Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
.. Spojrzała na niego z niedowierzaniem w oczach, jakby nie zrozumiała tego, co powiedział. W półmroku korytarza jej oczy wygl±dały na zupełnie przejrzyste. – Nie... nie wrócimy? – Nie. A raczej nie wrócimy, jeżeli nie spotkamy tu przedstawicieli wysoko rozwiniętej cywilizacji. Przecież na wysłanie naszego statku poszły wszystkie zasoby kolonii. Cała moc i energia. Chwyciła go za rękę – w innej chwili byłby zadrżał od tego dotyku, teraz jednak dotknięcie szczupłych palców, które rozpaczliwie wczepiły się w jego dłoń, było mu prawie niemiłe. – Ależ to samobójstwo! – Tak uważasz? – zapytał łagodnie. Nie odpowiedziała, tylko zagryzła wargę. – A przecież – ostrożnie i delikatnie uwolnił dłoń – wszystko dopiero się zaczyna, nieprawdaż? Tak mało jeszcze wiemy o tym, co się tu dzieje... – Tak – odpowiedziała. – Na pewno. Ale wiesz... nie wiadomo, wła¶nie to mnie przeraża. – Mnie też... – odpowiedział. – Mnie też. * * * – I co? – zapytał Simon. – Przekonałe¶ się? Wiener westchn±ł. – Żadnych znacz±cych odchyłek od normy... Simon ledwo powstrzymał cisn±ce mu się na usta: „a nie mówiłem?” Byłoby to małostkowe. Przez chwilę obaj milczeli, aż wreszcie odezwał się Wiener: – Może tak jest tylko tutaj... – Zapytaj Lagrange’a. – Oczywi¶cie zapytam... – Sęk w tym – stwierdził Simon – że ludzie wszędzie s± jednakowi. – O ile to s± ludzie – odpowiedział Wiener. – Daj spokój – zgasił go Simon. – Oczywi¶cie, że to ludzie. I zachowuj± się jak ludzie – maj± swoje obrzędy, rytuały... przes±dy. Wszystko jak u Frasera. [Fraser, Levi- Strauss, i Levy-Brühl – znani dziewiętnastowieczni i dwudziestowieczni antropologowie i badacze kultury.] Co z tego, że nie pisz± ksi±żek? – Nie masz boga oprócz Levi-Straussa, a Levy-Brühl jest jego prorokiem – zapytał Wiener sarkastycznie. – Tak, mój Simonie? – Niech ci będzie... – Ale po tak długim czasie oni powinni... – Wiener nie lubił rezygnować z raz powziętej idei. – Ruszyć w gwiazdy? Owszem, ruszyli. Kiedy¶. – A potem? – zapytał Wiener. – Co stało się potem? – Nie mam pojęcia – odpowiedział Simon. – Ty też tego nie wiesz. Nikt nie wie. Tylko że jeżeli oni wygl±daj± jak ludzie i zachowuj± się jak ludzie, to s± ludĽmi i basta! – Tak my¶lisz? – A ty nie? No dobrze, niech będzie. Załóżmy, że masz rację. Gdzie chcesz poszukać tych innych? – Nad tym wła¶nie wci±ż się zastanawiam. – A jednak – upierał się Simon – ludzie s± wszędzie tacy sami, Wiener. Popatrz – Ulisses mówi, że oni s± otwarci na nowe idee... więc skoro Lagrange co¶ tam osi±gn±ł, to i my możemy... – Tam nie ma takich mocno zakorzenionych i starych przes±dów – Lagrange mówi, że oni s± raczej pragmatykami. – Znaczy, i on ma problemy... Wiener umilkł na pewien czas, i tylko nerwowo przesuwał palcami leż±ce na stole papiery. – Wiesz – odezwał się wreszcie – wci±ż tak sobie my¶lę... Może wybrali¶my zł± strategię... i dlatego nie widzimy rzeczy oczywistych. Jeżeli przyjmiemy jednak, że tubylcom dostępne jest co¶, o czym nie wiemy... że oni wiedz± o czym¶ takim... – O czym ty mówisz? – O zdolno¶ci wyczuwania pewnych rzeczy nieuchwytnych... – Więc według ciebie ich przes±dy maj± realne podstawy? – A czemużby nie? WeĽ choćby tę historię z Gedeonem... Simon westchn±ł. – Wygl±da na to – powiedział – że ludzko¶ć wróciła do stanu pierwotnego. Możliwe, że szczyt cywilizacji, na który się wspięła, okazał się punktem bardzo niestabilnym; albo posuwasz się naprzód dokonawszy jakiego¶ skoku jako¶ciowego, albo staczasz się z powrotem w mrok. Oni stoczyli się w mrok. – Tak, ale my... – My byli¶my od ludzko¶ci oddzieleni, może zaprzeczysz? To my byli¶my w izolacji, nie oni. My jeste¶my wyj±tkiem, a oni reguł±. – To tylko hipoteza – sprzeciwił się Wiener. – A co jeszcze możemy zrobić oprócz piętrzenia hipotez? Ale wiesz, jeżeli hipoteza jest banalna, to najczę¶ciej okazuje się prawdziwa... – Mógłbym ci odpowiedzieć zupełnie innym skrzydlatym wyrażeniem... – burkn±ł Wiener. – A, witaj Oliwio. Oliwia kiwnęła mu zdawkowo głow±. – Simon – odezwała się cicho – chciałabym cię zapytać... Wiener patrzył na nich ze swojego k±ta i pod jego wzrokiem Simonowi zrobiło się nieswojo. – Tak? – odpowiedział