ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

v. tańczyli, Vernon umilał sobie czas, wycierając kałuże serwetkami. - F.v., trza nam było wybrać się na tańce już lata temu - rzekła Rosie w czasie którejś przerwy. Patrzyła na niego coraz życzliwiej. Mruknięcie "Chcesz pójść?", które wydobył z siebie rano, stało się początkiem jej wyzwolenia. - Pewno, że trza było - potwierdził. - Chcesz pójść w przyszłym tygodniu? - Och, chyba tak - odparła, wachlując się serwetką. Zwrot "chyba tak" stanowił element gry na zwłokę, której nauczyła się od Aurory. - Urządzają tu potańcówki co tydzień - informował F.v. - W każdy piątek - uściślił, na wypadek gdyby Rosie miała jakieś wątpliwości. - Fajnie - rzuciła wymijająco i rozejrzała się po sali, żeby jak najdłużej przeciągać grę. Ubodła ją natarczywość F.v., a poza tym nie lubiła podejmować zobowiązań na tydzień z góry. - Zawsze gra ten sam zespół - nastawał F.v. - Pan Vernon też by sobie zatańczył - Rosie spróbowała zwekslować rozmowę na boczny tor. - Religia mi zabrania - wyjaśnił Vernon. - Kościół Chrystusa. W tej wierze mnie wychowano. A więc znikąd ratunku, pomyślała Rosie. Vernon czekał tylko, żeby wieczór wreszcie się skończył, tymczasem ciemne, płonące gorączkowo francuskie oczy F.v. wciąż pytały, czy w przyszłym tygodniu dojdzie do randki. - No, może jak Mały Buster nie zostanie porwany albo świat się nie zawali - zaczeła Rosie i urwała. Ale F.v. to wystarczyło. Zawsze wystarczało mu byle co. Ważne, że stanowczo nie odmówiła. Rozparł się na krześle i popijał piwo, Vernon zaś chrupał precelki. Vernon nadal miał wrażenie, jakby dryfował do tyłu. Stary Schweppes, fanatyk baseballu powiedziałby, że los rzucił Vernona na zakręt - zakręt, gdzie stała Aurora. Vernonowi zdawało się jednak, że jego droga życiowa nagle się rozwidliła; tak nagle, że nie zdążył obrać kierunku. Dawną, prostą drogę zostawił za sobą, uczyniwszy to impulsywnie i może na zawsze, po czym, nie dziwiąc się specjalnie, znalazł się na bezdrożu. Nie spodziewał się powrotu na prostą, pot i hałas baru "U Korrala" były dlań częścią bezdroża. Patrzył i jadł precelki w łagodnym otępieniu, nie myśląc o niczym. Żadne z nich trojga nie przypuszczało, że na parking otaczający bar wjeżdża właśnie jasnoniebieska furgonetka. Przybywał żądny zemsty Royce Dunlup. Nie wysiadł jednak z samochodu. Po drodze doszedł do wniosku, że kilka piw rozjaśni mu umysł, stanął tedy przed czynnym całą dobę sklepem spożywczym i kupił dwa kartony "Perły", razem dwanaście puszek. Przy zakupie bardzo się zirytował, ponieważ wszystkie osoby obecne w sklepie śmiały się, widząc go w jednym bucie. Skłonny już był wysnuć wniosek, że on, Royce, jest pierwszym człowiekiem na świecie, któremu pies przyjaciółki ukradł but. Kasjer, pryszczaty gołowąs ledwie odrosły od ziemi, pozwolił sobie nawet na dowcip. - Co to, szefie? - spytał. - Zapomniał pan włożyć drugi but czy zdjąć pierwszy? Royce wziął swoje dwa kartony i pokuśtykał do furgonetki, żegnany drwiącymi okrzykami kilku gapiów. Incydent ów dał mu wiele do myślenia. Ludzie ani chybi uważali go za przygłupa, mającego fioła na punkcie chodzenia z jedną nogą bosą. Jeśli wejdzie kulejąc, bez buta, do takiej speluny jak bar "U Korrala", przywita go niewątpliwie gromki śmiech; a wówczas siłą rzeczy jego pozycja zostanie podważona. Jak znał Rosie, natychmiast wylądowałby za jej sprawą w domu wariatów, gdyby pokazał się w dyskotece w jednym bucie. Był to twardy orzech do zgryzienia, mitrężył więc Royce.a w furgonetce, toteż Royce swoim zwyczajem szybko opróżniał puszkę za puszką. Przyszło mu do głowy, że jeśli zdobędzie się na cierpliwość, to z baru wytoczy się jakiś pijak i uśnie gdzieś na parkingu; wtedy skompletowanie obuwia będzie dziecinnie łatwe. Ryzyko polegało tylko na tym, że Rosie i jej towarzysze mogli opuścić bar wcześniej niż jakiś pijak... Powaga sytuacji spotęgowana przez brak buta natchnęła Royce.a mocnym postanowieniem: zaraz po powrocie do domu, bez względu na uczucia Shirley, skręci kark Barstowowi. Opróżniał drugi karton jeszcze prędzej niż pierwszy, albowiem pijąc umacniał w sobie ducha bojowego. Bar "U Korrala" był tanią tancbudą z prefabrykatów, drzwi doń stały otworem, Royce słyszał przeto wyraźnie dźwięki muzyki. Wrzał na myśl, że jego własna żona po dwudziestosiedmioletnim pożyciu tańczy tam z tym lumpem