie i uległe, jest w nich ciepło i słodycz pragnienia. Znam już twoje biodra są zachłanne, uparte i tężeją w rozkoszy. Teraz jesteś prawdziwa, teraz, kiedy mnie tak pragniesz, kiedy mnie tak ściskasz udami, kiedy z ust twoich dobywa się przeciągły jęk, pełen męki i triumfu. Kocham cię, Księżniczko. Kocham szepnąłem