ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Naja przyłożył dłoń do serca i pobiegł z powrotem do swego rydwanu. Przejeżdżając obok króla, zasalutował raz jeszcze, a Tamose z uśmiechem odwzajemnił pozdrowienie i odprowadził wzrokiem zjeżdżający po zboczu rydwan. Kiedy znalazł się na twardym, gładkim piachu dna wyschniętego strumienia, Naja zaciął konie i pomknął ku wiosce El Wadun. Rydwan pozostawiał za sobą czarne koleiny na srebrzystym piasku, by zniknąć za pierwszym zakrętem wąwozu. Wtedy faraon ruszył wzdłuż czekającej w bezruchu kolumny, rozmawiając cicho z żołnierzami, zwracając się do wielu z nich po imieniu, żartując z nimi półgłosem, dodając im otuchy i zagrzewając do boju. Nic dziwnego, że kochali go i szli za nim chętnie wszędzie tam, gdzie ich prowadził. Książę Naja jechał ostrożnie, trzymając się południowego brzegu wyschniętego koryta. Co jakiś czas posyłał szybkie spojrzenie ku grzbietom wzgórz i w końcu chrząknął z zadowoleniem, ujrzawszy pożłobioną wiatrem skalną wieżę, wznoszącą się ukośnie na tle nieba. Trochę dalej znalazł miejsce, gdzie ledwie widoczna ścieżka biegła z dna wąwozu w górę stromego zbocza ku antycznej strażnicy. Rzuciwszy kilka szybkich słów swemu oszczepnikowi, zeskoczył z platformy, poprawiając przewieszony przez ramię kawaleryjski łuk. Potem odczepił od burty rydwanu gliniane naczynie z węglami i wszedł na ścieżkę. Była tak dobrze ukryta, że gdyby nie zapamiętał każdego zakrętu, przed dotarciem na szczyt zdążyłby się zgubić z dziesięć razy. W końcu wstąpił na górny mur obronny wieży. Zbudowano go przed wiekami i był w fatalnym stanie. Nie zbliżał się do krawędzi, gdzie czyhała przepastna otchłań. Odszukał wiązkę chrustu ukrytą we wnęce muru, tam gdzie ją pozostawił, i wyciągnął ją na otwartą przestrzeń. Pospiesznie ułożył staranny stos, rozdmuchał węgle w naczyniu, a gdy te poczęły się żarzyć, posypał je garścią suchej trawy. Momentalnie zajęła się ogniem, a wtedy zapalił od niej swój niewielki stos sygnałowy. Nie próbował się ukryć, stanął tak, by człowiek obserwujący go z dołu widział jego sylwetkę wyraźnie na tle ognia. Płomienie zgasły, spopieliwszy w całości chrust. Naja usiadł w ciemności, nastawiając się na czekanie. Po krótkiej chwili na kamiennej ścieżce zagrzechotał kamyk, więc zagwizdał przenikliwie. Na jego sygnał odpowiedziano również gwizdem, a wówczas podniósł się z ziemi. Poluzował swój zakrzywiony, brązowy miecz w pochwie i założył strzałę na cięciwę, gotów naciągnąć ją w mgnieniu oka. Parę sekund później ostry głos zawołał do niego po hyksosku. Odpowiedział płynnie w tym samym języku, na kamiennym podeście zadudniły kroki co najmniej dwóch ludzi. Nawet faraon nie wiedział, że matka Nai była Hyksoską. W trakcie długich lat okupacji Najeźdźcy przyjęli wiele egipskich zwyczajów. Z braku kobiet swojej rasy wielu Hyksosów brało Egipcjanki za żony, a wraz z przemijaniem kolejnych pokoleń krew obu narodów wymieszała się doszczętnie. Na wał wstąpił wysoki mężczyzna. Na głowie miał ciasny hełm z brązu, w gęstą brodę wplótł wielobarwne wstążki. Hyksosi uwielbiali jaskrawe kolory. Przybysz rozłożył szeroko ramiona. — Niech cię Sutech błogosławi, kuzynie — mruknął, zamykając Naję w objęciach. — I ciebie, kuzynie Troku, ale mamy niewiele czasu — szybko powiedział Naja, wskazując na delikatne różowe palce świtu, muskające z czułością kochanka niebo na wschodzie. — Masz rację, krewniaku. Hyksoski generał cofnął się i odebrał od stojącego dwa kroki w tyle adiutanta płócienne zawiniątko. Podał je Nai, a on rozwiązał je, kopniakiem przywracając do życia ognisko. W blasku ognia obejrzał kryjący się w jego wnętrzu kołczan pełen strzał. Wykonany był z lekkiego, lecz twardego drewna i obity starannie skrojoną i zszytą skórą. Należał do wyposażenia oficera wysokiej rangi. Naja odkręcił pokrywę i wyciągnął jedną ze strzał. Przyjrzał się jej pobieżnie, obracając brzechwę w palcach, by skontrolować jej wyważenie i symetrię. Hyksoskie strzały były jedyne w swoim rodzaju. Ich upierzenie było jaskrawo ufarbowane w barwy regimentu łucznika, a na brzechwie nosiły jego osobisty znak. Jeśli nawet sam postrzał nie był śmiertelny, krzemienny grot o zębatych krawędziach przymocowany był do brzechwy tak, by przy próbie wydobycia strzały z ciała odłamać się i pozostać głęboko w ranie, stając się źródłem zakażenia i przynosząc powolną, bolesną śmierć. Krzemień był o wiele twardszy od brązu, nie odkształcał się ani nie spłaszczał przy uderzeniu w kość. Naja wsunął strzałę z powrotem do kołczanu i zamknął go pokrywą. Nie ryzykował przewożenia tak charakterystycznych pocisków w swoim rydwanie