ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Hansen sięgnął w dół do lewego boku, z wysiłkiem pokonując opór zesztywniałych nagle stawów. Otworzył pancerz, odsuwając płytę napierśnika. Dotarło do niego jasne światło słońca. I smród palonego mięsa. Słyszał gwar głosów, zagniewanych i zaskoczonych, ale nie przysłuchiwał im się, zajęty zdejmowaniem zbroi. Zamknięcie wewnątrz pancerza z wyłączonym systemem wentylacyjnym i bez żadnych sprawnych sensorów było nieprzyjemnie klaustrofobiczne. Zieborn nie żył. Jego pancerz utracił blask, a pośrodku osłony szyi widniał otwór nie większy niż kanał wydrążony w jabłku przez robaka. Z otworu snuł się dym, podobnie jak z otworów wentylacyjnych pod ramionami. Dlatego powietrze śmierdziało jak przypalone barbecue. Pozostali dwaj wojownicy czekali na rozkazy, ale jeden z jeźdźców wycelował w pierś Hansena kuszę. Bełt miał czworograniasty, stalowy grot. – Odłóż to cholerstwo albo wsadzę ci je w dupę! – warknął komisarz. Groźba w jego głosie sprawiła, że kusznik cofnął się o krok z otwartymi ustami, unosząc broń. Zbroje Hansena i jego przeciwnika stały niczym zamrożone w miejscu, w którym się starli. Cykada przefrunęła tak blisko, że jej skrzydełka musnęły włosy przyklejone potem do czoła komisarza. Wylądowała na hełmie Zieborna i odezwała się cienkim głosikiem, słyszalnym tylko dla Hansena. – Druga zasada wojny mówi, że na wojnie nie ma żadnych zasad. – Lordzie Gols... – zaczął Hansen. Głos mu się załamał. Czuł suchość w gardle, wyschło jak stary szkielet. – Lordzie Golsingh – rzekł. – Pragnę zająć należne mi miejsce przy tobie. – Niczego nie wiemy o tym... – powiedział Taddeusz. Jego twarz była czerwona niczym wilczy język. – Pragnę również zabrać zbroję tego człowieka, którego pokonałem w uczciwej walce – ciągnął Hansen chrapliwym, głosem. – Wiemy, że potrafi walczyć – powiedział Golsingh do swego przybranego ojca. Król spojrzał z góry na komisarza. – twoje pierwsze życzenie zostanie spełnione... Hansen, tak? – ten pokiwał tylko głową. Zastanawiał się jednak, czy nie powinien się skłonić. – Drugiej prośbie odmawiam – ciągnął władca z pozbawionym uczuć, lekko roztargnionym wyrazem twarzy. – Zbroja Zieborna przypada jego najstarszemu synowi, tak każe obyczaj. – Hansen poczuł, jak twardnieją mu rysy. Jeśli czegoś się zdążył nauczyć, to tego, jak ważny jest tutaj sprawny ekwipunek. – Dowiodłeś jednak, jak sądzę, swego prawa do pancerza porównywalnej jakości, który znajdziemy pośród zaufanych ludziom Lopeza – mówił dalej Golsingh. Spojrzał na swój orszak. – Podajcie mu konia – rzucił rozkazująco. – I ruszajmy do wsi. Kobiety zapewne już się niepokoją. – Dwóch niewolników przywiodło osiodłanego kuca, być może tego, którego dosiadał Zieborn, zanim kazano mu stanąć do walki z intruzem. – Ach – zawołał władca. – Zabierzcie też zbroję Villiersa, okazuje się, że może być więcej warta, niż wskazuje jej wygląd. 8 Jeden z ludzkich służących podał Fortinowi lustro z wypolerowanej tafli lodu. Ten przyjrzał się swemu odbiciu i poprawił rondo kapelusza, po czym przeszedł w nieciągłość, wokół której zbudowano główną salę jego pałacu. Po przeciwnej stronie tej odnogi Matrycy znajdowało się bagno, zarośnięte gigantycznymi paprociami; kraina, którą zamieszkiwali niegdyś jego przodkowie, przodkowie jego matki. Tym razem Fortin zapuścił się na teren będący nie tyle częścią Matrycy, co niezależnym od niej światem. Do jego uszu dotarł okrzyk godowy narastający w gardzieli którejś z bestii zamieszkującej bagno. Nadal patrzył w oczy sługi, którego twarz nie śmiała wyrażać żadnych uczuć, dopóki pan ostatecznie się nie oddali. Jego umysł podążył za ciałem na drugą stronę... Stał na twardym gruncie, pod słońcem Rubinu. Kompania żołnierzy w mundurach stała przed nim na baczność. W jego kierunku wycelowanych było tuzin dział potężnych pojazdów opancerzonych, nie kryjących swojej siły. Oficer łącznościowy stał obok dowódcy oddziału, który nacisnął przycisk nadawania przenośnej radiostacji. – Tu Łamacz Kości Trzy. Inspektor generalny przybył. Koniec. Oficer dowodzący wystąpił naprzód i oddał Fortinowi salut. – Sir! – odezwał się. – Jestem major Brenehan, dowodzę pańską eskortą. Bardzo się cieszymy, że znowu jest pan z nami. Fortin oddał salut z celową nonszalancją, która – jak wiedział – rozwścieczy Brenehana tak samo jak każdego mieszańca Rubinu, gdzie ludzie dążyli za wszelką cenę do precyzji zabójczej skuteczności. Potrzebował ich pomocy, ale nie potrafił powstrzymać się, żeby ich nie obrażać. Nienawidził siebie za to. Zresztą nienawidził siebie w ogóle, przez większość czasu