Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Oczywiście, że zrozumiałam. Nie jestem chyba idiotką! - Więc proszę się tak nie zachowywać! - upomniał ją nadspodziewanie ostro, co kontrastowało z jego miękkim jamajskim akcentem. - Mogła nam pani zepsuć całe śledztwo albo, co gorsza, wpakować się w kłopoty, l co by pani najlepszego zrobiła? - dodał już łagodniejszym tonem. - Ma pan rację - przyznała Cindy, rozglądając się po kuchni. W tej chwili miała głębokie przeświadczenie, że jeśli natychmiast nie zakończy tej rozmowy i nie wyjdzie z tego domu - to zwariuje! - Przepraszam, panie detektywie, więcej się to nie powtórzy. - Będziemy z panią w kontakcie - obiecał policjant. 339 l - Dziękuję. - Cindy odwiesiła słuchawkę i zerwała się na nogi. Elvis stanął przy niej w pozycji wyczekującej. - Wyjdźmy stąd, ale już! Pies posłusznie podreptał po smycz i zaniósł ją pod drzwi wejściowe. Jeśli nawet nie zrozumiał słów, to na pewno odgadł intencję. Po chwili oboje biegli ulicą prowadzącą do Avenue Road. Zbiegli stromą uliczką łączącą Edmund Street z Cottin-gham Street. Na Avenue Road panował duży ruch. Samochody mknęły po trzech pasach w obie strony, a poboczami poruszali się piesi: zwolennicy joggingu, właściciele psów spacerujący ze. swymi pupilami i zakochani. Nic dziwnego, wieczór był taki piękny, ciepły - lato z uporem wciąż trwało. Za kilka miesięcy ta spadzista ulica będzie równie niebezpieczna jak góra lodowa. Cindy pamiętała zimy, podczas których ten rejon stawał się nieprzejezdny, bo samochody wpadały w poślizg i zderzały się z innymi; wskutek gołoledzi kierowcy nie byli w stanie zjechać z drogi. Powstawały wtenczas gigantyczne karambole i korki sięgające po Queen's Park. Cindy minęła starsze małżeństwo trzymające się pod rękę, przy czym kobieta poruszała się za pomocą balkonika ortopedycznego. Potem przebiegła obok mężczyzny w pomarańczowych szortach i adidasach, uprawiającego jogging. Pytała sama siebie, co najlepszego robi, bo przecież nigdy nie biegała, zwłaszcza na długich dystansach, a tu zdecydowała się biec w zbyt obcisłych dżinsach i sandałach, które na tej pochyłości nie podtrzymywały stóp. A do tego po piętach deptał jej ruchliwy i jazgotliwy terier. Pewnie nazajutrz będą ją bolały wszystkie mięśnie - roześmiała się do siebie. l ten śmiech torował drogę w ciemnościach, jak czekan wyrąbujący stopnie w lodzie. To nic! Za to nie wtargnie do obcego domu i nie będzie utrudniać śledztwa! Ta myśl pobudziła ją do następnego ataku śmiechu. 340 Po zbiegnięciu z pagórka skręciła w prawo, w Cottin-gham, i przyglądała się bliźniaczym domkom o elewacjach z piaskowca. Zastanawiała się, jakie zbrodnie mogły się kryć za weneckimi oknami i koronkowymi firankami. Zwolniła więc, aby podsłuchać rozmowę dwóch kobiet za niskim płotem pomalowanym na biało. Obie były blondynkami, ale żadna nie przypominała Julii. - Jaki film ostatnio ci się podobał? - pytała jedna. - Właściwie dwa: Siostry Magdalenki i Człowiek z pociągli; oba są naprawdę zachwycające - odparła druga. - Może się mylę, ale w tym roku ogólnie filmy są chyba lepsze... Cindy ponownie przyspieszyła kroku, minęła rozmawiające kobiety, skręciła w lewo, potem jeszcze raz w lewo i pobiegła wzdłuż Rathnelly. Mieszkali tu sami dziwacy, którzy kiedyś nawet ogłosili swoją ulicę republiką! Jeszcze raz skręciła w lewo; Elvis jej towarzyszył, instynktownie wyczuwając, że teraz nie powinien się zatrzymywać. Posłusznie więc skręcał za swą panią raz w lewo, raz w prawo, a znajome ulice migały mu w oczach. Cindy, biegnąc przed siebie, marzyła, aby rozpłynąć się w tych wszechogarniających ciemnościach i zniknąć. Minęła tory kolejowe wzdłuż Dupont, potem teatr Tarra-gon przy Bridgeman Street, gdzie kiedyś wykupiła abonament. Dalej znajdował się majestatyczny zajazd Casa Loma, w którym Meg urządzała przyjęcie weselne. W Spadina przebiegła przez most i cofnęła się do St. Clair, aby stamtąd wrócić przez Poplar Plains na Balmoral. Dotarła tam w momencie, gdy Ryan i Faith Sellick wjeżdżali na podjazd. Wysiedli z samochodu z dzieckiem, weszli od frontu i zniknęli we wnętrzu. A więc dobiegłam do domu" - pomyślała Cindy i raptownie się zatrzymała. Uświadomiła sobie bowiem, że jej bieganie na nic się nie zdało: wróciła do punktu wyjścia. Choćby nie wiadomo jak próbowała, nie potrafiła się zgubić. 341 Po drugiej nad ranem w domu Cindy zadzwonił telefon. - Czy to pani Cindy Carver? - zapytał nieznajomy głos, od razu wyrywając ją ze snu. - Tak, a kto mówi? - Tu oficer śledczy Medavoy z wydziału pięćdziesiątego trzeciego. Mamy pani córkę... Oficer jeszcze coś mówił, ale Cindy już odwiesiła słuchawkę i popędziła do drzwi wyjściowych. 30 Wydział pięćdziesiąty trzeci Komendy Policji Metropolitalnej mieścił się w budynku z czerwonej cegły, zarośnięty dzikim winem, z przeszklonym atrium nad wejściem. Położony był po południowo-zachodniej stronie skrzyżowania ulic Eglinton i Duplex, naprzeciwko stacji metra Eglinton. Cindy zaparkowała samochód na niewielkim placyku z tyłu gmachu, między dwoma czarno-białymi policyjnymi radiowozami. Okrążyła dwupiętrowy budynek. Poczuła skurcze w nogach, gdy wreszcie dobiegła do dwuskrzydłowych, przeszklonych drzwi. Przystanęła przed nimi, aby pomaso-wać zgięcie pod kolanem i kilka razy zaczerpnąć powietrza, co pomogło jej się uspokoić