Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
– Ja chyba jestem chora – rzekła nagle i wstrz±snęła się od niespodziewanego dreszczu. Więc ojciec dostał now± robotę i wcale go to nie ucieszyło, miał jakby pretensję do tego pana, że może się tak oderwać od pięknych, starych sprzętów i zabrać do nowych. – Pańska fantazja – rzekł ojciec i gniewał się na Marię, że pewnie nie zrozumiała, o co chodzi. Poszedł sam i wrócił rozpromieniony. Na ¶wistku papieru nagryzmolili sobie razem z tym panem krzesło, stół, kredens i szafkę podręczn± – ale cóż to był za rysunek – to znów była pańska fantazja i dopiero on sam miał wykonać porz±dny projekt, technicznie, żeby to było zrozumiałe dla czeladnika. Maria siedziała przy oknie i szyła. Piękny żabot do czarnej sukni dla matki, żabot z koronki. Na oknie stały kwiaty, Maria odsunęła je trochę w bok. Teraz dopiero zobaczyli wszyscy w domu jej piękno¶ć, ogromny węzeł miedzianych włosów, upiętych nisko na karku, czarne, ogromne oczy, brwi cienkie i biało¶ć twarzy. Maria przypadała teraz często do ramion ojca, a on trzymał j± w objęciach, uderzał lekko palcami po barkach i mówił: – No, no, starucho, co tam? – Rozł±czali się zaraz, ojciec chwytał za hebel czy za piłę, Maria za igłę. Strach, jak wstydzili się tutaj wszyscy okazywania swych uczuć, słowo miło¶ci było zawsze słowem zdławionym. Maria kręciła się teraz często po domu ze ¶piewem na ustach. Narcyz i Olek, i Mietek hałasowali wieczorem na mieszkalnej stronie. Maria podeszła pod drzwi i bębni±c pię¶ciami za¶piewała: „Pan burmistrz i ławnicy ¶l± ostrzeżenie nam, by nie zapalać ¶wiecy i nie otwierać bram, i nie otwierać bram! Gdy przyjdzie pora ta, spać w domu każdy ma. Tak, spać, mieszczanie, spać mieszczanie, spać, ciiicho sza!” – To było naprawdę ostrzeżenie, ojciec idzie do was z pasem! – krzyknęła Maria. Ale drug± piosenkę ¶piewała sobie cichutko, pod nosem, w swym k±ciku przy oknie, ¶piewała łagodnie: „Jam pereł nie szukał ni złota, ni blasków, co ładnie tak l¶ni±. Mnie wiodła miło¶ci tęsknota i w tobie znalazłem j±”. Ręce jej opadały bezczynnie na kolana, głowa odchylała się na poręcz krzesła. Jednego dnia ten pan przyszedł niespodziewanie, do ojca, do warsztatu. Matka schowała się w popłochu w kuchni. Broni± i Janka zagl±dały przez szparę w uchylonych drzwiach. Janka szepnęła: – O, jaki on piękny! – Ten pan stał tyłem do drzwi, rozmawiał z ojcem i nagle odwrócił się. Janka pchnęła Bronkę – bęc! – drzwi otworzyły się i oto stały teraz obydwie zawstydzone. Janka, taka odważna, uciekła, ale Bronka stała jak wryta. – Czy to pana córeczka? Wcale niepodobna do... – Pan przerwał, podszedł do niej, schwycił za łokcie i podniósł wysoko. – Wygl±da jak bury kociak! – Ojcu podobało się to okre¶lenie. Bronia była cała ciemna, brunatna, oczy miała kr±głe i naprawdę bure. Skoro j± tylko postawiono na ziemi, uciekła. Na mieszkalnej stronie Maria szyła pilnie, powiedziały jej, że „ten pan przyszedł” – a ona szepnęła: – Tak? – Ręce jej zadrżały, raptem krzyknęła: – Dlaczego tak gapicie się na mnie, co? Ach, mój Boże!... – opanowała się zaraz. – No, więc co? Nie łaĽcie tam i nie przeszkadzajcie ojcu. Nikt nawet nie zauważył, że karty z wierszami przestały przychodzić, a chłopiec Marii nie odprowadza już jej do samej bramy. Czy dlatego Maria była taka smutna? Matka zapytała: – Co się stało z twoim chłopcem? – Wszyscy my¶leli, że Maria chyba się rozpłacze na wspomnienie kart i wierszy, ale Maria wzruszyła ramionami: – Nie przychodzi na próby, nie wiem... i co mnie to obchodzi? – Taak – matkę to obchodziło, przy tym coraz czę¶ciej nie mogła ruszyć się z kuchni i przej¶ć przez warsztat, bo w warsztacie siedział często „ten pan”. Miała też zły sen. – ¦niło mi się, żem Marii kładła wieniec na głowę. A że sen się tłumaczy odwrotnie, to znaczy, że będzie smutek. Ach, czyż matka nie otrzymywała znaków, czy nie mówiła ci±gle: „otrzymałam znak”? Czy się jej nie sprawdzały te znaki i te przestrogi? – Bronia widziała nieraz, jak matka rosła do sufitu, jak przemieniała się jej twarz nie do poznania. Była chora i matka pochyliła się nad łóżkiem, i dotknęła jej głowy i szyi dwoma palcami. Wtedy od razu było lżej, zasypiała. Matka zjawiała się z pieni±żkiem srebrnym w dłoni i kieliszkiem. – Wypij to, masz to... – Srebrny pieni±dz padł na gor±c± dłoń – to był już pieni±dz Broni. Matka teraz trzymała w palcach skórkę od chleba razowego. – Zjedz ta zaraz. – Obok, na talerzyku, leżało ogromne ciastko z kremem. Bronka łykała posłusznie skórkę chleba razowego. Ojciec się gniewał, że po rycynie stawia się chorej przed oczy ciastko z kremem. Ale matka wiedziała, co robi. Nadzieja zjedzenia ciastka sprawiała, że lekarstwo „nie zwracało się samo”. Kiedy Mietka zraniono w policzek, matka siedziała na placyku za domem, o niczym nie wiedziała. Raptem zjawił się pies – czarny. Sk±d tu się wzi±ł, jak przeszedł przez sień, że go nikt nie zauważył? Stan±ł przed matk± i zawył. Raz – i drugi – i trzeci! Wył ponuro, z pyskiem wzniesionym do góry. Matka zerwała się i krzyknęła: – Mietek! – Potem dali znać, że Mietek już jest w szpitalu. Drzwi od szafy skrzypnęły i otworzyły się same, co¶ łupnęło w szafie, to było wtedy, kiedy ojciec podpisał weksle