ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Idźmy dalej. Był pan członkiem stowarzyszenia jeszcze za czasów dawnej organizacji i zdradził się pan przed jednym z członków stowarzyszenia. - Nie zdradziłem się, a po prostu powiedziałem. - Zgoda. Byłoby śmiesznym "zdradzić się". Tu nie chodzi o spowiedź. Pan po prostu powiedział. Doskonale. - Wcale nie doskonale, gdyż pan zanadto nudzi. Nie mam obowiązku spowiadać się przed panem, a myśli moich nie może pan zrozumieć. Chcę odebrać sobie życie dlatego, że taka myśl przyszła mi do głowy. Nie chcę strachu śmierci, gdyż... Co panu zresztą do tego. O co panu chodzi? Chce pan herbaty ? Zimna. Przyniosę inną szklankę. Wierchowieński istotnie chwycił imbryk i szukał jakiegoś pustego naczynia. Kiriłłow podszedł do szafy i przyniósł czystą szklankę. - Przed chwilą jadłem śniadanie u Karmazinowa - tłumaczył się gość - potem słuchałem, jak giędził, aż się spociłem. Potem biegiem tutaj - i znów się spociłem. Śmiertelnie chce mi się pić. - Niech pan pije. Zimna orzeźwia. Kiriłłow usiadł na krześle i patrzył w róg pokoju. Sam wszczął dalsze rozmowę: - \'-/ żonie stowarzyszenia powstała myśl, że mogę się przydElc jeżeli odbiorę sobie życie, i że gdy wy tu nabroicie, a zaczną szukać winnych, ja się zastrzelę i pozostawię list, 372 w którym całą winę wezmę na siebie, tak, że was nie będą podejrzewali przez cały rok. - Przynajmniej przez kilka dni. Tu każdy dzień jest drogi. - Dobrze. Powiedziano mi, abym poczekał, jeżeli mogę. Zgodziłem się poczekać, aż stowarzyszenie wskaże mi termin, bo wszystko mi jedno. - Tak. Lecz pan zobowiązał się napisać list przedśmiertny razem ze mną. Pan obiecał też, po przyjeździe do Rosji, być na moje... na moje rozkazy, oczywiście tylko pod tym jednym względem. Pod każdym innym jest pan wolny - kończył Wierchowieński z wyjątkową uprzejmością. - Nie zobowiązałem się, a zgodziłem się, gdyż wszystko mi jedno. - Doskonale, doskonale, nie miałem zamiaru urazić pańskiej ambicji. - To nie ambicja. - Lecz niech pan nie zapomina, że otrzymał pan na drogę sto dwadzieścia talarów. To znaczy, że brał pan pieniądze. - Wcale nie!-oburzył się KiriHow.-Pieniądze-nie za to. Za to nie bierze się pieniędzy. - Czasem się bierze. - Pan kłamie. Oświadczyłem o tym listownie, a w Petersburgu wypłaciłem panu sto dwadzieścia talarów. Są odesłane, o ile pan nie zatrzymał u siebie. - Dobrze, dobrze, nie sprzeczam się, odesłałem. Chodzi o to, czy pan trwa w postanowieniu, czy nie? - Trwam. Gdy pan przyjdzie i powie ťjuż czas", zrobię resztę. A co? Już prędko? - Niewiele dni już zostało. Niech pan jednak pamięta: list piszemy razem. W ostatnią noc. - Mogę nawet w dzień. Pan mówił, że trzeba wziąć na siebie proklamacje. - I coś jeszcze. - Nie wszystko wezmę na siebie. - Na przykład?-przestraszył się Wierchowieński. - Nie wezmę tego, czego nie zechcę. Nie mam zamiaru dłużej o tym mówić. Wierchowieński opanował się i zmienił temat. - Chciałbym pomówić o innych rzeczach. Już o tamtym 373 nie będę. Czy pan przyjdzie dziś wieczorem do Wirgińskiego? Dziś jego imieniny. Pod tym pozorem zbiorą się wszyscy. - Nie chcę. - Niech pan tam będzie. Proszę pana. Tak trzeba. Trzeba zaimponować liczbą i wyglądem. Pan ma wygląd... krótko mówiąc, tragiczny. -Tak pan uważa?-zaśmiał się Kiriłłow.-Dobrze, przyjdę, lecz nie ze względu na wygląd. Kiedy? - O, jak najwcześniej. O pół do siódmej. Pan może wejść, usiąść i nie rozmawiać z nikim. Niech pan jednak nie zapomni wziąć ze sobą ołówka i kawałka papieru. - Po co? - Panu wszystko jedno, a dla mnie to bardzo ważne. Będzie pan siedział, nie rozmawiając z nikim, będzie pan słuchał i robił od czasu do czasu jakieś notatki. Wszystko jedno co. Może pan nawet coś tam rysować. - Co za głupstwa! Na co to? - Przecież panu wszystko jedno. Pan sam mówił. - Tak, ale po co? - A po to, że tamten członek stowarzyszenia, rewizor, ugrzązł w Moskwie. Ja zaś oświadczyłem tu niektórym, że zjawi się rewizor. Będą myśleli, że to pan. Ponieważ zaś pan jest tu już od trzech tygodni, więc zdziwią się jeszcze więcej. - To są sztuczki. Żadnego rewizora nie ma pan w Moskwie. - Zgoda, niech licho porwie rewizora! Co panu do tego i co to panu szkodzi? Przecież pan sam jest członkiem stowarzyszenia. - Niech pan im powie, że jestem rewizorem. Będę siedział i milczał, lecz nie chcę ani papieru, ani ołówka. - Ale dlaczego? - Nie chcę. Wierchowieński zirytował się, aż pozieleniał, lecz znów zapanował nad sobą, wstał i wziął kapelusz. - Czy tamten jest u pana?-zapytał półgłosem. - Tak. - To dobrze. Prędko go zabiorę. Niech pan będzie spokojny. - Nie niepokoję się wcale. On tylko nocuje