ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- Rozpadam się w szwach - wykrztusił. Desperacja w jego świszczącym głosie kompletnie go przeraziła. Czy było aż tak źle? Niegdyś był Larrym Underwoodem, facetem, któremu się powiodło i który zdobył umiarkowaną popularność na rynku płytowym. Facetem, który liczył, że stanie się Eltonem Johnem swoich czasów. Rany, ależ Jerry Garcia śmiał się, kiedy to usłyszał. A teraz ten człowiek sukcesu zmienił się w zdruzgotaną, przybitą istotę wlokącą się w upale wzdłuż US 9, gdzieś w południowo-wschodnim zakątku New Hampshire, pełznącą przed siebie jak żałosny, stary, zdychający wąż. Ten drugi Larry Underwood z całą pewnością nie miał nic wspólnego z tym żałosnym wrakiem człowieka Próbował wstać, ale nie mógł. - Och, to takie absurdalne - powiedział, na wpół śmiejąc się, na poły szlochając. Po drugiej stronie drogi, na odległym o dwieście jardów wzgórzu, skrząc się niczym przepiękna fatamorgana, stał biały, wytworny farmerski domek. Miał zielone wykończenia, zielone ozdoby i dach z zielonych gontów. Ciągnący się pod domem trawnik był już co nieco zapuszczony. Na skraju trawnika szemrząc łagodnie, toczył swe wody wąski, roziskrzony strumyk. Szum wody wydawał się kojący, wręcz hipnotyczny. Wzdłuż brzegu ciągnął się kamienny murek, zapewne znaczący granicę posiadłości, nad nim zaś w równych odstępach pochylały się wielkie, cieniste wiązy. Larry postanowił, że dojdzie-dopełznie-doczołga się tam i odpocznie przez chwilę w cieniu. A kiedy poczuje się trochę lepiej - jeśli w ogóle poczuje się lepiej - wstanie, podejdzie do strumyka, napije się i umyje jak należy. Prawdopodobnie śmierdział. Kogo to jednak obchodziło? Kto mógł teraz, kiedy Rita nie żyła, poczuć jego smród? “Czy wciąż leżała tam, w namiocie, gdzie ją zostawił? - zastanawiał się w duchu. - Czy wezbrały w niej gazy? Żerowały na niej muchy? A może wyglądała tak, jak to czarne słodko cuchnące coś w budce na stacji? W gruncie rzeczy gdzie indziej mogłaby być? W Palm Springs na partyjce golfa z Bobem Hope?” - Boże, to potworne - wyszeptał i przeczołgał się przez szosę. Kiedy znalazł się w cieniu był prawie pewien, że zdoła wstać, ale najwyraźniej wymagało to zbyt dużego wysiłku. Na szczęście zostało mu dość energii by mógł obejrzeć się przez ramię, czy nie nadjeżdża, by go pożreć, porzucony przez niego motocykl. W cieniu było przynajmniej piętnaście stopni chłodniej. Larry odetchnął z ulgą i głębokim zadowoleniem. Dotknął dłonią karku prażonego przez cały dzień przez bezlitosne słońce i aż zasyczał z bólu. Oparzenia słoneczne? Weź ksylokainę. I cały ten szajs. Zabierz ludzi, niech nie siedzą na słońcu. Płoń dziecino, płoń! Watts. Pamiętasz go? Jeszcze jedno wspomnienie z przeszłości. Cała ludzka rasa, jedno wielkie wspomnienie z przeszłości. Całus zza grobu. - Człowieku, źle z tobą - jęknął i oparłszy głowę o szorstką korę pnia wiązu, zamknął oczy. Pod powiekami zawirowały mu czerwone i czarne plamki. Szum wody, jej plusk i bulgot przynosił ukojenie i brzmiał nieskończenie słodko. Za chwilę pójdzie tam, napije się i umyje. Za minutkę. Zdrzemnął się. Minuty płynęły, drzemka zaś przerodziła się w pierwszy od wielu dni, głęboki i pozbawiony marzeń sen. Jego splecione na podołku dłonie zwiotczały. Chuda klatka piersiowa mężczyzny unosiła się i opadała, a broda sprawiała wrażenie, że jego oblicze było jeszcze bardziej pociągłe, to była przepełniona niepewnością twarz samotnego zbiega, któremu udało się uciec przed masakrą. Stopniowo bruzdy wyryte w jego spieczonej słońcem twarzy zaczęły się wygładzać. Opadał coraz niżej na samo dno nieświadomości, gdzie spoczął jak małe, rzeczne żyjątka przysypiające latem w chłodnym mule. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Na skraju potoku, w chaszczach, rozległ się głośny szelest, jakby coś, przedzierając się przez nie, znieruchomiało, a potem ruszyło dalej. Po chwili z krzaków wyszedł chłopiec. Miał około dziesięciu lat; był wysoki jak na swój wiek. Nosił spodenki bokserki. Jego ciało miało brązowy odcień, za wyjątkiem białego paska skóry, który wyłonił się, gdy elastyczny pasek spodenek zsunął się nieco niżej. Na ciele miał masę bąbli od ukąszeń komarów i gzów, głównie starych, ale były też i nowe. W prawej dłoni trzymał nóż rzeźnicki. Ostrze było ząbkowane i miało jakąś stopę długości. Błysnęło srebrzyście w słońcu. Chłopak, pochylając się, podkradł się do murku i wiązów, po czym zatrzymał się nad Larrym. Jego oczy miały barwę morza, zielonkawo-niebieską, i były odrobinę skośne, co zdawało się zdradzać azjatycki rodowód. Były prawie zupełnie pozbawione wyrazu, jeśli nie liczyć żądzy mordu. Chłopak uniósł nóż. - Nie - rozległ się stanowczy, kobiecy głos. Odwrócił się do niej, przechylił głowę i nasłuchiwał, nie opuszczając noża. Na jego twarzy malowało się zdumienie i rozczarowanie. - Poczekamy, zobaczymy - rzekł kobiecy głos. Chłopiec popatrzył tęsknie na nóż, na Larry’ego i znowu na nóż, a potem wrócił tam, skąd przyszedł. Larry spał w najlepsze. Pierwsze, co Larry uświadomił sobie po przebudzeniu to to, że czuje się doskonale. Drugie, że jest głodny. Po trzecie, że słońce znajduje się po niewłaściwej stronie horyzyntu. Po czwarte zaś, że, za przeproszeniem, chciało mu się lać jak jasny piorun. Kiedy wstał i przeciągnął się, wsłuchując się w rozliczne trzaski stawów, stwierdził, że nie tyle się zdrzemnął, co raczej przespał całą noc. Spojrzał na zegarek i zrozumiał, co się stało ze słońcem. Było dwadzieścia po dziewiątej rano. Zgłodniał. W wielkim białym domu na pewno będzie jedzenie. Zupa z puszki, może peklowana wołowina. Na samą myśl kiszki zagrały mu marsza. Zanim dotarł do domu, rozebrał się, ukląkł przy strumieniu i obmył się dokładnie. Ponownie uświadomił sobie, jak bardzo schudł podczas tej wędrówki